Artykuły
PRL 1944–1989
Historia współczesna po 1989
Biografie
Nauczyciele
Dorośli
Licealiści
Studenci
Stefan Wyszyński: Interrex w kajdankach
czas czytania:

Jeśli chodzi o relacje między bolszewikami a monarchami, zwykle pamiętane jest aresztowanie, a następnie zamordowanie cara Mikołaja II Romanowa i jego rodziny. W innych krajach zajmowanych przez komunistów, jak w Bułgarii czy Rumunii, monarchom pozwalano abdykować i cichcem wyjechać za granicę. Jak było w Polsce?
Arcybiskup Stefan Wyszyński nie pochodził z królewskiego rodu: ojciec był organistą w wiejskim kościele. Jednak Prymasom Polski od połowy XVI wieku przypadał tytuł „interreksa”, zastępującego monarchę na czas jego choroby lub śmierci. Tytuł ten został formalnie zniesiony po rozbiorach Rzeczpospolitej, do „funkcji monarszej” prymasów odwoływano się jednak w czasach niewoli – podczas zaborów, obu wojen światowych i po roku 1945. Dlatego decyzja władz komunistycznych o aresztowaniu Wyszyńskiego we wrześniu 1953 roku, w ponad pół roku po śmierci Stalina, była niesłychanie wymowna. Na pozór kończyła kilkuletnią rozgrywkę między władzami a Kościołem – co prawda w trybie „przewrócenia szachownicy”, ale radykalnie: nie ma Prymasa, nie ma przeciwnika. Jak się okazało, umocniła jedynie autorytet Kościoła w PRL. Po trzydziestu siedmiu miesiącach, w październiku 1956 roku, abp Wyszyński został zwolniony z internowania, do śmierci w 1981 pozostając nieformalnym, ale niekwestionowanym interreksem w socjalistycznym kraju.
Autonomia Kościoła
To, że musi dojść do „próby sił” między władzą ustanowioną w Polsce po wojnie a Kościołem katolickim, było wiadomo właściwie od ustanowienia promoskiewskiego rządu w lipcu 1944 roku. Zarówno doktryna marksizmu-leninizmu, jak praktyka totalitarnych rządów epoki dojrzałego stalinizmu nie przewidywała miejsca dla tak rozbudowanej „struktury wyznaniowej”. Tymczasem Kościół był obecny w przestrzeni i w życiu publicznym, miał (poprzez duszpasterstwo i naukę religii) wpływ na edukację dzieci i młodzieży, posiadał wyjątkowy autorytet, a zarazem był w pełni niezależny od struktur państwa.
Status Kościoła w powojennej Polsce był szczególny. Po Zagładzie, „jałtańskich” przesunięciach granic i przesiedleniach ludności jako „katolicy” deklarowała się przeważająca większość obywateli kraju. Wiernymi Kościoła byli praktycznie wszyscy mieszkańcy wsi. W przypadku ludności miejskiej odsetek ten był nieco niższy, zwykle jednak oscylował wokół 90 procent. Za Kościołem stała też tradycja „obrońcy kultury i tożsamości polskiej” z czasów rozbiorów – tradycja którą, jak wszystko na to wskazywało, znów przyjdzie mu podjąć. Stał za nim autorytet zdobyty podczas wojny i okupacji, kiedy to zarówno Niemcy, jak Sowieci represjonowali, a często – eksterminowali duchownych (z 12 tys. zginęła ich jedna piąta, 2,5 tys.).
W sytuacji, gdy władza eliminowała lub podporządkowywała sobie kolejne instytucje życia politycznego i społecznego, od partii opozycyjnych po związki zawodowe i stowarzyszenia twórcze, jedyna autonomiczna instytucja, jaką był Kościół, automatycznie stwarzała „przestrzeń wolności” nawet dla osób dalekich od zaangażowania religijnego. Obie strony zdawały sobie z tego sprawę. Komunistyczne władze zaś nie zamierzały tolerować tej anomalii.
