Wembley 1973 – zwycięski remis
czas czytania:

50 lat temu polska piłka nożna odniosła jeden z ważniejszych sukcesów. 17 października 1973 r. nasza reprezentacja niespodziewanie zremisowała na słynnym Wembley z Anglią. Ten wynik oznaczał awans na mistrzostwa świata, które w 1974 r. były rozgrywane na stadionach Republiki Federalnej Niemiec. Był on niespodzianką, wręcz sensacją, bo Polacy po zaskakującym zwycięstwie w Chorzowie (2:0) wydawali się skazani na porażkę w stolicy Wielkiej Brytanii, a jedynym znakiem zapytania wydawał się jej rozmiar.
Sukces Polaków był głośnym wydarzeniem. Nic zatem dziwnego, że odnotowały go nie tylko media krajowe (na czele ze sportowymi), ale również te funkcjonujące za „żelazną kurtyną”. Na antenie Radia Wolna Europa Wojciech Trojanowski wprost z Wembley relacjonował: „Ja w tej chwili… ze stadionu, który przedstawia smutny widok. Zawód straszliwy. 94 tys. Anglików spotkał zawód. 6 tys. Polaków teraz wiwatuje […] Ten remisowy, a właściwie zwycięski remis 1:1 – to się na to absolutnie nie zapowiadało. Wszystko było inaczej, niż się wszyscy spodziewali, inaczej niż to zapowiadała prasa. Nie było absolutnie tego szaleńczego ataku Polaków w pierwszej połowie, na który wszyscy oczekiwali. Było coś wręcz przeciwnego – był straszny, miażdżący, przygniatający atak Anglików od pierwszej chwili […] Wspaniale strzały [Martina] Chiversa i [Alana] Balla, zwłaszcza Chivers – ogromne chłopisko, jeszcze wyższy od naszego [Jerzego] Gorgonia, rzeczywiście muszę powiedzieć, że był bohaterem drużyny angielskiej. On prowadził te ataki, które jak przypływ morza szły na bramkę polską, jeden za drugim, jeszcze jeden się nie skończył, kiedy szedł drugi, trzeci, a tam była kopanina, główki i obrona, która, muszę powiedzieć, była chaotyczna, bezradna, paniczna, ale pod tym względem wspaniała, że bajecznie skuteczna”.

Jan Tomaszewski i Henryk Kasperczak po zwycięstwie nad Brazylią w meczu o trzecie miejsce na mistrzostwach świata w 1974
Wikimedia Commons
No i był przede wszystkim polski bohater – Jan Tomaszewski, tak wykpiwany (m.in. przez angielską prasę) przed meczem. Ten, który po meczu na Wembley zyskał przydomek „człowieka, który zatrzymał Anglię”. Bo też zatrzymał ją nie tylko w pierwszej połowie, ale również w drugiej, kiedy angielski napór trwał. Polscy piłkarze nie ograniczali się tylko do obrony, czego efektem było objęcie prowadzenia, po bramce Jana Domarskiego w 57 minucie, który potem jej strzelenie opisywał: „przyszła, naszła, zeszła, weszła”. Ale oddajmy ponownie głos Trojanowskiemu: „Pod koniec to już było szaleństwo. Polacy nie tylko się bronią, ale i atakują. Anglicy przypuszczają ostatni zdecydowany szturm, który ma pozory gwałtowności, pozory dążenia do zwycięstwa, ale ta niezwykła obrona polska tak Anglików speszyła, że to wszystko się nie kleiło […] a w tej polskiej bramce stał największy czarodziej piłkarstwa, jakiego od dawna nie widziałem – Tomaszewski, któremu naprawdę za ten wspaniały, radosny dla nas wynik cała Polska piłkarska serdecznie powinna podziękować”. Fakt – angielskim czempionom nie udało się go pokonać z akcji, potrzebowali do tego – wątpliwego zresztą według niektórych – rzutu karnego (Allan Clarke, 63 minuta).
