Trzej prezydenci II RP
czas czytania:

Urzędujących prezydentów w Drugiej Rzeczpospolitej było trzech. Ale wyborów prezydenckich – to jeden z paradoksów związanych z dziejami tego urzędu w Polsce międzywojennej – było więcej, podobnie jak osób pełniących obowiązki głowy państwa.
Rozważania nad kształtem ustrojowym niepodległego państwa polskiego podjęto już podczas I wojny światowej, wraz z widokami na odrodzenie niepodległej Rzeczypospolitej. Była to sytuacja szczególna: ostatni dokument o charakterze ustawy zasadniczej, czyli tzw. Konstytucja 3 Maja, powstała sporo ponad wiek wcześniej i w oczywisty sposób nie mogła posłużyć kształtowaniu ładu w XX-wiecznym państwie. Ładu, którego stworzenie – jak zdawano sobie już podczas wojny sprawę – stanowić będzie wyjątkowe wyzwanie. Niezależnie od tego, w jakiej konfiguracji międzynarodowej i w jakich granicach odrodzi się Polska, wiadomo było, że czekają ją wielkie napięcia społeczne, silne podziały polityczne, konieczność przeprowadzenia reformy rolnej oraz stworzenia silnej armii i administracji. We wszystkich tych kwestiach rola głowy państwa stanowiła, jeśli nie najważniejszy czynnik, to istotny element równowagi politycznej.
Koncepcji ustrojowych nie brakowało, tym bardziej, że na podziały ideowe nakładało się zaangażowanie w „sprawę polską” w różnych, nierzadko sprzecznych kierunkach, wzory ustrojowe czerpać można było z bogatej tradycji amerykańskiej i europejskiej, w dodatku zaś żywe były (i umacniane przez wydarzenia w Rosji) dążenia rewolucyjne. Historycy polskiego konstytucjonalizmu znają więc projekty syndykalistów, anarchistów czy entuzjastów systemu rad robotniczych. Żywa była jednocześnie tradycja i myśl monarchistyczna – ba, można mówić nawet nie tylko o projektach, ale o pewnej praktyce monarchistycznej, skoro najwyższą nominalnie władzę w zależnym od Berlina Królestwie Polskim sprawowała od września 1917 roku Rada Regencyjna! To regenci też (abp Aleksander Kakowski, książę Zdzisław Lubomirski i Józef Ostrowski) wydali 7 października 1918 roku pierwszy z licznych u schyłku wojny światowej manifestów proklamujących niepodległość Polski. Oni też przekazali 14 listopada władzę najwyższą w państwie Józefowi Piłsudskiemu – i to on, w dekrecie wydanym tego samego dnia, określił państwo polskie jako republikę. W tydzień później zaś formalnie objął najwyższą władzę, sprawując quasi-prezydencką funkcję Tymczasowego Naczelnika Państwa.
Prace nad ustawą zasadniczą również podjęte zostały jeszcze w okresie funkcjonowania Tymczasowej Rady Stanu, od stycznia 1917; było jedno oczywiste, że stworzone w tym okresie projekty muszą zostać gruntownie przepracowane przez wyłoniony w styczniu 1919 roku Sejm Ustawodawczy RP. Etapów prac było wiele, zarówno ze względu na złożoność materii, jak dynamikę sceny politycznej: już jednak w tzw. „profesorskiej ankiecie konstytucyjnej”, czyli opiniach związanych przez rząd RP pod koniec stycznia, urząd prezydenta traktowany był jako niezbywalny element ładu ustrojowego. Nie inaczej było w obu rządowych projektach konstytucji (preliminaryjnym, tzw. deklaracji z kwietnia 1919 oraz formalnym, normatywnym projekcie z 3 listopada tego roku) oraz w projektach stronnictw: Związku Ludowo-Narodowego, PSL Wyzwolenie, Klubu Pracy Konstytucyjnej i Związku Posłów Socjalistycznych.
Wszystkie one stały się przedmiotem prac Komisji Konstytucyjnej – prac niezwykle burzliwych, w których o urząd głowy państw, tryb jego wyłaniania i zakres obowiązków toczyły się zasadnicze spory. Większość wstępnych projektów zakładała wybór prezydenta w głosowaniu powszechnym jako najbardziej demokratycznym i z założeniem, że silny politycznie prezydent stabilizować może ład w państwie, niezbędny wobec walk o granice i szybko zmieniających się rządów. W trakcie dyskusji przeważać zaczęła opinia o potrzebie wyboru prezydenta przez Sejm. Motywowano to potrzebą wyboru merytorycznego, wolnego od demagogii, wiadomo jednak, również z relacji samych parlamentarzystów, że równie istotna była kalkulacja ściśle polityczna: zakładano powszechnie, że stanowisko prezydenta przypadnie Józefowi Piłsudskiemu, prerogatywy urzędu tworzono więc niejako „pod konkretnego kandydata” i w zależności od stosunku doń: entuzjaści Naczelnika Państwa gotowi byli dać mu władzę jak najszerszą, krytycy dbali o to, by jak najbardziej ją okroić.