Status Kościoła w powojennej Polsce był szczególny. Po Zagładzie, „jałtańskich” przesunięciach granic i przesiedleniach ludności jako „katolicy” deklarowała się przeważająca większość obywateli kraju. Wiernymi Kościoła byli praktycznie wszyscy mieszkańcy wsi. W przypadku ludności miejskiej odsetek ten był nieco niższy, zwykle jednak oscylował wokół 90 procent. Za Kościołem stała też tradycja „obrońcy kultury i tożsamości polskiej” z czasów rozbiorów – tradycja którą, jak wszystko na to wskazywało, znów przyjdzie mu podjąć. Stał za nim autorytet zdobyty podczas wojny i okupacji, kiedy to zarówno Niemcy, jak Sowieci represjonowali, a często – eksterminowali duchownych (z 12 tys. zginęła ich jedna piąta, 2,5 tys.).
W sytuacji, gdy władza eliminowała lub podporządkowywała sobie kolejne instytucje życia politycznego i społecznego, od partii opozycyjnych po związki zawodowe i stowarzyszenia twórcze, jedyna autonomiczna instytucja, jaką był Kościół, automatycznie stwarzała „przestrzeń wolności” nawet dla osób dalekich od zaangażowania religijnego. Obie strony zdawały sobie z tego sprawę. Komunistyczne władze zaś nie zamierzały tolerować tej anomalii.
Działalność Kościoła i aktywność patriotyczna
W innych krajach z tych właśnie przyczyn do konfrontacji ze strukturami i hierarchami Kościoła doszło znacznie wcześniej, w bardziej brutalny sposób: prymas Węgier, abp József Mindszenty (nota bene, również odwołujący się do tradycji interreksa poprzez używanie honorowego tytułu „książę-prymas”, hercegprímás, szczególnie drażniącego komunistów) został aresztowany w święta Bożego Narodzenia 1948 roku. Po dwóch miesiącach przesłuchań i tortur, 8 lutego 1949 skazano go na dożywotnie więzienie pod zarzutem „zdrady narodowej”. Wcześniej jeszcze, od września 1946 karę ciężkiego więzienia odbywał abp Alojzije Stepinac, głowa kościoła chorwackiego, na którym ciążył zasadny zarzut współpracy z władzami ustaszowskimi, współpracującymi z III Rzeszą. W kwietniu 1949 w areszcie domowym znalazł się arcybiskup Pragi Josef Beran, uwięzieni zostali również przełożeni kościołów Albanii i Rumunii. Wcześniej jeszcze, w kilka tygodni po zajęciu tych terenów przez Armię Czerwoną, praktycznie zlikwidowano struktury Kościoła na terenach bezpośrednio włączonych do Związku Sowieckiego.
W Polsce władzom komunistycznym przypadł ciężki orzech do zgryzienia. Obok wymienionych już wyżej okoliczności (ogromna liczba wiernych, wysoki stopień utożsamienia działalności Kościoła z aktywnością patriotyczną), nie bez znaczenia był brak podstaw do oskarżenia duchownych o działalność o charakterze jawnie lub quasi-kolaboranckim (co było możliwe w kilku innych krajach regionu). Stosunkowo silna w pierwszych latach, pomimo represji, pozostawała pozycja opozycji parlamentarnej (Polskie Stronnictwo Ludowe) oraz zbrojnych konspiracji niepodległościowych. Do chwili uporania się z tymi przeciwnikami i poważnego osłabienia niezależności społecznej, Kościół należało respektować. Przynajmniej formalnie.
Stąd brało się wsparcie struktur władzy dla akcji odbudowy zniszczonych kościołów, stąd poparcie dla tworzenia nowych, podporządkowanych prymasowi Polski struktur kościelnych na tzw. Ziemiach Odzyskanych (to ostatnie miało istotną, pożądaną z punktu widzenia nowych władz, funkcję stabilizacyjną). W tym poparciu komuniści posuwali się nieraz do imitowania przedwojennych form, które w oczach obserwatorów miało charakter ostentacji. W latach 1945-1947 w kontrolowanej przez władze prasie chętnie publikowano zdjęcia dostojników (włącznie z komunistycznym prezydentem Bolesławem Bierutem) biorących udział w uroczystych mszach lub procesjach Bożego Ciała.
