Zamach stanu gen. Januszajtisa - Muzeum Historii Polski w Warszawie SKIP_TO
Wizyta w muzeum Przejdź do sklepu
czas czytania:

Zamach stanu gen. Januszajtisa

Z dr. Błażejem Pobożym rozmawia Adam Tycner Jak wyglądała sytuacja polityczna w Polsce na przełomie lat 1918/1919? Sytuacja polityczna Polski wkrótce po odrodzeniu się niepodległego Państwa była bardzo skomplikowana. W Warszawie od 14 listopada faktycznie, a od 22 listopada formalnie pełnię władzy politycznej sprawował Naczelny Dowódca, a później Tymczasowy Naczelnik Państwa Józef Piłsudski. W istocie, na mocy dekretu o najwyższej władzy reprezentacyjnej Republiki Polskiej posiadał on uprawnienia niemal dyktatorskie, w tym przede wszystkim wyłączne prawo powoływania i odwoływania politycznie przed nim odpowiedzialnych Prezydenta Ministrów, czyli premiera, oraz ministrów. Z poparciem Piłsudskiego od listopada 1918 roku funkcję szefa rządu pełnił Jędrzej Moraczewski. Zapleczem politycznym tego gabinetu były siły centrolewicowe. Poza układem rządzącym pozostawali narodowi demokraci, którzy ciągle wierzyli w możliwość uznania przez społeczność międzynarodową za jedyny rząd polski działającego w Paryżu Komitetu Narodowego, a następnie przerzucenie do kraju jego przywódców, na czele z Romanem Dmowskim. Z upływem kolejnych tygodni, mimo narastającego wrzenia w przyjaznej prawicy Wielkopolsce, taka koncepcja stawała się coraz mniej realna przede wszystkim ze względów logistycznych. Dlaczego logistycznych?

Aby możliwe było choćby częściowe przejęcie odpowiedzialności za państwo, narodowi demokraci musieliby dysponować jakimś silnym argumentem wobec Tymczasowego Naczelnika Państwa, który mógłby zwyczajnie nie chcieć "podziału swojej władzy". Takim argumentem bez wątpienia mogła być Błękitna Armia gen. Józefa Hallera, którą jeszcze w październiku planowano przerzucić na ziemie polskie, a której obecność w momencie odzyskiwania niepodległości znacznie wzmocniłaby pozycję prawicy. Przemieszczenie armii przez pół Europy to jednak bardzo kosztowne wyzwanie logistyczne. O ile jeszcze w październiku operację taką, jako pośrednio wymierzoną w Niemcy, gotowi byli sfinansować Francuzi, o tyle po 11 listopada i podpisaniu rozejmu w Compiègne nie byli już do tego pomysłu pozytywnie nastawieni. Bez armii Hallera natomiast powrót Dmowskiego i próba przejęcia lub choćby współuczestniczenia we władzy narodowych demokratów była całkowicie nierealna.

A zatem jedyną szansą prawicy na przejęcie władzy mógł być zamach stanu i zbrojne obalenie rządu i Naczelnika? Czy tak właśnie należy patrzeć na wydarzenia w nocy z 4 na 5 stycznia 1919 roku?

I tak, i nie. Wielu badaczy na te wydarzenia patrzy właśnie tak. Przypomnijmy tylko, że w nocy z 4 na 5 stycznia 1919 roku grupa wojskowych pod dowództwem gen. Mariana Januszajtisa uwięziła premiera Moraczewskiego oraz ministrów Stanisława Thugutta i Leona Wasilewskiego. Pod względem politycznym zamach koordynował konserwatysta książę Eustachy Sapieha. Po chwilowym sukcesie szybko przyszła porażka, która ostatecznie przyczyniła się do upadku całej inicjatywy. Niepowodzeniem zakończyła się bowiem próba opanowania armii, czemu skutecznie zapobiegł szef sztabu generalnego gen. Stanisław Szeptycki. Po odparciu zamachowców po kilku godzinach udało się odbić uwięzionych członków rządu.