Ostatecznie, jak wiadomo, przyjęta w głosowaniu sejmowym 17 marca 1921 roku konstytucja, która weszła w życie dopiero w czerwcu tego roku, same zaś postanowienia o trybie wyboru prezydenta jeszcze później, bo dopiero w grudniu 1922 skłaniała się w stronę propozycji prawicy. Prezydent miał być co prawda najwyższym zwierzchnikiem sił zbrojnych, dowództwo jednak podczas konfliktu zbrojnego delegować miał niejako na powoływanego przez siebie naczelnego wodza. Równie niewiele miał urząd innego rodzaju prerogatyw i atrybucji politycznych: nie posiadał inicjatywy ustawodawczej (mógł jedynie ogłaszać przyjęte przez Sejm akty prawne), dana mu była władza zwoływania Sejmu (rozwiązywania – tylko za zgodą ¾ Senatu), powoływania i odwoływania rządu, mianowania dowódców wojskowych, darowywania i łagodzenia kar, reprezentowania kraju w relacjach międzynarodowych i koordynowania polityki zagranicznej. Wszelkie wydane przezeń zarządzenia musiały być jednak kontrasygnowane przez premiera i odpowiedniego ministra. Tyle, że kadencja trwać miała siedem lat – dłużej więc niż kadencja wybierającego go parlamentu.
Warto opisać te prerogatywy tak szczegółowo z dwóch co najmniej powodów. Po pierwsze – ponieważ w tych „ramach”, nieco przyciasnych, funkcjonowało wszystkich trzech wybranych legalnie prezydentów II RP (dopiero ostatni z nich, Mościcki, uzyskał nieporównanie większe niż uprzednio prerogatywy na mocy tzw. konstytucji kwietniowej, w połowie swej drugiej kadencji). Po wtóre – ponieważ cała gra polityczna, towarzysząca definiowaniu zakresu władzy głowy państwa, okazała się poniekąd chybiona: Józef Piłsudski odmówił kandydowania na ten urząd, zaskakując tym posłów klubów lewicy i centrum, które zamierzały zgłosić jego kandydaturę, pośrednio krytykując narzucone konstytucją ograniczenia i sugerując, że należy „wybrać człowieka który ma lżejszą [do rządzenia] rękę”.
W wyborach, które odbyć się miały w pierwszych dniach grudnia 1922 roku, najściślejsi zwolennicy Piłsudskiego wysunęli zatem Gabriela Narutowicza: architekta i patriotę, przez wiele lat pracującego w Szwajcarii, czynniej zaangażowanego politycznie od czasu wojny (był członkiem tzw. Szwajcarskiego Komitetu Generalnego Pomocy Ofiarom Wojny w Polsce) a szczególnie od roku 1920, kiedy to wszedł w skład kilku kolejnych rządów, sprawując w nich (z powszechnym uznaniem) teki ministra robót publicznych, a następnie spraw zagranicznych, negocjując m.in. ważny dla Polski sojusz z Rumunią.
Ogółem kluby sejmowe zgłosiły pięciu kandydatów, wyboru dokonano też w pięciu kolejnych głosowaniach: 9 grudnia najpoważniejszy rywal Narutowicza, zgłoszony przez prawicę hr. Maurycy Zamoyski, były poseł polski w Paryżu, otrzymał 227 głosów, sam Narutowicz zaś – 289. Głosowanie było jawne, oczywistym było, że kandydata „frakcji Piłsudskiego” poparli również posłowie PSL Piast oraz większość posłów ukraińskich, żydowskich i reprezentujących inne mniejszości narodowe RP. To, obok dawniejszych rywalizacji na osi prawica-lewica oraz entuzjaści-oponenci Naczelnika Państwa stało się powodem ataków na osobę nowego prezydenta – najpierw słownych, z trybuny sejmowej i na łamach prasy, następnie – ulicznych, gdy radykalne żywioły narodowców zorganizowały manifestacje.
Gabriel Narutowicz objął urząd prezydenta 14 grudnia, odbierając władzę z rąk Tymczasowego Naczelnika Państwa. Zdążył też spotkać się z kardynałem Aleksandrem Kakowskim, podjąć prace nad tworzeniem rządu pozaparlamentarnego i zaproponować w jego ramach tekę szefa resortu dyplomacji swojemu niedawnemu konkurentowi, hr. Zamoyskiemu. Zdążył też usłyszeć skierowane doń słowa Piłsudskiego („Panie Prezydencie Rzeczypospolitej! Jako jedyny oficer polski służby czynnej, który dotąd nigdy przed nikim nie stawał na baczność, staję oto na baczność przed Polską, którą Ty reprezentujesz”). 16 grudnia, podczas otwarcia wystawy w Zachęcie, został zastrzelony przez historyka sztuki i malarza, fanatycznego zwolennika endecji.