Rychło miało się to zmienić. Już we wrześniu 1945 Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej wymówił konkordat ze Stolicą Apostolską, coraz mocniej żądano od Episkopatu „załatwienia w Watykanie”, wbrew wielowiekowej praktyce kościelnej, kwestii mianowania nowych biskupów na Ziemiach Odzyskanych. Rozpoczęto tworzenie różnego rodzaju organizacji nominalnie katolickich, w rzeczywistości jednak w pełni lojalnych wobec władz – od najbardziej znanego i cieszącego się największymi wpływami Stowarzyszenia Pax (w roku 1947) po grupy księży, skupianych w organizacjach kombatanckich. Potencjalnie sporne były jednak dziesiątki kwestii, od przejmowania (w ramach reform rolnych) majątków ziemskich Kościoła stanowiących źródło utrzymania parafii lub domów klasztornych po zamykanie katolickich pism, stowarzyszeń dobroczynnych lub aresztowania.
W Polsce władzom komunistycznym przypadł ciężki orzech do zgryzienia. Obok wymienionych już wyżej okoliczności (ogromna liczba wiernych, wysoki stopień utożsamienia działalności Kościoła z aktywnością patriotyczną), nie bez znaczenia był brak podstaw do oskarżenia duchownych o działalność o charakterze jawnie lub quasi-kolaboranckim (co było możliwe w kilku innych krajach regionu). Stosunkowo silna w pierwszych latach, pomimo represji, pozostawała pozycja opozycji parlamentarnej (Polskie Stronnictwo Ludowe) oraz zbrojnych konspiracji niepodległościowych. Do chwili uporania się z tymi przeciwnikami i poważnego osłabienia niezależności społecznej, Kościół należało respektować. Przynajmniej formalnie.
Stąd brało się wsparcie struktur władzy dla akcji odbudowy zniszczonych kościołów, stąd poparcie dla tworzenia nowych, podporządkowanych prymasowi Polski struktur kościelnych na tzw. Ziemiach Odzyskanych (to ostatnie miało istotną, pożądaną z punktu widzenia nowych władz, funkcję stabilizacyjną). W tym poparciu komuniści posuwali się nieraz do imitowania przedwojennych form, które w oczach obserwatorów miało charakter ostentacji. W latach 1945-1947 w kontrolowanej przez władze prasie chętnie publikowano zdjęcia dostojników (włącznie z komunistycznym prezydentem Bolesławem Bierutem) biorących udział w uroczystych mszach lub procesjach Bożego Ciała.
Rychło miało się to zmienić. Już we wrześniu 1945 Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej wymówił konkordat ze Stolicą Apostolską, coraz mocniej żądano od Episkopatu „załatwienia w Watykanie”, wbrew wielowiekowej praktyce kościelnej, kwestii mianowania nowych biskupów na Ziemiach Odzyskanych. Rozpoczęto tworzenie różnego rodzaju organizacji nominalnie katolickich, w rzeczywistości jednak w pełni lojalnych wobec władz – od najbardziej znanego i cieszącego się największymi wpływami Stowarzyszenia Pax (w roku 1947) po grupy księży, skupianych w organizacjach kombatanckich. Potencjalnie sporne były jednak dziesiątki kwestii, od przejmowania (w ramach reform rolnych) majątków ziemskich Kościoła stanowiących źródło utrzymania parafii lub domów klasztornych po zamykanie katolickich pism, stowarzyszeń dobroczynnych lub aresztowania.
Komunistyczne „zaostrzenie kursu”
Tego rodzaju twardy kurs komuniści przyjęli po raz pierwszy w roku 1948. Wtedy to aresztowano działaczy chadeckiego, marginesowego już w tym czasie Stronnictwa Pracy i redaktorów organu tego ugrupowania, „Tygodnika Warszawskiego” z ks. Zygmuntem Kaczyńskim na czele. W tym właśnie czasie, po śmierci w październiku 1948 roku dotychczasowego prymasa, kard. Augusta Hlonda, papież Pius XI mianował na jego następcę 47-letniego biskupa lubelskiego Stefana Wyszyńskiego.
