Stanisław Konarski – reformator
w zatłuszczonej piusce
czas czytania:
Pisząc podręczniki retoryki, krytykę makaronizmów ilustrował fragmentami własnych młodzieńczych utworów. Niczym politolog avant la lettre stworzył pierwszą systematyczną krytykę systemu liberum veto, opowiadając się za wprowadzeniem na sejmach Rzeczypospolitej zasady głosowania większościowego. Jego dorobek pozwala przyrównać go do św. Benedykta – tyle, że działającego nie w spustoszonej przez barbarzyńców Italii, lecz w zniszczonej wojną północną, zubożonej, zdanej na łaskę ościennych mocarstw Rzeczypospolitej.
August II Mocny, elektor Saksonii i król Polski (Nicolas de Largillière 1714–1715) Wikimedia Commons
„Czasy saskie” to termin budzący zazwyczaj wiele emocji. Chodzi o lata 1697–1763, dwie trzecie wieku, wyznaczone panowaniem w Polsce dwóch Wettynów, Augusta II Mocnego i jego syna, Augusta III, przerywane – co prawda – elekcjami Stanisława Leszczyńskiego, a w konsekwencji dwuwładzą w latach 1704–1709 i 1733–1736.
Destrukcja Rzeczypospolitej
w „czasach saskich”
W określeniu „czasy saskie” nie chodzi jednak o obecność na tronie Rzeczypospolitej Wettynów. Zasiadali tam przedtem przedstawiciele królewskich lub książęcych rodów francuskich Walezjuszy, szwedzkich Wazów i siedmiogrodzkich Batorych, nieraz bardzo dobrze wspominani przez poddanych. Dzięki unii personalnej z księstwem Saksonii Rzeczpospolita mogła zasmakować kultury dworskiej oświecenia (od peruk po metresy) i z zadowoleniem stwierdzić, że Jan Sebastian Bach był poddanym polskiego króla. Tyle że „czasy saskie” to zarazem okres bezprecedensowego – od XIII-wiecznych najazdów tatarskich – spustoszenia i zubożenia Rzeczypospolitej. Rezultatem wojen między kandydatami do tronu, wmieszania kraju w wojnę północną, a w konsekwencji – toczenia wieloletnich walk z armiami szwedzkimi i moskiewskimi – było zniszczenie wiosek, miast, ziem uprawnych i szlaków handlowych, zdziesiątkowanie ludności epidemiami. Fryderyk II pruski, wszedłszy w posiadanie polskich stempli menniczych, zalał Rzeczpospolitą fałszywą monetą, przyczyniając się do hiperinflacji.
To z kolei spowodowało rozpad tkanki społecznej: upadek szkół, wydawnictw, seminariów duchownych i Akademii Krakowskiej (by już nie wspominać o losach uczonych, prywatnych nauczycieli czy artystów). Sprzężenie zwrotne przyczyniało się do podupadania kolejnych bibliotek, trup teatralnych, szkół prowadzonych przez jezuitów i pijarów. Niedouczeni preceptorzy kartkowali ze znudzonymi uczniami zapleśniałe i postrzępione podręczniki pamiętające poprzedni wiek.
Do tego dochodził paraliż jakoś jeszcze funkcjonującego, choć coraz mniej wydajnie, systemu politycznego. W miejsce chwiejnej równowagi między szlachtą a magnaterią ta druga uzyskała zdecydowaną przewagę. Zazwyczaj wykorzystywała ją bądź do dalszego podporządkowania sobie tej pierwszej, bądź do utrzymywania status quo, które pozwalało jej na zachowanie dotychczasowych dochodów i prestiżu. Status quo najprościej zaś było utrzymać, blokując inicjatywy reformatorskie, do czego świetnie nadawał się obyczaj polityczny podejmowania uchwał sejmowych jednomyślnie i procedura umożliwiająca zerwanie sejmu nawet przez jednego posła, odwołującego się do formuły „liberum veto”, czyli „wolnego nie pozwalam”. To, co miało być narzędziem obrony posłów przed absolutystycznymi uzurpacjami panujących (obsesja polityków XVII-wiecznych), stało się swym przeciwieństwem. Za panowania Augusta III do skutku doszedł tylko jeden z czternastu sejmów zwoływanych co rok lub co dwa lata. Było to źródłem dramatycznej zapaści Rzeczypospolitej, co mogło tylko cieszyć trzy rosnące u jej granic w siłę monarchie absolutne, żądne wpływów, ziem, ceł i poddanych.
