Jan Sehn, zapomniany łowca nazistów
czas czytania:

Wywiad z dr. Filipem Gańczakiem
Jan Sehn (1909–1965) był polskim prawnikiem, profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Tuż po wojnie prowadził badania na terenie byłego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. Brał udział w przygotowywaniu procesów przeciwko kilkudziesięciu niemieckim zbrodniarzom wojennym, członkom załogi obozu. Opublikował wiele prac naukowych poświęconych funkcjonowaniu systemu obozów koncentracyjnych.
Piotr Abryszeński: Życiorys Jana Sehna to z całą pewnością temat na dobry film fabularny.
Dr Filip Gańczak: Rzeczywiście. Niemiec Fritz Bauer, inny zasłużony łowca nazistów – notabene blisko współpracujący z Sehnem w latach sześćdziesiątych – w ostatniej dekadzie doczekał się aż dwóch kinowych filmów fabularnych na swój temat.
Jednak Sehn pozostaje postacią zapomnianą. Dlaczego?
Nie przebił się do podręczników szkolnych, nie trafił na swojego reżysera ani biografa. Pamiętali o nim bliscy współpracownicy, ale i oni z czasem odchodzili. Do pisania książki Jan Sehn. Tropiciel nazistów przystępowałem w momencie, gdy od jego przedwczesnej śmierci w grudniu 1965 r. minęło ponad pół wieku. W dużej mierze musiałem się oprzeć na dokumentach z archiwów.
Był jednym z pierwszych polskich prawników, którzy pojawili się na terenie obozu Auschwitz tuż po wyzwoleniu. Co tam zobaczył?
Ruiny krematoriów, popioły ludzkie, stosy włosów zagazowanych kobiet. W szpitalu obozowym wciąż – a był to maj 1945 r. – przebywało prawie czterystu byłych więźniów. „Wszyscy […] są niedożywieni, wychudzeni, większość obłożnie chora pozostaje w łóżkach” – dyktował do protokołu Sehn. Swobodę poruszania się po terenie poobozowym ograniczały sowieckie władze wojskowe. W tych trudnych warunkach Sehn starał się zabezpieczyć dowody zbrodni niemieckich. „Poszukiwania prowadziły mnie do rozwalonych baraków, do zalanych wodą piwnic, skąd trzeba było dosłownie poniewierające się papiery zbierać” – wspominał po latach.
Bogaty materiał zgromadzony w czasie dochodzeń pozwolił na napisanie obszernego artykułu o KL Auschwitz. Było to jedno z pierwszych, a zarazem fundamentalnych opracowań na temat istoty i funkcjonowania obozu.
Tak, artykuł Sehna Obóz koncentracyjny i zagłady Oświęcim ukazał się już w roku 1946 i zebrał bardzo pochlebne recenzje. Nowatorstwo autora polegało na tym, że wykorzystał liczne zeznania świadków i dokumenty do opisania struktury i organizacji obozu oraz jego funkcji jako miejsca eksperymentów medycznych, niewolniczej pracy i zagłady. Tekst doczekał się później wydania książkowego i licznych tłumaczeń na języki obce.
Szczególnie fascynujące w postaci Jana Sehna jest podejście do wykonywanej pracy. A w zasadzie nieszablonowe – przynajmniej jak na tamte czasy – metody śledcze.
Rzeczywiście, Sehn potrafił docierać do świadków w niekonwencjonalny sposób. Prowadząc dochodzenie przeciwko członkom załogi Auschwitz, zadbał o wywieszenie fotografii esesmanów w ruchliwych punktach kilku dużych miast. Zatroszczył się także o stosowne komunikaty w prasie i radiu. Dziś pewnie korzystałby z Facebooka i Twittera.
Opisuje Pan Sehna jako tytana pracy, który nie ma czasu na urlop i ślęczy nad dokumentami po godzinach.
W pierwszych latach po wojnie – aż do jesieni 1948 r. – w ogóle nie korzystał z urlopu wypoczynkowego. Później też nie zwalniał tempa. „Znaczną część prac […] wykonywać musi […] poza biurowymi godzinami urzędowania, po nocach” – czytamy w zaświadczeniu wystawionym mu w połowie roku 1949 przez Okręgową Komisję Badania Zbrodni Niemieckich w Krakowie, której szefował.