Śmierć Narutowicza okazała się źródłem fatalnej traumy dla Piłsudskiego, jak powszechnie wówczas mawiano – rzuciła cień na polską państwowość i poszanowanie prawa. Rzeczpospolita wymagała jednak niezwłocznie steru: władzę w kraju objął, w myśl konstytucji, marszałek Sejmu Maciej Rataj, który powołał też „techniczny” rząd gen. Sikorskiego i czuwał nad ponowionymi wyborami głowy państwa. Dokonano do 20 grudnia 1922. I tym razem rywalizację między prawicą i lewicą parlamentarną wygrał kandydat tej ostatniej: ponownie zgłoszony przez PSL Piast Stanisław Wojciechowski (289 głosów przeciw 221 dla historyka Kazimierza Morawskiego).
Nowy prezydent był za młodu działaczem PPS (z tamtego okresu znał się blisko z Piłsudskim), choć bliżej mu było do syndykalizmu niż do ortodoksyjnego socjalizmu: przed wojną zdołał nawet wrócić na ziemie pod panowaniem Rosji i działać w ruchu spółdzielczym, podczas wojny należał do polityków popierających „orientację na Rosję”.
Po wyborze Wojciechowski brał czynny (w granicach prerogatyw) wpływ w bieżącym życiu politycznym: wspierał pozaparlamentarne gabinety Sikorskiego i Władysława Grabskiego, brał udział w pracach nad projektem reformy walutowej, usiłował wprowadzić obyczaj konstytucyjno—parlamentarny, tzw. konstruktywne wotum nieufności (nowy gabinet rządowy powoływać miał przywódca największego ugrupowania spośród tych, które głosowały za odwołaniem poprzedniego). W narastającym sporze między Piłsudskim a liderami środowisk narodowych usiłował mediować, zarówno w przypadku konkretów (tzw. spór o Naczelną Radę Wojskową) jak łagodzenia napięć. Nie przyniosło to jednak rezultatu, a doprowadziło do dystansu między nim a Piłsudskim.
Podczas próby siłowego przejęcia władzy przez zwolenników Piłsudskiego w maju 1926 roku nie było już miejsca na mediację: Wojciechowski stanął po stronie rządu, żołnierzom wydał rozkaz bezwzględnego podporządkowania się rządowi („Honor i Ojczyzna, to hasła pod którymi pełnicie szczytną służbę pod sztandarami Białego Orła. Dyscyplina i bezwzględne posłuszeństwo prawowitym władzom i dowódcom, to najwyższy obowiązek żołnierski, na który składaliście przysięgę”) i podporządkował się zaleceniom władz wojskowych. Wobec jednak ryzyka wybuchu w kraju wojny domowej 14 maja po południu wydał rozkaz zaprzestania bratobójczych walk, na ręce zaś marszałka Sejmu złożył kilkuzdaniową rezygnację.
Rataj został więc po raz drugi osobą pełniącą funkcje prezydenta – i w dramatycznej sytuacji zdołał doprowadzić do zwołania Sejmu, utworzenia nowego rządu oraz zorganizowania sejmowych wyborów prezydenckich. Stronnictwa popierające Piłsudskiego wysunęły jego kandydaturę, jedynym jego przeciwnikiem był popierany przez prawicę wojewoda poznański Adolf Bniński. W głosowaniu 31 maja Piłsudski otrzymał 292 głosy już pierwszym głosowaniu (Bniński – 193), wówczas jednak marszałek zaskoczył swych zwolenników odmawiając przyjęcia tej godności. Decyzję swą motywował podobnie jak przed czterema laty, dodając słowa o moralnej odpowiedzialności za przeprowadzenie zamachu; nie można jednak wykluczyć, że istotna była dlań również kwestia możliwości zachowania rozstrzygającej inicjatywy politycznej. Zarazem Piłsudski zaproponował konkretną kandydaturę: Ignacego Mościckiego, znanego chemika, wykładowcy Politechniki Lwowskiej i Warszawskiej. Głosowanie odbyło się 1 czerwca: w pierwszym głosowaniu Mościcki otrzymał 215 głosów, po „odpadnięciu” jednak trzeciego kandydata wygrał z Bnińskim stosunkiem głosów 281 do 200, zostając trzecim i ostatnim prezydentem II RP.