Jeśli wziąć to wszystko razem – epidemie cholery i dżumy, przemarsze wojsk moskiewskich i bunty kozackie, walące się ratusze i komory celne, nierządne wojsko, miasteczka obrócone we wsie, a wsie – w cmentarze, współistnienie przepychu i nędzy, powszechne panowanie zabobonu i analfabetyzmu – termin „czasy saskie” staje się bardziej jednoznaczny. Nawet współistnienie w jednym kraju wielu kultur, wiar i języków, tak smacznie opisane przez niedawną laureatkę literackiej nagrody Nobla, Olgę Tokarczuk, w panoramicznej powieści „Księgi Jakubowe”, nie zmienia tego, że „czasy saskie” należy określać słowem „upadek”.
Do tego dochodził paraliż jakoś jeszcze funkcjonującego, choć coraz mniej wydajnie, systemu politycznego. W miejsce chwiejnej równowagi między szlachtą a magnaterią ta druga uzyskała zdecydowaną przewagę. Zazwyczaj wykorzystywała ją bądź do dalszego podporządkowania sobie tej pierwszej, bądź do utrzymywania status quo, które pozwalało jej na zachowanie dotychczasowych dochodów i prestiżu. Status quo najprościej zaś było utrzymać, blokując inicjatywy reformatorskie, do czego świetnie nadawał się obyczaj polityczny podejmowania uchwał sejmowych jednomyślnie i procedura umożliwiająca zerwanie sejmu nawet przez jednego posła, odwołującego się do formuły „liberum veto”, czyli „wolnego nie pozwalam”. To, co miało być narzędziem obrony posłów przed absolutystycznymi uzurpacjami panujących (obsesja polityków XVII-wiecznych), stało się swym przeciwieństwem. Za panowania Augusta III do skutku doszedł tylko jeden z czternastu sejmów zwoływanych co rok lub co dwa lata. Było to źródłem dramatycznej zapaści Rzeczypospolitej, co mogło tylko cieszyć trzy rosnące u jej granic w siłę monarchie absolutne, żądne wpływów, ziem, ceł i poddanych.
Jeśli wziąć to wszystko razem – epidemie cholery i dżumy, przemarsze wojsk moskiewskich i bunty kozackie, walące się ratusze i komory celne, nierządne wojsko, miasteczka obrócone we wsie, a wsie – w cmentarze, współistnienie przepychu i nędzy, powszechne panowanie zabobonu i analfabetyzmu – termin „czasy saskie” staje się bardziej jednoznaczny. Nawet współistnienie w jednym kraju wielu kultur, wiar i języków, tak smacznie opisane przez niedawną laureatkę literackiej nagrody Nobla, Olgę Tokarczuk, w panoramicznej powieści „Księgi Jakubowe”, nie zmienia tego, że „czasy saskie” należy określać słowem „upadek”.
Wyciąganie Rzeczypospolitej
z błotnistych kolein
Od czego zacząć? Jak przełamać pat, spowodowany funkcjonowaniem formuły liberum veto, którą kilka rodów magnackich wzajemnie szachuje swoje ambicje reformatorskie? Jak dotrzeć z argumentami do szlachty, która – uczona głównie zdolności błyskotliwego przemawiania – spełnia się w pustych oracjach? Jednym z tych, którzy rozpoczęli wyciąganie Rzeczypospolitej z błotnistych kolein, był brat Stanisław Konarski, zakonnik zgromadzenia pijarów.