Po meczu polska prasa krytykowała angielskich kibiców za ich zachowanie. I tak np. H. Czekański pisał: „Można być lokalnym szowinistą, jednak każdego obowiązuje minimum kultury, a tej niestety brakowało gospodarzom środowego meczu w Londynie. Gwizdy i wrzaski rozlegają się na wszystkich stadionach świata, ale w trakcie gry, kiedy widzom coś się nie podoba. Nie słyszeliśmy natomiast o wypadku, by w ten sposób widzowie zachowywali się podczas odgrywania hymnu narodowego drużyny gości. A tak niestety było na Wembley”. I dodawał: „O nieprzychylnym stosunku do zespołu polskiego świadczy to, że nie wpuszczono na stadion ludzi, którzy przyszli z flagami biało-czerwonymi. Uczestnicy wycieczki »Sports Tourist« przenosili je w ukryciu. Osoby, które powiewały w czasie meczu polskimi flagami i transparentami, były obrzucane przez chuliganów puszkami od piwa i butelkami”.
To zresztą nie wszystko. Warto przypomnieć, że kiedy polscy zawodnicy wyszli na przedmeczową rozgrzewkę, angielska publiczność powitała ich okrzykami „Animals, animals…”. Tak na marginesie również prasa brytyjska – konkretnie „The Daily Telegraph” – pisała (nie wdając się w szczegóły) o „najbardziej szowinistycznej widowni, jaką oglądaliśmy od czasu finału mistrzostw świata przed siedmiu laty”, w którym Anglia pokonała RFN. Zresztą trzeba przyznać, że brytyjska prasa doceniła sukces polskiej drużyny. I to, mimo że dla Anglików, którzy potrzebowali zwycięstwa, remis był nie tylko porażką, ale wręcz klęską, końcem świata – jak pisano nazajutrz w „The Sun”. Taka zresztą była opinia nie tylko angielskich dzienników. W „New York Herald Tribune” wynik meczu na Wembley uznano za „jedną z najbardziej gryzących klęsk” w dziejach brytyjskiego futbolu, „rozpaczliwą noc dla Anglii”. Tak na marginesie – jak stwierdzał w audycji na antenie RWE Wojciech Trojanowski: „Rzecz ciekawa. Mimo, że Anglicy oblegali bramkę polską chyba przez 90% meczu, mimo, że sam stosunek kornerów wynosił 20:2 nie znalazłem w czwartkowej prasie głosów, które by kwestionowały słuszność polskiego sukcesu”.
Dla Polaków był to ogromny sukces – depeszę gratulacyjną do piłkarzy wysłali I sekretarz Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej Edward Gierek oraz prezes Rady Ministrów Piotr Jaroszewicz. Ponadto po powrocie do kraju przyjął ich sekretarz KC PZPR i członek Biura Politycznego Edward Babiuch, który – jak potem pisała prasa – „W bezpośredniej, serdecznej rozmowie z zawodnikami, trenerami i działaczami w imieniu kierownictwa partii podziękował i pogratulował piłkarzom”. Na co kapitan drużyny – Kazimierz Deyna – miał odpowiedzieć, że „osiągnięcia naszej reprezentacji były możliwe dzięki warunkom, jakie w Polsce stwarza sportowcom partia i rząd”, a także stwierdzić – proroczo – że nie jest to „ostatnie słowo” kadry narodowej. To oczywiście nie koniec propagandowego wykorzystania zwycięskiego remisu. I tak np. minister przemysłu maszynowego Tadeusz Wrzaszczyk na łamach „Tempa” komentował: „Ważny jest nie tylko wielki sukces uzyskany na Wembley, w ojczyźnie światowego futbolu. Najważniejsze jest to, że polska piłka nożna – tak jak wiele innych dziedzin życia w naszym kraju – znalazł się na linii wstępującej, że nieustannie pnie się do góry, że odnosi coraz bardzie liczące się sukcesy”.

Kazimierz Deyna (nr 12) w ramionach kolegów z drużyny (np. Henryk KasperczakLewy Andrzej SzarmachPrawy Grzegorz Lato (nr 16)) po strzeleniu gola na 2:0 podczas meczu Polska-Włochy 2:1, w Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej 1974
Wikimedia Commons
Cieszyli się oczywiście również zwykli Polacy – oczywiście zdecydowana większość z nich nie miała najmniejszych szans na wyjazd do Wielkiej Brytanii, więc zwycięski remis polskiej reprezentacji oglądali i świętowali w kraju. Nie zawsze jednak owo świętowanie przyjmowało tak „godną formę”, jak w przypadku partyjnych notabli. W realiach PRL nawet radość miała swoje granice.