Dla wszystkich obserwatorów życia politycznego w Polsce dość zrozumiałe było, że rzeczywisty ster władzy leżeć będzie w rękach Józefa Piłsudskiego. Ignacemu Mościckiemu przypadły początkowo głównie funkcje dyplomatyczne i reprezentacyjne, z których wywiązywał się zresztą bez zarzutu, podejmując dyplomatów, podróżując po kraju, otwierając wystawy, prezydując dożynkom czy trzymając do chrztu liczne dzieci. Jedną z pierwszych jego decyzji było bowiem ogłoszenie, że zamierza „być ojcem chrzestnym dla każdego siódmego syna w rodzinie w Polsce”: „chrześniacy Mościckiego”, których w sumie było około pięciuset, cieszyli się m.in. przywilejami bezpłatnej nauki (również studiów), przejazdów i opieki zdrowotnej, niebagatelnymi dla rodzin chłopskich, z których w większości się wywodzili.
Stopniowo jednak udział Mościckiego w polityce się zwiększał – i do dla wielu czynników. Nie bez znaczenia było zarówno słabnięcie i choroba Marszałka czy dekompozycja dawniej jednolitego „obozu piłsudczyków”, jak pojawiające się zagrożenia międzynarodowe czy wreszcie ambicje osobiste prezydenta. Formalnie zakres jego władzy zwiększyła nieco tzw. nowela sierpniowa – ustawa 2 sierpnia 1926, która przyznawała prezydentowi prawo do rozwiązania parlamentu oraz do wydawania rozporządzeń z mocą ustawy. Pozycję Mościckiego umocniła też reelekcja na urząd prezydenta, która miała miejsce 8 maja 1933 r. Kandydat obozu rządzącego otrzymał aż 332 głosy – warto jednak dodać, że wybór ten dokonał się przy zbojkotowaniu tego dnia posiedzenia Zgromadzenia Narodowego przez zdecydowaną większość opozycji: zarówno Stronnictwo Narodowe, Stronnictwo Ludowe i chadeków, jak posłów białoruskich i ukraińskich.
Decydujące dla zwiększenia faktycznej władzy i zakresu decyzji Mościckiego były dwa czynniki: śmierć Józefa Piłsudskiego w maju 1935 roku i uchwalenie niecały miesiąc wcześniej nowej konstytucji przez Zgromadzenie Narodowego. Ten pierwszy fakt był oczywisty: eliminował faktycznego przywódcę życia politycznego w Polsce i zwierzchnika wszystkich piłsudczyków. Sprawa konstytucji zwanej kwietniową była bardziej złożona.
Rozdział drugi tej konstytucji dawał prezydentowi ogromne uprawnienia. Posiadał on de facto władzę zwierzchnią wobec Sejmu i rządu, odpowiadając (jak nieraz cytowano) „jedynie przed Bogiem i historią”. Oprócz dotychczasowych prerogatyw mógł mianować premiera i ministrów, zwoływać i rozwiązywać Sejm i Senat, powoływać 1/3 senatorów. Mógł wskazywać następcę na czas wojny, kandydata na następnego prezydenta, wydawać (podczas wojny) dekrety z mocą ustawy. Wybór głowy państwa miał się dokonywać w złożony sposób, przez pięcioosobowe Zgromadzenie Elektorów oraz „75 elektorów wybranych spośród obywateli najgodniejszych”; jeśli jednak prezydent wskazał swego kandydata, decydować miało głosowanie powszechne.
Konstytucja nie regulowała jednak jednej kwestii: tego, kiedy wygasa kadencja prezydenta wybranego wprawdzie przed dwoma laty, lecz – wedle poprzedniej konstytucji. Nie brakowało głosów, że Mościcki powinien podać się do dymisji, tym bardziej, że nie należał do grona najściślejszych współpracowników Piłsudskiego, wśród których rozpoczęła się zresztą rywalizacja o władzę. Sam prezydent rozstrzygnął jednak ten dylemat, nazywając się (w wywiadzie prasowym) „najstarszym piłsudczykiem” i podejmując szereg nieformalnych inicjatyw politycznych: miał decydujący wpływ na sformowanie kilku kolejnych gabinetów, czynnie wspierał wicepremiera Eugeniusza Kwiatkowskiego w jego walce z kryzysem gospodarczym i bezrobociem. Nie było również mowy o dymisji po rozwiązaniu Sejmu i Senatu IV kadencji w listopadzie 1938 roku.
Mościckiemu nie dane było jednak sprawować urzędu do końca kadencji, czyli do maja 1940 roku. W dniu wybuchu II wojny światowej wyznaczył (na mocy art. 13 konstytucji) swego następcę na stanowisku prezydenta – marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego, Naczelnego Dowódcę Sił Zbrojnych. Dramat kampanii wrześniowej zmusił do dwukrotnej zmiany tej decyzji. Po przekroczeniu granicy z Rumunią władze tego kraju internowały bowiem zarówno prezydenta RP, jak rząd: tym samym niemożliwe okazało się sprawowanie urzędu przez Rydza-Śmigłego.