Bracia Konarscy
u pijarów
Wątpliwe, żeby roił sobie takie plany w chwili, gdy rozpoczynał karierę zakonną. O jakiej tu zresztą „karierze” może być mowa? Najmłodsze z jedenaściorga dzieci, odumarłe przez oboje rodziców, gdy miał niespełna dwa lata. Tyle dobrego, że sprawujący opiekę wuj Antoni Czermiński oddał w roku 1706 sierotę, podobnie jak dwóch innych jego braci, do szkoły pijarskiej w Piotrkowie. Dziewięć lat edukacji – i piętnastoletni Hieronim wstąpił do Zakonu Szkół Pobożnych (stąd „pijarzy”, od łacińskiego „pius”, czyli pobożny), zakonu powstałego w czasach „reformy katolickiej” po soborze trydenckim, stawiającego sobie za cel edukację. Pierwszy generał zakonu, św. Józef Kalasancjusz, stworzył koncepcję, którą na dzisiejsze realia można przełożyć jako „powszechną, bezpłatną edukację podstawową”. Trzeba było jeszcze trzystu lat, nim się upowszechniła. W Rzeczypospolitej pijarzy czynni byli już od przeszło wieku i zdobyli sobie, jako zakon prowadzący szkoły, renomę wśród szlachty.
Brat Stanisław składa śluby zakonne już jako siedemnastolatek i niemal natychmiast zostają mu przydzielone obowiązki nauczyciela w początkowych klasach w prowincjonalnym, ukraińskim Podolińcu. Młodszym o dziesięć lat beanom wpaja składnię łacińską, podstawy sztuki rymotwórczej, a od roku 1721 retorykę. Jako nauczyciel retoryki zostaje skierowany do kolegium w Warszawie. Tam również debiutuje drukiem, wydając kilka ód i mów pochwalnych sztywnych od retoryki.
Brat Stanisław składa śluby zakonne już jako siedemnastolatek i niemal natychmiast zostają mu przydzielone obowiązki nauczyciela w początkowych klasach w prowincjonalnym, ukraińskim Podolińcu. Młodszym o dziesięć lat beanom wpaja składnię łacińską, podstawy sztuki rymotwórczej, a od roku 1721 retorykę. Jako nauczyciel retoryki zostaje skierowany do kolegium w Warszawie. Tam również debiutuje drukiem, wydając kilka ód i mów pochwalnych sztywnych od retoryki.
Stanisław Konarski
w Rzymie i we Francji
Oprócz Antoniego Czermińskiego był i inny, cioteczny wuj, biskup Poznania Jan Tarło. To za jego protekcją Stanisław Konarski wyjeżdża do Rzymu, na studia w kolebce pijarów – Kolegium Nazareńskim. Na niego czele stał wówczas Paulo Chelucci, pracujący nad stworzeniem z Kolegium wzorcowej „szkoły rycerskiej”, kształcącej polityków, uczestników życia publicznego, podróżników i wojskowych. Konarski odbył pełen kurs nauczycielski u Nazareńczyków, studiował również na papieskim uniwersytecie La Sapienza, odbył pierwszą podróż do Francji (w przyszłości znajdzie się tam jeszcze kilka razy w interesach czysto politycznych, działając na rzecz powrotu Stanisława Leszczyńskiego na tron polski). Niewątpliwie była to podróż, która otwarła mu oczy: dwa kolejne języki (włoski i francuski), studium łaciny z czasów „złotego wieku” i klasyków Francji, zajęcia z fizyki, astronomii, „filozofii nowej” i geometrii. Różniło się to znacznie od tego, czego uczono dotychczas…
Zaangażowanie polityczne Konarskiego
Zanim miał okazję wprowadzić rzymskie rozwiązania w Polsce, musiało minąć jeszcze kilka lat. Trzydziestolatek, z ubogiego, lecz szlacheckiego rodu, protegowany Tarłów, chciał, a może nawet musiał, zakosztować życia politycznego w tym kształcie, w jakim możliwe było w ówczesnej Rzeczypospolitej – poparł kandydaturę Stanisława Leszczyńskiego, wydał (anonimowo) liczne wychwalającego go pisma, w latach 1735–1736 posłował do Francji, a i później utrzymywał stosunki zarówno z Lunéville, gdzie rezydował król wygnaniec Leszczyński, jak i z Wersalem.