W Pańskiej książce można znaleźć wzmianki na temat warunków przetrzymywania dawnych dygnitarzy III Rzeszy. Amon Göth, Rudolf Höss czy Josef Bühler nie mogli narzekać na złe traktowanie, mieli do dyspozycji nawet lektury w języku niemieckim. W tym samym czasie tysiące żołnierzy polskiego podziemia niepodległościowego było poddawanych przez funkcjonariuszy komunistycznego aparatu bezpieczeństwa nieludzkim torturom.
Spodziewano się, że procesy zbrodniarzy niemieckich przyciągną obserwatorów zagranicznych. Z tego względu prokuratura chciała, „aby kondycja wymienionych więźniów, tak fizyczna, jak i moralna, była jak najlepsza podczas rozprawy”. Wiele wskazuje jednak na to, że dla Sehna istotne były nie tylko te wytyczne. Humanitarnego podejścia do więźniów uczył się jeszcze przed wojną, obserwując metody pracy krakowskiego sędziego śledczego Mariana Restorffa, pod którego skrzydłami stawiał pierwsze kroki w zawodzie prawniczym. Mógł też kalkulować, że przestępca dobrze traktowany jest bardziej skłonny do składania obszernych wyjaśnień. Sprawdziło się to chociażby w przypadku Rudolfa Hössa.
No właśnie, Sehn namówił Hössa, komendanta KL Auschwitz, do napisania autobiografii. W jaki sposób mu się to udało?
Pozwalał, by ten w więziennej celi mógł korespondować z rodziną i czytać książki w języku ojczystym. W dniach przesłuchań kupował mu nawet obiady. To, że Sehn świetnie znał niemiecki, z pewnością też nie było bez znaczenia. Nie korzystając z pośrednictwa tłumacza, mógł nawiązać z przesłuchiwanymi bliższą relację.
Gdy mówimy o dokonaniach Sehna, na pierwszy plan wysuwa się jego zaangażowanie na rzecz rozliczenia zbrodniarzy niemieckich. Jednak przyczynił się on również do zachowania dowodów dotyczących zbrodni katyńskiej.
W czasach, gdy władze komunistyczne zaprzeczały sowieckiej odpowiedzialności za mord na polskich oficerach i ścigały tych, którzy ośmielili się twierdzić inaczej, Sehn uczestniczył w ukryciu tzw. archiwum Robla – dokumentującego prawdę o Katyniu. Zawierało ono wiele dokumentów i przedmiotów odnalezionych w czasie ekshumacji grobów pomordowanych, przeprowadzonej w 1943 r. W obawie przed zniszczeniem przez komunistów zespół pod kierunkiem polskiego chemika Jana Zygmunta Robla zdecydował się na ukrycie tych materiałów.
Pytałem o sprawę Katynia nieprzypadkowo. Wiemy, że Sehn był członkiem licznych organizacji i stowarzyszeń politycznych w powojennej Polsce rządzonej przez komunistów, co dzisiaj może wywoływać co najmniej mieszane uczucia. Jaki był jego stosunek do systemu panującego w kraju oraz do władzy komunistycznej?
Jeszcze w 1945 r. odważnie domagał się „spowodowania przez centralne władze polskie zwolnienia obozu oświęcimskiego przez wojska sowieckie i należytego zabezpieczenia go”. Najwyraźniej szybko zrozumiał, że musi pójść na rozmaite ustępstwa, by móc kontynuować karierę w kraju rządzonym przez komunistów.
Przyglądając się dokonaniom Sehna, sądzi Pan, że po wojnie dołożono w Polsce wszelkich starań, by należycie i przykładnie ukarać niemieckich zbrodniarzy?
Mówiąc o dokonaniach, nie powinniśmy pomijać zaniedbań. Na przykład zbyt późno zajęto się ekstradycją podejrzanych i zaangażowano do niej zbyt mało ludzi. „Praca nasza […] napotyka na duże trudności z powodu braku sił kancelaryjnych” – alarmował Sehn. Brakowało też choćby środków transportu. Mimo wszystko udało się zrobić dużo. Niemiecki badacz Henry Leide podaje, że spośród blisko 800 członków załogi Auschwitz, których pociągnięto do odpowiedzialności karnej, większość skazano właśnie w Polsce. Jan Sehn miał w tym spory udział.