Biskup Wyszyński, zdążył już w latach swojej posługi redagować ważne czasopismo teologiczne, zajmować się duszpasterstwem robotników, kierować wyższym seminarium duchownym, a także być kapelanem Zakładu dla Niewidomych w Laskach i oddziału Armii Krajowej. Rychło miał doświadczyć, na czym polega komunistyczne „zaostrzenie kursu” pod koniec lat 40. Było ono wspólne wszystkim krajom satelickim, znajdującym się pod kontrolą Kremla – w polskich warunkach jednak musiało oznaczać szczególnie dynamiczną kampanię przeciw Kościołowi katolickiemu.
Na jej początek nie trzeba było długo czekać: 14 marca 1949 roku, w nieco ponad miesiąc po ingresie abpa Wyszyńskiego na diecezję warszawsko-gnieźnieńską (co oznaczało objęcie godności prymasa) rząd wydał oświadczenie. Poddał w nim miażdżącej krytyce „nieprzyjazną wobec rządu i państwa postawę kleru”, oskarżając duchownych m.in. o „wspieranie [terytorialnych] roszczeń niemieckich” oraz „patronowanie podziemiu”. Kilku biskupów – nie przypadkiem tych prezentujących najbardziej niezależną postawę, jak bp Stanisław Adamski z Katowic – oskarżono, całkowicie bezpodstawnie, o „służalczy stosunek do okupanta hitlerowskiego”. Minister administracji Władysław Wolski, będący sygnatariuszem oświadczenia, domagał się też bezzwłocznego uregulowania kwestii administracji kościelnej na Ziemiach Odzyskanych. Równolegle organizowano manifestacje antykościelne, mnożono aresztowania i prowokacje, wymuszano różnego rodzaju, nieraz daleko idące, deklaracje lojalności od szeregowych księży.
Biskup Wyszyński, zdążył już w latach swojej posługi redagować ważne czasopismo teologiczne, zajmować się duszpasterstwem robotników, kierować wyższym seminarium duchownym, a także być kapelanem Zakładu dla Niewidomych w Laskach i oddziału Armii Krajowej. Rychło miał doświadczyć, na czym polega komunistyczne „zaostrzenie kursu” pod koniec lat 40. Było ono wspólne wszystkim krajom satelickim, znajdującym się pod kontrolą Kremla – w polskich warunkach jednak musiało oznaczać szczególnie dynamiczną kampanię przeciw Kościołowi katolickiemu.
Na jej początek nie trzeba było długo czekać: 14 marca 1949 roku, w nieco ponad miesiąc po ingresie abpa Wyszyńskiego na diecezję warszawsko-gnieźnieńską (co oznaczało objęcie godności prymasa) rząd wydał oświadczenie. Poddał w nim miażdżącej krytyce „nieprzyjazną wobec rządu i państwa postawę kleru”, oskarżając duchownych m.in. o „wspieranie [terytorialnych] roszczeń niemieckich” oraz „patronowanie podziemiu”. Kilku biskupów – nie przypadkiem tych prezentujących najbardziej niezależną postawę, jak bp Stanisław Adamski z Katowic – oskarżono, całkowicie bezpodstawnie, o „służalczy stosunek do okupanta hitlerowskiego”. Minister administracji Władysław Wolski, będący sygnatariuszem oświadczenia, domagał się też bezzwłocznego uregulowania kwestii administracji kościelnej na Ziemiach Odzyskanych. Równolegle organizowano manifestacje antykościelne, mnożono aresztowania i prowokacje, wymuszano różnego rodzaju, nieraz daleko idące, deklaracje lojalności od szeregowych księży.
Komisja Mieszana i dialog
Prymas Wyszyński zdecydował się podjąć rozmowy ze stroną komunistyczną w ramach powołanej w lipcu 1949 roku Komisji Mieszanej. Kilka miesięcy prac pozwoliło wypracować porozumienie, podpisane 14 kwietnia 1950. Prymas przeforsował jego podpisanie mimo krytyki ze strony części biskupów i dystansu ze strony Watykanu, uznając potrzebę dialogu. Kościół poszedł na dość daleko idące koncesje, godząc się na użycie narzuconego przez władze języka: w porozumieniu potępiano „zbrodniczą działalność band podziemia” (takim terminem rządzący określali ostatnie struktury zbrojne konspiracji niepodległościowej). Prymas zobowiązał się też wzywać do poszanowania „prawa i władzy państwowej” oraz „wzmożenia pracy nad odbudową kraju”. W zamian zyskiwał zgodę władz na nauczanie religii w wojsku, szpitalach i więzieniach, funkcjonowanie prywatnej, katolickiej uczelni (Katolicki Uniwersytet Lubelski), funkcjonowania zakonów i seminariów: były to rozwiązania bez precedensu, niemożliwe w żadnym z innych państw satelickich.