W tej sytuacji, zgodnie z art. 24 konstytucji, Mościcki mianował swego następcę: gen. Bolesława Wieniawę-Długoszowskiego, ówczesnego ambasadora Polski we Włoszech. I to rozwiązanie okazało się jednak nie być ostateczne: w bezprecedensowym oświadczeniu rząd Francji (jednego dwóch najważniejszych sojuszników Polski w wojnie z III Rzeszą i Związkiem Sowieckim) oświadczył, iż „nie będzie mógł uznać żadnego rządu polskiego, powołanego przez gen. Wieniawę”. Prezydentowi Mościckiemu pozostało powtórzyć procedurę „zdalnego mianowania”, wyznaczając tym razem swym następcą Władysława Raczkiewicza. Uczynił to – podając się zarazem do dymisji i zamykając dzieje prezydentury II RP – 30 września 1939 roku.
Koncepcji ustrojowych nie brakowało, tym bardziej, że na podziały ideowe nakładało się zaangażowanie w „sprawę polską” w różnych, nierzadko sprzecznych kierunkach, wzory ustrojowe czerpać można było z bogatej tradycji amerykańskiej i europejskiej, w dodatku zaś żywe były (i umacniane przez wydarzenia w Rosji) dążenia rewolucyjne. Historycy polskiego konstytucjonalizmu znają więc projekty syndykalistów, anarchistów czy entuzjastów systemu rad robotniczych. Żywa była jednocześnie tradycja i myśl monarchistyczna – ba, można mówić nawet nie tylko o projektach, ale o pewnej praktyce monarchistycznej, skoro najwyższą nominalnie władzę w zależnym od Berlina Królestwie Polskim sprawowała od września 1917 roku Rada Regencyjna! To regenci też (abp Aleksander Kakowski, książę Zdzisław Lubomirski i Józef Ostrowski) wydali 7 października 1918 roku pierwszy z licznych u schyłku wojny światowej manifestów proklamujących niepodległość Polski. Oni też przekazali 14 listopada władzę najwyższą w państwie Józefowi Piłsudskiemu – i to on, w dekrecie wydanym tego samego dnia, określił państwo polskie jako republikę. W tydzień później zaś formalnie objął najwyższą władzę, sprawując quasi-prezydencką funkcję Tymczasowego Naczelnika Państwa.
Prace nad ustawą zasadniczą również podjęte zostały jeszcze w okresie funkcjonowania Tymczasowej Rady Stanu, od stycznia 1917; było jedno oczywiste, że stworzone w tym okresie projekty muszą zostać gruntownie przepracowane przez wyłoniony w styczniu 1919 roku Sejm Ustawodawczy RP. Etapów prac było wiele, zarówno ze względu na złożoność materii, jak dynamikę sceny politycznej: już jednak w tzw. „profesorskiej ankiecie konstytucyjnej”, czyli opiniach związanych przez rząd RP pod koniec stycznia, urząd prezydenta traktowany był jako niezbywalny element ładu ustrojowego. Nie inaczej było w obu rządowych projektach konstytucji (preliminaryjnym, tzw. deklaracji z kwietnia 1919 oraz formalnym, normatywnym projekcie z 3 listopada tego roku) oraz w projektach stronnictw: Związku Ludowo-Narodowego, PSL Wyzwolenie, Klubu Pracy Konstytucyjnej i Związku Posłów Socjalistycznych.
Wszystkie one stały się przedmiotem prac Komisji Konstytucyjnej – prac niezwykle burzliwych, w których o urząd głowy państw, tryb jego wyłaniania i zakres obowiązków toczyły się zasadnicze spory. Większość wstępnych projektów zakładała wybór prezydenta w głosowaniu powszechnym jako najbardziej demokratycznym i z założeniem, że silny politycznie prezydent stabilizować może ład w państwie, niezbędny wobec walk o granice i szybko zmieniających się rządów. W trakcie dyskusji przeważać zaczęła opinia o potrzebie wyboru prezydenta przez Sejm. Motywowano to potrzebą wyboru merytorycznego, wolnego od demagogii, wiadomo jednak, również z relacji samych parlamentarzystów, że równie istotna była kalkulacja ściśle polityczna: zakładano powszechnie, że stanowisko prezydenta przypadnie Józefowi Piłsudskiemu, prerogatywy urzędu tworzono więc niejako „pod konkretnego kandydata” i w zależności od stosunku doń: entuzjaści Naczelnika Państwa gotowi byli dać mu władzę jak najszerszą, krytycy dbali o to, by jak najbardziej ją okroić.