Tak było np. we Wrocławiu, gdzie po zakończeniu transmisji telewizyjnej – około 22.00 – część kibiców (głównie oczywiście młodzież) rozpoczęła manifestowanie swojej radości na ulicach miasta. Ludzie z flagami narodowymi śpiewali hymn narodowy i wiwatowali na cześć polskiej reprezentacji. Feta była oczywiście spontaniczna, przez nikogo niezorganizowana. Wyjątkiem był plac Grunwaldzki, gdzie zebrała się najliczniejsza – w ocenie funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej licząca około tysiąca osób – grupa, składająca się ze studentów różnych wrocławskich uczelni. Wszystko odbywało się pod czujnym okiem funkcjonariuszy, którzy potem stwierdzali, że początkowo bawiono się „radośnie i entuzjastycznie, lecz w granicach przyzwoitości i kultury”. Z czasem jednak świętujący – m.in. pod wpływem alkoholu – stawali się coraz głośniejsi, rozbijali też opróżnione butelki o bruk. Około 23.30 do oficera dyżurnego Komendy Miejskiej MO we Wrocławiu zaczęły „napływać interwencje telefoniczne w sprawie przywrócenia spokoju i porządku w mieście” – cieszący się ze zwycięskiego remisu kibice używali nie tylko dzwonków czy trąbek, ale również zdecydowanie donośniejszych ręcznych syren strażackich. W reakcji na napływające skargi i żądania komendant Milicji Obywatelskiej we Wrocławiu Zbigniew Winkowski podjął decyzję o skierowaniu na ulice funkcjonariuszy „ze środkami rozgłaszającymi”, w celu wezwania do spokojnego zachowania i rozejścia się do domów.
Przyniosło to jednak efekty odwrotne od oczekiwanych – milicjantów powitano nie tylko „gwizdami i obelżywymi wyzwiskami”, ale nawet miano obrzucić kamieniami i kasztanami... Nic, zatem dziwnego, że sięgnęli oni po służbowe pałki, a jako wsparcie wysłano Zmotoryzowane Odwody Milicji Obywatelskiej. Przed północą na ulicach miasta „przywrócono porządek”. Jednak sytuacja nie została bynajmniej do końca opanowana – w bursie w Powszechnych Domach Towarowych (obecnie Dom Handlowy „Renoma”) przy ulicy Świdnickiej oraz w domach akademickich w rejonie Placu Grunwaldzkiego jeszcze do 1.00 w nocy „z otwartych okien lano wodę oraz rozlegały się gwizdy, krzyki i śpiewy”. Milicjanci ograniczyli się jednak tym razem do wzywania przez megafony do zachowania spokoju oraz „wskazywania i wyliczania konkretnych okien, gdzie zachowywano się najgłośniej”. Trudno powiedzieć, czy – jak twierdzili potem sami funkcjonariusze – te właśnie działania przyniosły pożądane rezultaty, czy też – co bardziej prawdopodobne – studenci po prostu zmęczyli się kilkugodzinnym świętowaniem. W każdym razie w tym przypadku porządek został przywrócony bez użycia siły. Ogółem w czasie interwencji w nocy z 17 na 18 października 1973 r. zatrzymano 22 osoby, w tym 3 studentów – większość z nich (po wylegitymowaniu i przeprowadzeniu rozmów pouczających) zwolniono do domu, na dłużej pozbawiono wolności jedynie dziewiętnastoletniego ślusarza z Wrocławia Jerzego Bugajskiego oraz 9 lat starszego mieszkańca Warszawy Adolfa Wiktora.
Tak było np. we Wrocławiu, gdzie po zakończeniu transmisji telewizyjnej – około 22.00 – część kibiców (głównie oczywiście młodzież) rozpoczęła manifestowanie swojej radości na ulicach miasta. Ludzie z flagami narodowymi śpiewali hymn narodowy i wiwatowali na cześć polskiej reprezentacji. Feta była oczywiście spontaniczna, przez nikogo niezorganizowana. Wyjątkiem był plac Grunwaldzki, gdzie zebrała się najliczniejsza – w ocenie funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej licząca około tysiąca osób – grupa, składająca się ze studentów różnych wrocławskich uczelni. Wszystko odbywało się pod czujnym okiem funkcjonariuszy, którzy potem stwierdzali, że początkowo bawiono się „radośnie i entuzjastycznie, lecz w granicach przyzwoitości i kultury”. Z czasem jednak świętujący – m.in. pod wpływem alkoholu – stawali się coraz głośniejsi, rozbijali też opróżnione butelki o bruk. Około 23.30 do oficera dyżurnego Komendy Miejskiej MO we Wrocławiu zaczęły „napływać interwencje telefoniczne w sprawie przywrócenia spokoju i porządku w mieście” – cieszący się ze zwycięskiego remisu kibice używali nie tylko dzwonków czy trąbek, ale również zdecydowanie donośniejszych ręcznych syren strażackich. W reakcji na napływające skargi i żądania komendant Milicji Obywatelskiej we Wrocławiu Zbigniew Winkowski podjął decyzję o skierowaniu na ulice funkcjonariuszy „ze środkami rozgłaszającymi”, w celu wezwania do spokojnego zachowania i rozejścia się do domów.