O rzeczywistych intencjach władz najlepiej świadczą ich posunięcia bezpośrednio po podpisaniu porozumienia: w styczniu 1950 roku państwo przejęło gigantyczną katolicką organizację dobroczynną, Caritas - prowadziła ona setki przedszkoli, sierocińców i domów opieki. W miesiąc później wydany został komunikat oskarżający hierarchię o „wrogość wobec Polski Ludowej”, a 20 maja 1950 Sejm przyjął ustawę o konfiskacie zakonnych i biskupich dóbr kościelnych (głównie majątków ziemskich), które w wielu przypadkach stanowiły główne źródło utrzymania klasztorów. Kolejne listy prymasa i biskupów kierowane do komunistycznych władz, w których usiłowali oni prostować zarzuty i wskazywać na przypadki agresji wobec Kościoła, pozostawały bez odpowiedzi. W najlepsze trwała kampania propagandowa władz, domagających się „mianowania nowych biskupów na Ziemiach Odzyskanych”. Składanie odpowiedzialności w tej kwestii na Episkopat służyć miało skłóceniu go zarówno z Watykanem (wiernym wielowiekowej tradycji nieusuwania raz mianowanych biskupów), jak ze społeczeństwem, pragnącym stabilizacji. Rząd nie dotrzymał też samej litery porozumienia, likwidując lekcje religii i inne zagwarantowane przez siebie wolności.
A jednak, mimo tych napięć, w najtrudniejszych latach stalinizmu prymasa nie uwięziono. Za działania przygotowawcze uznać można akty przesiedlania lub internowania poszczególnych biskupów (w listopadzie 1951 – trzech biskupów ze Śląska, w grudniu 1952 – abp Eugeniusza Baziaka), wytaczania pod sfingowanymi zarzutami procesów o szpiegostwo grupom księży (główny oskarżony, ks. Józef Lelito, został 27 stycznia 1953 skazany na karę śmierci; wyrok zamieniono na karę dożywotniego więzienia). Z kolei dekret Rady Państwa z 9 lutego 1953 stanowił, że władze mają prawo do zatwierdzania lub odrzucania każdej nominacji kościelnej, co w dłuższym trwaniu oznaczało możliwość niemal dowolnego kształtowania składu polskiego duchowieństwa. Prymas oprotestował tę inicjatywę.
O rzeczywistych intencjach władz najlepiej świadczą ich posunięcia bezpośrednio po podpisaniu porozumienia: w styczniu 1950 roku państwo przejęło gigantyczną katolicką organizację dobroczynną, Caritas - prowadziła ona setki przedszkoli, sierocińców i domów opieki. W miesiąc później wydany został komunikat oskarżający hierarchię o „wrogość wobec Polski Ludowej”, a 20 maja 1950 Sejm przyjął ustawę o konfiskacie zakonnych i biskupich dóbr kościelnych (głównie majątków ziemskich), które w wielu przypadkach stanowiły główne źródło utrzymania klasztorów. Kolejne listy prymasa i biskupów kierowane do komunistycznych władz, w których usiłowali oni prostować zarzuty i wskazywać na przypadki agresji wobec Kościoła, pozostawały bez odpowiedzi. W najlepsze trwała kampania propagandowa władz, domagających się „mianowania nowych biskupów na Ziemiach Odzyskanych”. Składanie odpowiedzialności w tej kwestii na Episkopat służyć miało skłóceniu go zarówno z Watykanem (wiernym wielowiekowej tradycji nieusuwania raz mianowanych biskupów), jak ze społeczeństwem, pragnącym stabilizacji. Rząd nie dotrzymał też samej litery porozumienia, likwidując lekcje religii i inne zagwarantowane przez siebie wolności.