Ostatecznie, jak wiadomo, przyjęta w głosowaniu sejmowym 17 marca 1921 roku konstytucja, która weszła w życie dopiero w czerwcu tego roku, same zaś postanowienia o trybie wyboru prezydenta jeszcze później, bo dopiero w grudniu 1922 skłaniała się w stronę propozycji prawicy. Prezydent miał być co prawda najwyższym zwierzchnikiem sił zbrojnych, dowództwo jednak podczas konfliktu zbrojnego delegować miał niejako na powoływanego przez siebie naczelnego wodza. Równie niewiele miał urząd innego rodzaju prerogatyw i atrybucji politycznych: nie posiadał inicjatywy ustawodawczej (mógł jedynie ogłaszać przyjęte przez Sejm akty prawne), dana mu była władza zwoływania Sejmu (rozwiązywania – tylko za zgodą ¾ Senatu), powoływania i odwoływania rządu, mianowania dowódców wojskowych, darowywania i łagodzenia kar, reprezentowania kraju w relacjach międzynarodowych i koordynowania polityki zagranicznej. Wszelkie wydane przezeń zarządzenia musiały być jednak kontrasygnowane przez premiera i odpowiedniego ministra. Tyle, że kadencja trwać miała siedem lat – dłużej więc niż kadencja wybierającego go parlamentu.
Warto opisać te prerogatywy tak szczegółowo z dwóch co najmniej powodów. Po pierwsze – ponieważ w tych „ramach”, nieco przyciasnych, funkcjonowało wszystkich trzech wybranych legalnie prezydentów II RP (dopiero ostatni z nich, Mościcki, uzyskał nieporównanie większe niż uprzednio prerogatywy na mocy tzw. konstytucji kwietniowej, w połowie swej drugiej kadencji). Po wtóre – ponieważ cała gra polityczna, towarzysząca definiowaniu zakresu władzy głowy państwa, okazała się poniekąd chybiona: Józef Piłsudski odmówił kandydowania na ten urząd, zaskakując tym posłów klubów lewicy i centrum, które zamierzały zgłosić jego kandydaturę, pośrednio krytykując narzucone konstytucją ograniczenia i sugerując, że należy „wybrać człowieka który ma lżejszą [do rządzenia] rękę”.
W wyborach, które odbyć się miały w pierwszych dniach grudnia 1922 roku, najściślejsi zwolennicy Piłsudskiego wysunęli zatem Gabriela Narutowicza: architekta i patriotę, przez wiele lat pracującego w Szwajcarii, czynniej zaangażowanego politycznie od czasu wojny (był członkiem tzw. Szwajcarskiego Komitetu Generalnego Pomocy Ofiarom Wojny w Polsce) a szczególnie od roku 1920, kiedy to wszedł w skład kilku kolejnych rządów, sprawując w nich (z powszechnym uznaniem) teki ministra robót publicznych, a następnie spraw zagranicznych, negocjując m.in. ważny dla Polski sojusz z Rumunią.
Ogółem kluby sejmowe zgłosiły pięciu kandydatów, wyboru dokonano też w pięciu kolejnych głosowaniach: 9 grudnia najpoważniejszy rywal Narutowicza, zgłoszony przez prawicę hr. Maurycy Zamoyski, były poseł polski w Paryżu, otrzymał 227 głosów, sam Narutowicz zaś – 289. Głosowanie było jawne, oczywistym było, że kandydata „frakcji Piłsudskiego” poparli również posłowie PSL Piast oraz większość posłów ukraińskich, żydowskich i reprezentujących inne mniejszości narodowe RP. To, obok dawniejszych rywalizacji na osi prawica-lewica oraz entuzjaści-oponenci Naczelnika Państwa stało się powodem ataków na osobę nowego prezydenta – najpierw słownych, z trybuny sejmowej i na łamach prasy, następnie – ulicznych, gdy radykalne żywioły narodowców zorganizowały manifestacje.
Gabriel Narutowicz objął urząd prezydenta 14 grudnia, odbierając władzę z rąk Tymczasowego Naczelnika Państwa. Zdążył też spotkać się z kardynałem Aleksandrem Kakowskim, podjąć prace nad tworzeniem rządu pozaparlamentarnego i zaproponować w jego ramach tekę szefa resortu dyplomacji swojemu niedawnemu konkurentowi, hr. Zamoyskiemu. Zdążył też usłyszeć skierowane doń słowa Piłsudskiego („Panie Prezydencie Rzeczypospolitej! Jako jedyny oficer polski służby czynnej, który dotąd nigdy przed nikim nie stawał na baczność, staję oto na baczność przed Polską, którą Ty reprezentujesz”). 16 grudnia, podczas otwarcia wystawy w Zachęcie, został zastrzelony przez historyka sztuki i malarza, fanatycznego zwolennika endecji.
Śmierć Narutowicza okazała się źródłem fatalnej traumy dla Piłsudskiego, jak powszechnie wówczas mawiano – rzuciła cień na polską państwowość i poszanowanie prawa. Rzeczpospolita wymagała jednak niezwłocznie steru: władzę w kraju objął, w myśl konstytucji, marszałek Sejmu Maciej Rataj, który powołał też „techniczny” rząd gen. Sikorskiego i czuwał nad ponowionymi wyborami głowy państwa. Dokonano do 20 grudnia 1922. I tym razem rywalizację między prawicą i lewicą parlamentarną wygrał kandydat tej ostatniej: ponownie zgłoszony przez PSL Piast Stanisław Wojciechowski (289 głosów przeciw 221 dla historyka Kazimierza Morawskiego).