Warto zaznaczyć, że cele zamachowców nie były całkiem sprecyzowane. Uznaje się, iż zamierzali oni przejąć kontrolę nad Warszawą i przygotować grunt do triumfalnego powrotu do stolicy Romana Dmowskiego, który stanąłby na czele rządu. Do tego czasu funkcję tę miałby sprawować Eustachy Sapieha. Analogicznie nowym wodzem naczelnym planowano uczynić gen. Józefa Hallera, którego tymczasowo zastępowałby Januszajtis.

Według jednej z alternatywnych teorii zamachu miałby być on inspirowany przez samego Józefa Piłsudskiego. Czy takie podejście ma szanse obrony?

Mnie osobiście taka koncepcja jest bliższa. Według niej nie należy wykluczać, że to właśnie Naczelnik Państwa co najmniej zainspirował zamachowców, a przywódcy Komitetu Narodowego Polskiego nie mieli z całą awanturą nic wspólnego. Gdyby rzeczywiście za całą sprawą stali narodowi demokraci, swój atak skierowaliby raczej przeciw Piłsudskiemu. Tymczasem zamach dotknął praktycznie tylko premiera Moraczewskiego i kilku ministrów jego rządu. Ponadto, gdyby rzeczywiście Dmowski planował zbrojne przejęcie władzy, nie wysyłałby do stolicy dwa tygodnie wcześniej Stanisława Grabskiego, który wynegocjował porozumienie z Piłsudskim. Na mocy tego porozumienia Naczelnik Państwa przekazał KNP mandat do reprezentowania narodu polskiego wobec państw koalicji na zbliżającej się konferencji pokojowej. Był to ogromy sukces endeków i nie sądzę, aby już w dwa tygodnie później zamierzali doprowadzić do starcia z obozem belwederskim. Jeśli już nawet do tego zmierzali, to raczej nie poprzez bliżej nieznanych awanturników, a osobę jednego z przywódców szeroko rozumianej prawicy.

W pewnym sensie z takim właśnie działaniem mieliśmy do czynienia 2 stycznia, kiedy to do Warszawy via Paryż i Poznań przyjechał Ignacy Jan Paderewski. Oficjalnie deklarował on chęć doprowadzenia do pojednania narodowego, nieoficjalnie wspominał jednak o "zatrzymaniu Piłsudskiego na drodze do bolszewizmu". Jego triumfalny przyjazd do stolicy musiał zmartwić Tymczasowego Naczelnika, tym bardziej że nazajutrz, 3 stycznia 1919 roku, w ogarniętej powstaniem Wielkopolsce Naczelna Rada Ludowa ogłosiła projekt utworzenia Naczelnej Rady Narodu Polskiego, która miałaby się zebrać w Warszawie i powołać do życia koalicyjny gabinet, co de facto oznaczało zakwestionowanie pozycji Naczelnika.

Podsumowując, z punktu widzenia Piłsudskiego sytuacja wyglądała następująco: do Warszawy przyjechał niezwykle popularny Paderewski, stanowiący bezpośrednie zagrożenie dla pozycji Naczelnika. Na czele rządu stał z kolei mało popularny już wówczas Jędrzej Moraczewski, zaciekle atakowany przez całą prawą stronę sceny politycznej, a i przez Piłsudskiego już raczej tylko tolerowany niż jednoznacznie wspierany. Do tego zbliżały się wyboru do Sejmu Ustawodawczego, które według prognoz miała wygrać sprawująca władzę lewica, co z kolei mogło wywołać dalszą polaryzację na scenie politycznej, a kto wie, czy nie wojnę domową między Poznaniem a Warszawą.