A jednak, mimo tych napięć, w najtrudniejszych latach stalinizmu prymasa nie uwięziono. Za działania przygotowawcze uznać można akty przesiedlania lub internowania poszczególnych biskupów (w listopadzie 1951 – trzech biskupów ze Śląska, w grudniu 1952 – abp Eugeniusza Baziaka), wytaczania pod sfingowanymi zarzutami procesów o szpiegostwo grupom księży (główny oskarżony, ks. Józef Lelito, został 27 stycznia 1953 skazany na karę śmierci; wyrok zamieniono na karę dożywotniego więzienia). Z kolei dekret Rady Państwa z 9 lutego 1953 stanowił, że władze mają prawo do zatwierdzania lub odrzucania każdej nominacji kościelnej, co w dłuższym trwaniu oznaczało możliwość niemal dowolnego kształtowania składu polskiego duchowieństwa. Prymas oprotestował tę inicjatywę.
Przejęcie „Tygodnika Powszechnego”
Do przesilenia doszło dopiero po śmierci Józefa Stalina 5 marca 1953. Jak wiemy z perspektywy 70 lat, przyniosła ona tylko przejściową liberalizację systemu – na szerszą odwilż przyszło jeszcze czekać ponad trzy lata. Bezpośrednio po śmierci dyktatora doszło do przejęcia przez władze ważnego czasopisma katolickiego, łączącego wysoki poziom intelektualny z pełną lojalnością wobec Kościoła: „Tygodnika Powszechnego”, którego redaktorzy odmówili zamieszczenia panegiryku żałobnego na cześć polityka. Ten akt niezgody przypieczętował w tym czasie los od dłuższego czasu szykanowanego i marginalizowanego tygodnika.
Episkopat pod przywództwem abp Wyszyńskiego powtórzył gest niezgody na znacznie większą skalę w maju 1953: list do władz, w którym zaprotestowano przeciw prześladowaniom, znany jest pod łacińską nazwą „Non possumus”, „nie zgadzamy się” – od frazy, pojawiającej się jeszcze w Dziejach Apostolskich. Wyliczenie uzurpacji i niesprawiedliwości władzy stanowiło rodzaju kropki, postawionej nad i. Władze zdecydowane były na działanie zgodne z logiką konfrontacji: w połowie września tego roku rozpoczął się proces biskupa Czesława Kaczmarka i jego czterech współpracowników, oskarżonych o stworzenie „ośrodka dywersyjno-szpiegowskiego”. Wyroki zapadły w tydzień, 22 września bp Kaczmarek skazany został na 12 lat ciężkiego więzienia.
Episkopat pod przywództwem abp Wyszyńskiego powtórzył gest niezgody na znacznie większą skalę w maju 1953: list do władz, w którym zaprotestowano przeciw prześladowaniom, znany jest pod łacińską nazwą „Non possumus”, „nie zgadzamy się” – od frazy, pojawiającej się jeszcze w Dziejach Apostolskich. Wyliczenie uzurpacji i niesprawiedliwości władzy stanowiło rodzaju kropki, postawionej nad i. Władze zdecydowane były na działanie zgodne z logiką konfrontacji: w połowie września tego roku rozpoczął się proces biskupa Czesława Kaczmarka i jego czterech współpracowników, oskarżonych o stworzenie „ośrodka dywersyjno-szpiegowskiego”. Wyroki zapadły w tydzień, 22 września bp Kaczmarek skazany został na 12 lat ciężkiego więzienia.
Interrex w kajdankach
Prymasowi zostały cztery doby na wolności. Lider nominalnie katolickiej, w rzeczywistości – rozłamowej organizacji Pax, Bolesław Piasecki, uznany przez komunistów za skutecznego negocjatora, namawiał abpa Wyszyńskiego do rezygnacji z polityki „Non possumus” i uznania lutowego dekretu władz, w którym uzurpowały one sobie prawo do nadzoru nad nominacjami. Odpowiedzią prymasa był kolejny list do rządu, w którym protestował przeciw procesowi bp Kaczmarka. W tej sytuacji komuniści uznali, że nie ma już na co czekać: rozkazy zostały wydane. Słuchacze wieczornego kazania w kościele św. Anny, poświęconego postaci średniowiecznego patrona Warszawy, uważnie słuchali deklaracji „chrześcijaństwo zawsze będzie wzywało do oporu, do walki z każdym zakłamaniem”. Do siedziby prymasa, położonej o 200 metrów dalej na ulicy Miodowej, odprowadziło go grono wiernych: Prymas Wyszyński odprawił ich do domów.