Nowy prezydent był za młodu działaczem PPS (z tamtego okresu znał się blisko z Piłsudskim), choć bliżej mu było do syndykalizmu niż do ortodoksyjnego socjalizmu: przed wojną zdołał nawet wrócić na ziemie pod panowaniem Rosji i działać w ruchu spółdzielczym, podczas wojny należał do polityków popierających „orientację na Rosję”.
Po wyborze Wojciechowski brał czynny (w granicach prerogatyw) wpływ w bieżącym życiu politycznym: wspierał pozaparlamentarne gabinety Sikorskiego i Władysława Grabskiego, brał udział w pracach nad projektem reformy walutowej, usiłował wprowadzić obyczaj konstytucyjno—parlamentarny, tzw. konstruktywne wotum nieufności (nowy gabinet rządowy powoływać miał przywódca największego ugrupowania spośród tych, które głosowały za odwołaniem poprzedniego). W narastającym sporze między Piłsudskim a liderami środowisk narodowych usiłował mediować, zarówno w przypadku konkretów (tzw. spór o Naczelną Radę Wojskową) jak łagodzenia napięć. Nie przyniosło to jednak rezultatu, a doprowadziło do dystansu między nim a Piłsudskim.
Podczas próby siłowego przejęcia władzy przez zwolenników Piłsudskiego w maju 1926 roku nie było już miejsca na mediację: Wojciechowski stanął po stronie rządu, żołnierzom wydał rozkaz bezwzględnego podporządkowania się rządowi („Honor i Ojczyzna, to hasła pod którymi pełnicie szczytną służbę pod sztandarami Białego Orła. Dyscyplina i bezwzględne posłuszeństwo prawowitym władzom i dowódcom, to najwyższy obowiązek żołnierski, na który składaliście przysięgę”) i podporządkował się zaleceniom władz wojskowych. Wobec jednak ryzyka wybuchu w kraju wojny domowej 14 maja po południu wydał rozkaz zaprzestania bratobójczych walk, na ręce zaś marszałka Sejmu złożył kilkuzdaniową rezygnację.
Rataj został więc po raz drugi osobą pełniącą funkcje prezydenta – i w dramatycznej sytuacji zdołał doprowadzić do zwołania Sejmu, utworzenia nowego rządu oraz zorganizowania sejmowych wyborów prezydenckich. Stronnictwa popierające Piłsudskiego wysunęły jego kandydaturę, jedynym jego przeciwnikiem był popierany przez prawicę wojewoda poznański Adolf Bniński. W głosowaniu 31 maja Piłsudski otrzymał 292 głosy już pierwszym głosowaniu (Bniński – 193), wówczas jednak marszałek zaskoczył swych zwolenników odmawiając przyjęcia tej godności. Decyzję swą motywował podobnie jak przed czterema laty, dodając słowa o moralnej odpowiedzialności za przeprowadzenie zamachu; nie można jednak wykluczyć, że istotna była dlań również kwestia możliwości zachowania rozstrzygającej inicjatywy politycznej. Zarazem Piłsudski zaproponował konkretną kandydaturę: Ignacego Mościckiego, znanego chemika, wykładowcy Politechniki Lwowskiej i Warszawskiej. Głosowanie odbyło się 1 czerwca: w pierwszym głosowaniu Mościcki otrzymał 215 głosów, po „odpadnięciu” jednak trzeciego kandydata wygrał z Bnińskim stosunkiem głosów 281 do 200, zostając trzecim i ostatnim prezydentem II RP.
Dla wszystkich obserwatorów życia politycznego w Polsce dość zrozumiałe było, że rzeczywisty ster władzy leżeć będzie w rękach Józefa Piłsudskiego. Ignacemu Mościckiemu przypadły początkowo głównie funkcje dyplomatyczne i reprezentacyjne, z których wywiązywał się zresztą bez zarzutu, podejmując dyplomatów, podróżując po kraju, otwierając wystawy, prezydując dożynkom czy trzymając do chrztu liczne dzieci. Jedną z pierwszych jego decyzji było bowiem ogłoszenie, że zamierza „być ojcem chrzestnym dla każdego siódmego syna w rodzinie w Polsce”: „chrześniacy Mościckiego”, których w sumie było około pięciuset, cieszyli się m.in. przywilejami bezpłatnej nauki (również studiów), przejazdów i opieki zdrowotnej, niebagatelnymi dla rodzin chłopskich, z których w większości się wywodzili.