Przyniosło to jednak efekty odwrotne od oczekiwanych – milicjantów powitano nie tylko „gwizdami i obelżywymi wyzwiskami”, ale nawet miano obrzucić kamieniami i kasztanami... Nic, zatem dziwnego, że sięgnęli oni po służbowe pałki, a jako wsparcie wysłano Zmotoryzowane Odwody Milicji Obywatelskiej. Przed północą na ulicach miasta „przywrócono porządek”. Jednak sytuacja nie została bynajmniej do końca opanowana – w bursie w Powszechnych Domach Towarowych (obecnie Dom Handlowy „Renoma”) przy ulicy Świdnickiej oraz w domach akademickich w rejonie Placu Grunwaldzkiego jeszcze do 1.00 w nocy „z otwartych okien lano wodę oraz rozlegały się gwizdy, krzyki i śpiewy”. Milicjanci ograniczyli się jednak tym razem do wzywania przez megafony do zachowania spokoju oraz „wskazywania i wyliczania konkretnych okien, gdzie zachowywano się najgłośniej”. Trudno powiedzieć, czy – jak twierdzili potem sami funkcjonariusze – te właśnie działania przyniosły pożądane rezultaty, czy też – co bardziej prawdopodobne – studenci po prostu zmęczyli się kilkugodzinnym świętowaniem. W każdym razie w tym przypadku porządek został przywrócony bez użycia siły. Ogółem w czasie interwencji w nocy z 17 na 18 października 1973 r. zatrzymano 22 osoby, w tym 3 studentów – większość z nich (po wylegitymowaniu i przeprowadzeniu rozmów pouczających) zwolniono do domu, na dłużej pozbawiono wolności jedynie dziewiętnastoletniego ślusarza z Wrocławia Jerzego Bugajskiego oraz 9 lat starszego mieszkańca Warszawy Adolfa Wiktora.
Wydarzenia na ulicach stolicy Dolnego Śląska polska prasa przemilczała, ograniczając się do stwierdzenia, że przez Wrocław „przemaszerowała grupa młodych kibiców, dając upust swojej olbrzymiej (licząc w dziesiątkach decybeli) radości”. Pisała owszem o skandalicznym zachowaniu, ale jedynie angielskich kibiców. O ekscesach polskich fanów, a tym bardziej ich tłumieniu przez MO i ZOMO pisać nie było wolno… Szukano natomiast sposobów, aby uniknąć w przyszłości podobnych sytuacji. Przede wszystkim zamierzano omówić zdarzenia z aktywem partyjnym i młodzieżowym. Planowano również wykorzystać środki masowego przekazu oraz działaczy sportowych „dla wytworzenia właściwej atmosfery sportowego i kulturalnego zachowywania się zarówno w czasie imprez sportowych, jak też innych okazji wywołujących entuzjazm wśród sympatyków sportu polskiego”. Zamierzano spowodować – za pośrednictwem Komendy Głównej MO – aby Główny Komitet Kultury Fizycznej i Turystyki wysłał do swoich instancji wojewódzkich oraz zrzeszeń sportowych polecenie „rozwinięcia pracy wychowawczej wśród sympatyków sportu nad ich właściwym i kulturalnym zachowywaniem się w czasie imprez sportowych”.
Na spontaniczne świętowanie sukcesu w PRL nie było miejsca. Miało się ono odbywać jedynie zgodnie z wytycznymi władz…
* Autor jest pracownikiem Biura Badań Historycznych IPN
Na spontaniczne świętowanie sukcesu w PRL nie było miejsca. Miało się ono odbywać jedynie zgodnie z wytycznymi władz…
* Autor jest pracownikiem Biura Badań Historycznych IPN