Dla Piłsudskiego zamach był więc idealnym, a przy tym bardzo szybkim rozwiązaniem wszystkich problemów. Dzięki niemu zyskał idealny pretekst do zdymisjonowania niepopularnego rządu Moraczewskiego, wzmacniając swoją pozycję w hierarchii władz. Jednocześnie podporządkował sobie głównego politycznego przeciwnika - Paderewskiego, powierzając mu trudną funkcję prezydenta ministrów. Funkcji tej nie mógł przecież nie przyjąć, a przyjęcie jej z rąk Naczelnika oznaczało uznanie jego zwierzchności i legalności. Wreszcie ostatni aspekt - wybory. Objęcie rządów przez prawicę na dziesięć dni przed wyborami znacząco osłabiło pozycję ugrupowań lewicowych, które ostatecznie musiały uznać swą porażkę i ogromny sukces Związku Ludowo-Narodowego, czyli zjednoczonych chadeków, endeków i konserwatystów. Jeden zamach pozwolił Piłsudskiemu na dokonanie kilku sprawnych chirurgicznych posunięć na scenie politycznej i w rzeczywistości wzmocnił jego pozycję, mimo iż oficjalnie skierowany był także przeciw niemu.

To tylko przypuszczenia...

I to w tych wydarzeniach jest najbardziej interesujące. Nie mamy jednoznacznych dowodów, musimy opierać się na poszlakach. Argumentów za odejściem od pierwotnych interpretacji zamachu Januszajtisa jest więcej. Oficjalna wersja mówiła o próbie zamachu prawicy, ale czy gdyby tak było, zamachowców nie powinna spotkać sprawiedliwa kara? W świetle prawa za próbę przygotowania zamachu stanu spiskowcom groziło wieloletnie więzienie. Nic jednak podobnego nie nastąpiło. Januszajtis na bardzo krótko został odsunięty z armii, a już po kilkunastu miesiącach jego wojskowa kariera powróciła na dawne tory. Jeszcze lepszym przykładem są losy Sapiehy. Już w pół roku później został posłem w Wielkiej Brytanii, a później nawet ministrem spraw zagranicznych, i to z poparciem Józefa Piłsudskiego. Tymczasem gen. Szeptycki, który rozbił zamach i ocalił legalny rząd, nie dość, że nie został za swą postawę w żaden sposób nagrodzony, to niedługo potem stał się głównym wrogiem Naczelnika Państwa, zwalczanym i poniżanym "austriackim generałem".

A zatem czy było to wydarzenie ważne, czy tylko incydent? Inspirowane przez Piłsudskiego, czy tylko bardzo dla niego korzystne?

Nie twierdzę kategorycznie, że inspiracja dla zamachowców wyszła z Belwederu, a Józef Piłsudski podczas jednego z - nawiasem mówiąc, bardzo częstych - spotkań z Sapiehą nakłonił go do tego wystąpienia. Jeśli nawet nie zrobił tego nieświadomie lub nie uczynił tego w ogóle, należy uznać, iż sam zamach był mu bardzo pomocny.

Niezależnie od tego, jakie były jego powody, zamach był jednym z bardziej interesujących i niewyjaśnionych w pełni wydarzeń związanych z odrodzeniem i odbudową niepodległego państwa polskiego. Pamiętajmy też, że nie był to jedyny i wcale nie pierwszy zamach stanu w dwudziestoleciu. W drodze zamachu stanu ugrupowań lewicowych powstał przecież Tymczasowy Rząd Ludowy Republiki Polskiej w Lublinie. Także prawica miała już na swoim koncie niedemokratyczne wystąpienie i tzw. groteskowy względnie papierowy zamach stanu ministra Chrzanowskiego, gdzie to za pomocą zwykłej odezwy rząd Świeżyńskiego próbował obalić Radę Regencyjną. Na najbardziej znany zamach stanu - przewrót majowy Piłsudskiego - przyszło poczekać jeszcze kilka lat, chociaż warto pamiętać, że i piłsudczycy planowali akcje zbrojnego przejęcia władzy znacznie wcześniej, bo już w 1922 roku.

Dr Błażej Poboży - pracownik Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego, specjalizuje się w historii II Rzeczypospolitej, opublikował m.in.: Ewolucja ustroju samorządu terytorialnego m.st. Warszawy w koncepcjach organizacji społeczno-politycznych oraz ustawodawstwie w latach 1989-2003; Wprowadzenie do teorii społeczeństwa obywatelskiego.

Fotografia: jeden z przywódców zamachu stanu książę Eustachy Sapieha w 1928 r., Narodowe Archiwum Cyfrowe, CC-BY-NC.