Stopniowo jednak udział Mościckiego w polityce się zwiększał – i do dla wielu czynników. Nie bez znaczenia było zarówno słabnięcie i choroba Marszałka czy dekompozycja dawniej jednolitego „obozu piłsudczyków”, jak pojawiające się zagrożenia międzynarodowe czy wreszcie ambicje osobiste prezydenta. Formalnie zakres jego władzy zwiększyła nieco tzw. nowela sierpniowa – ustawa 2 sierpnia 1926, która przyznawała prezydentowi prawo do rozwiązania parlamentu oraz do wydawania rozporządzeń z mocą ustawy. Pozycję Mościckiego umocniła też reelekcja na urząd prezydenta, która miała miejsce 8 maja 1933 r. Kandydat obozu rządzącego otrzymał aż 332 głosy – warto jednak dodać, że wybór ten dokonał się przy zbojkotowaniu tego dnia posiedzenia Zgromadzenia Narodowego przez zdecydowaną większość opozycji: zarówno Stronnictwo Narodowe, Stronnictwo Ludowe i chadeków, jak posłów białoruskich i ukraińskich.
Decydujące dla zwiększenia faktycznej władzy i zakresu decyzji Mościckiego były dwa czynniki: śmierć Józefa Piłsudskiego w maju 1935 roku i uchwalenie niecały miesiąc wcześniej nowej konstytucji przez Zgromadzenie Narodowego. Ten pierwszy fakt był oczywisty: eliminował faktycznego przywódcę życia politycznego w Polsce i zwierzchnika wszystkich piłsudczyków. Sprawa konstytucji zwanej kwietniową była bardziej złożona.
Rozdział drugi tej konstytucji dawał prezydentowi ogromne uprawnienia. Posiadał on de facto władzę zwierzchnią wobec Sejmu i rządu, odpowiadając (jak nieraz cytowano) „jedynie przed Bogiem i historią”. Oprócz dotychczasowych prerogatyw mógł mianować premiera i ministrów, zwoływać i rozwiązywać Sejm i Senat, powoływać 1/3 senatorów. Mógł wskazywać następcę na czas wojny, kandydata na następnego prezydenta, wydawać (podczas wojny) dekrety z mocą ustawy. Wybór głowy państwa miał się dokonywać w złożony sposób, przez pięcioosobowe Zgromadzenie Elektorów oraz „75 elektorów wybranych spośród obywateli najgodniejszych”; jeśli jednak prezydent wskazał swego kandydata, decydować miało głosowanie powszechne.
Konstytucja nie regulowała jednak jednej kwestii: tego, kiedy wygasa kadencja prezydenta wybranego wprawdzie przed dwoma laty, lecz – wedle poprzedniej konstytucji. Nie brakowało głosów, że Mościcki powinien podać się do dymisji, tym bardziej, że nie należał do grona najściślejszych współpracowników Piłsudskiego, wśród których rozpoczęła się zresztą rywalizacja o władzę. Sam prezydent rozstrzygnął jednak ten dylemat, nazywając się (w wywiadzie prasowym) „najstarszym piłsudczykiem” i podejmując szereg nieformalnych inicjatyw politycznych: miał decydujący wpływ na sformowanie kilku kolejnych gabinetów, czynnie wspierał wicepremiera Eugeniusza Kwiatkowskiego w jego walce z kryzysem gospodarczym i bezrobociem. Nie było również mowy o dymisji po rozwiązaniu Sejmu i Senatu IV kadencji w listopadzie 1938 roku.
Mościckiemu nie dane było jednak sprawować urzędu do końca kadencji, czyli do maja 1940 roku. W dniu wybuchu II wojny światowej wyznaczył (na mocy art. 13 konstytucji) swego następcę na stanowisku prezydenta – marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego, Naczelnego Dowódcę Sił Zbrojnych. Dramat kampanii wrześniowej zmusił do dwukrotnej zmiany tej decyzji. Po przekroczeniu granicy z Rumunią władze tego kraju internowały bowiem zarówno prezydenta RP, jak rząd: tym samym niemożliwe okazało się sprawowanie urzędu przez Rydza-Śmigłego.
W tej sytuacji, zgodnie z art. 24 konstytucji, Mościcki mianował swego następcę: gen. Bolesława Wieniawę-Długoszowskiego, ówczesnego ambasadora Polski we Włoszech. I to rozwiązanie okazało się jednak nie być ostateczne: w bezprecedensowym oświadczeniu rząd Francji (jednego dwóch najważniejszych sojuszników Polski w wojnie z III Rzeszą i Związkiem Sowieckim) oświadczył, iż „nie będzie mógł uznać żadnego rządu polskiego, powołanego przez gen. Wieniawę”. Prezydentowi Mościckiemu pozostało powtórzyć procedurę „zdalnego mianowania”, wyznaczając tym razem swym następcą Władysława Raczkiewicza. Uczynił to – podając się zarazem do dymisji i zamykając dzieje prezydentury II RP – 30 września 1939 roku.
dr Wojciech Stanisławski