Rozmawiał Piotr Abryszeński
Filip Gańczak – autor książki Jan Sehn. Tropiciel nazistów.
Dr Filip Gańczak: Rzeczywiście. Niemiec Fritz Bauer, inny zasłużony łowca nazistów – notabene blisko współpracujący z Sehnem w latach sześćdziesiątych – w ostatniej dekadzie doczekał się aż dwóch kinowych filmów fabularnych na swój temat.
Jednak Sehn pozostaje postacią zapomnianą. Dlaczego?
Nie przebił się do podręczników szkolnych, nie trafił na swojego reżysera ani biografa. Pamiętali o nim bliscy współpracownicy, ale i oni z czasem odchodzili. Do pisania książki Jan Sehn. Tropiciel nazistów przystępowałem w momencie, gdy od jego przedwczesnej śmierci w grudniu 1965 r. minęło ponad pół wieku. W dużej mierze musiałem się oprzeć na dokumentach z archiwów.
Był jednym z pierwszych polskich prawników, którzy pojawili się na terenie obozu Auschwitz tuż po wyzwoleniu. Co tam zobaczył?
Ruiny krematoriów, popioły ludzkie, stosy włosów zagazowanych kobiet. W szpitalu obozowym wciąż – a był to maj 1945 r. – przebywało prawie czterystu byłych więźniów. „Wszyscy […] są niedożywieni, wychudzeni, większość obłożnie chora pozostaje w łóżkach” – dyktował do protokołu Sehn. Swobodę poruszania się po terenie poobozowym ograniczały sowieckie władze wojskowe. W tych trudnych warunkach Sehn starał się zabezpieczyć dowody zbrodni niemieckich. „Poszukiwania prowadziły mnie do rozwalonych baraków, do zalanych wodą piwnic, skąd trzeba było dosłownie poniewierające się papiery zbierać” – wspominał po latach.
Bogaty materiał zgromadzony w czasie dochodzeń pozwolił na napisanie obszernego artykułu o KL Auschwitz. Było to jedno z pierwszych, a zarazem fundamentalnych opracowań na temat istoty i funkcjonowania obozu.
Tak, artykuł Sehna Obóz koncentracyjny i zagłady Oświęcim ukazał się już w roku 1946 i zebrał bardzo pochlebne recenzje. Nowatorstwo autora polegało na tym, że wykorzystał liczne zeznania świadków i dokumenty do opisania struktury i organizacji obozu oraz jego funkcji jako miejsca eksperymentów medycznych, niewolniczej pracy i zagłady. Tekst doczekał się później wydania książkowego i licznych tłumaczeń na języki obce.
Szczególnie fascynujące w postaci Jana Sehna jest podejście do wykonywanej pracy. A w zasadzie nieszablonowe – przynajmniej jak na tamte czasy – metody śledcze.
Rzeczywiście, Sehn potrafił docierać do świadków w niekonwencjonalny sposób. Prowadząc dochodzenie przeciwko członkom załogi Auschwitz, zadbał o wywieszenie fotografii esesmanów w ruchliwych punktach kilku dużych miast. Zatroszczył się także o stosowne komunikaty w prasie i radiu. Dziś pewnie korzystałby z Facebooka i Twittera.
Opisuje Pan Sehna jako tytana pracy, który nie ma czasu na urlop i ślęczy nad dokumentami po godzinach.
W pierwszych latach po wojnie – aż do jesieni 1948 r. – w ogóle nie korzystał z urlopu wypoczynkowego. Później też nie zwalniał tempa. „Znaczną część prac […] wykonywać musi […] poza biurowymi godzinami urzędowania, po nocach” – czytamy w zaświadczeniu wystawionym mu w połowie roku 1949 przez Okręgową Komisję Badania Zbrodni Niemieckich w Krakowie, której szefował.