W dwie godziny później, przed północą, na Miodowej pojawiło się kilkudziesięciu funkcjonariuszy. Początkowo doszło do przepychanki, wreszcie wręczono Wyszyńskiemu pismo z decyzją rządu, na mocy której „miał zostać natychmiast usunięty z Warszawy” i odsunięty od wszelkich czynności związanych ze sprawowaną funkcją.
W dwie godziny później, przed północą, na Miodowej pojawiło się kilkudziesięciu funkcjonariuszy. Początkowo doszło do przepychanki, wreszcie wręczono Wyszyńskiemu pismo z decyzją rządu, na mocy której „miał zostać natychmiast usunięty z Warszawy” i odsunięty od wszelkich czynności związanych ze sprawowaną funkcją.
Prawne bezprawie
Nawet w świetle ówczesnego prawa (nie przewidującego zresztą instytucji internowania) było to posunięcie bezprawne; zarazem świadczyło ono o tym, że władze nie kwapią się do wytyczania prymasowi procesu pokazowego. Wyszyński odmówił formalnego przyjęcia pisma do wiadomości, podkreślając, że jego zatrzymanie dokonuje się siłą. Kilku funkcjonariuszy spakowało jego rzeczy: trochę po północy eskortowany przez wojsko cywilny samochód wyjechał z Warszawy. Nad ranem kolumna pojazdów dotarła do Rywałdu pod Toruniem. „Wprowadzono mnie do pokoju na pierwszym piętrze. Oświadczono mi, że to jest miejsce mego pobytu, że nie należy wyglądać oknem” – zanotował prymas na pierwszych stronach swoich „Zapisków więziennych”. „Łóżko nie jest zasłane, pozostawione osobiste rzeczy przez zakonnika, który tu mieszkał. (…). Wszystkie meble są w stanie ruiny: biurko «trzyma się ściany», podobnie szafka nocna, miednica z niewylaną wodą, w szafie osobista bielizna i ubranie. Na podłodze sterta książek przykrytych papierem. Podłoga brudna (…)”.
W ciasnej celi interrex przebywał przez nieco ponad dwa tygodnie. W październiku 1953 trafił do więzienia w murach byłego klasztoru w Stoczku Warmińskim, następnie (w 1954 roku) do klasztoru w Prudniku, wreszcie do Komańczy skąd zwolniony został, w wyniku nacisków, protestów, odwilży i wyboru nowego przywódcy partii komunistycznej, Władysława Gomułki, 27 października 1956 roku, w trzy lata i miesiąc po uwięzieniu.
Wrócił do Warszawy jako prawdziwy interrex, autorytet dla milionów katolików polskich, którym pozostał do śmierci w maju 1981 roku.
Ale w pamięci pozostał mglisty jesienny ranek w Stoczku Warmińskim, patrząc na obtłuczony tynk, misę z brudną wodą i patrol z bronią na dziedzińcu. Nie wiedział, czy nie czeka go zapomnienie, proces lub męczeństwo.
dr Wojciech Stanisławski
W ciasnej celi interrex przebywał przez nieco ponad dwa tygodnie. W październiku 1953 trafił do więzienia w murach byłego klasztoru w Stoczku Warmińskim, następnie (w 1954 roku) do klasztoru w Prudniku, wreszcie do Komańczy skąd zwolniony został, w wyniku nacisków, protestów, odwilży i wyboru nowego przywódcy partii komunistycznej, Władysława Gomułki, 27 października 1956 roku, w trzy lata i miesiąc po uwięzieniu.
Wrócił do Warszawy jako prawdziwy interrex, autorytet dla milionów katolików polskich, którym pozostał do śmierci w maju 1981 roku.
Ale w pamięci pozostał mglisty jesienny ranek w Stoczku Warmińskim, patrząc na obtłuczony tynk, misę z brudną wodą i patrol z bronią na dziedzińcu. Nie wiedział, czy nie czeka go zapomnienie, proces lub męczeństwo.
dr Wojciech Stanisławski