W Pańskiej książce można znaleźć wzmianki na temat warunków przetrzymywania dawnych dygnitarzy III Rzeszy. Amon Göth, Rudolf Höss czy Josef Bühler nie mogli narzekać na złe traktowanie, mieli do dyspozycji nawet lektury w języku niemieckim. W tym samym czasie tysiące żołnierzy polskiego podziemia niepodległościowego było poddawanych przez funkcjonariuszy komunistycznego aparatu bezpieczeństwa nieludzkim torturom.
Spodziewano się, że procesy zbrodniarzy niemieckich przyciągną obserwatorów zagranicznych. Z tego względu prokuratura chciała, „aby kondycja wymienionych więźniów, tak fizyczna, jak i moralna, była jak najlepsza podczas rozprawy”. Wiele wskazuje jednak na to, że dla Sehna istotne były nie tylko te wytyczne. Humanitarnego podejścia do więźniów uczył się jeszcze przed wojną, obserwując metody pracy krakowskiego sędziego śledczego Mariana Restorffa, pod którego skrzydłami stawiał pierwsze kroki w zawodzie prawniczym. Mógł też kalkulować, że przestępca dobrze traktowany jest bardziej skłonny do składania obszernych wyjaśnień. Sprawdziło się to chociażby w przypadku Rudolfa Hössa.
No właśnie, Sehn namówił Hössa, komendanta KL Auschwitz, do napisania autobiografii. W jaki sposób mu się to udało?
Pozwalał, by ten w więziennej celi mógł korespondować z rodziną i czytać książki w języku ojczystym. W dniach przesłuchań kupował mu nawet obiady. To, że Sehn świetnie znał niemiecki, z pewnością też nie było bez znaczenia. Nie korzystając z pośrednictwa tłumacza, mógł nawiązać z przesłuchiwanymi bliższą relację.
Gdy mówimy o dokonaniach Sehna, na pierwszy plan wysuwa się jego zaangażowanie na rzecz rozliczenia zbrodniarzy niemieckich. Jednak przyczynił się on również do zachowania dowodów dotyczących zbrodni katyńskiej.
W czasach, gdy władze komunistyczne zaprzeczały sowieckiej odpowiedzialności za mord na polskich oficerach i ścigały tych, którzy ośmielili się twierdzić inaczej, Sehn uczestniczył w ukryciu tzw. archiwum Robla – dokumentującego prawdę o Katyniu. Zawierało ono wiele dokumentów i przedmiotów odnalezionych w czasie ekshumacji grobów pomordowanych, przeprowadzonej w 1943 r. W obawie przed zniszczeniem przez komunistów zespół pod kierunkiem polskiego chemika Jana Zygmunta Robla zdecydował się na ukrycie tych materiałów.
Pytałem o sprawę Katynia nieprzypadkowo. Wiemy, że Sehn był członkiem licznych organizacji i stowarzyszeń politycznych w powojennej Polsce rządzonej przez komunistów, co dzisiaj może wywoływać co najmniej mieszane uczucia. Jaki był jego stosunek do systemu panującego w kraju oraz do władzy komunistycznej?
Jeszcze w 1945 r. odważnie domagał się „spowodowania przez centralne władze polskie zwolnienia obozu oświęcimskiego przez wojska sowieckie i należytego zabezpieczenia go”. Najwyraźniej szybko zrozumiał, że musi pójść na rozmaite ustępstwa, by móc kontynuować karierę w kraju rządzonym przez komunistów.
Przyglądając się dokonaniom Sehna, sądzi Pan, że po wojnie dołożono w Polsce wszelkich starań, by należycie i przykładnie ukarać niemieckich zbrodniarzy?
Mówiąc o dokonaniach, nie powinniśmy pomijać zaniedbań. Na przykład zbyt późno zajęto się ekstradycją podejrzanych i zaangażowano do niej zbyt mało ludzi. „Praca nasza […] napotyka na duże trudności z powodu braku sił kancelaryjnych” – alarmował Sehn. Brakowało też choćby środków transportu. Mimo wszystko udało się zrobić dużo. Niemiecki badacz Henry Leide podaje, że spośród blisko 800 członków załogi Auschwitz, których pociągnięto do odpowiedzialności karnej, większość skazano właśnie w Polsce. Jan Sehn miał w tym spory udział.
Rozmawiał Piotr Abryszeński
Filip Gańczak – autor książki Jan Sehn. Tropiciel nazistów.