Powrót do nauczania
Władze zakonne nakazały mu powrót do powinności zakonnych i nauczycielskich, co nie obyło się bez zwłoki i intryg. Konarski wrócił na stanowisko nauczyciela retoryki najpierw w Krakowie (we wrześniu 1736 r.), potem w Rzeszowie, w Wilnie, wreszcie w Warszawie, gdzie objął funkcje rektora konwiktu. I tam dopiero, uzyskawszy pomniejszą godność asystenta polskiej prowincji pijarów, otrzymał, już jako czterdziestolatek, ważne zadanie założenia kolegium (szkoły) dla szlachty, która byłaby możliwie bliska swoją formułą rzymskiemu Kolegium Nazareńskiemu.
Collegium Nobilium
Na przemyślenie programu miał kilka letnich miesięcy. Decyzja przyszła w maju, Collegium Nobilium (Szlacheckie) otwarło swoje podwoje 1 września 1740 r. (znamienna data dla wielu pokoleń uczniów). Inna rzecz, że do wiosny 1741 r. jego jedynym uczniem był syn wojewody bracławskiego, Ignacy Świdziński… Potem jednak uczniów przybyło: pięciu, piętnastu, trzydziestu czterech… Sam Konarski, choć w lutym 1741 r. podniesiony do godności prowincjała polskiego, nie starał się o ponowną nominację na to stanowisko zakonne. W pełni oddał się doskonaleniu Collegium, przeznaczając własne oszczędności na budowę jego nowego gmachu przy ulicy Miodowej, w sercu „saskiej” Warszawy.
Nowy zakład naukowy czerpał tyleż od rzymskich pijarów, ile ze szkół francuskich. Sam Konarski, który podczytywał, a nawet tłumaczył Locke’a, marzył o wdrożeniu w edukacji kategorii racjonalności i umiaru. Łaciny dużo – ale możliwie klasycznej, cyceroniańskiej (napisany przezeń podręcznik, „Grammatica ad usum iuventutis Scholarum Piarum”, wyparł używane od dwustu lat książki, ze sławną gramatyką Alvara na czele). A do tego języki osiemnastowiecznej Europy: francuski, ale i niemiecki, nadobowiązkowo – włoski. Historia Polski i historia powszechna, nie tylko starożytna, ale doprowadzona niemal do czasów pijarom współczesnych! Algebra. Fizyka. Geometria i sztuka fortyfikacji. Ba, kosmografia i „historia naturalna”, bez której nie da się ani nawigować po morzach, ani wprowadzać reform w majątkach ziemskich! A dla chętnych – dwuletni kurs (dziś powiedzielibyśmy – „licencjat”) prawa cywilnego. Szermierka. Światowe obyczaje, choć z umiarem. No i teatr – to za sprawą Konarskiego na sceny (na razie szkolne) w Polsce i Litwie trafił Racine (którego sam chętnie przekładał), Corneille, nawet Wolter!
Co przyjęło się w Warszawie – zaczęło promieniować na całą Rzeczpospolitą, szczególnie po zakończeniu budowy nowego gmachu w 1754 r. Nie obyło się bez intryg – kolejny prowincjał pijarów, Walenty Kamieński, nie pochwalał nowinek edukacyjnych i był gotów im przeciwstawiać aż w Rzymie. Sporo (choć nie wszystko) rozwiązała dopiero podróż Konarskiego nad Tybr. Od nowego papieża, Benedykta XIV, uzyskał mianowanie rektora krakowskiego domu pijarów, Cypriana Komorowskiego, na funkcję wizytatora apostolskiego, co w przekładzie godności papieskich na dzisiejsze oznaczało rewizora z bardzo szerokimi kompetencjami. Jeszcze ważniejsze było papieskie breve z lutego 1754 r., zatwierdzające szczegółowe przepisy i normy dotyczące kształtu pijarskiego szkolnictwa – w zdecydowanej większości zgodne z postulatami Konarskiego.
Sam ojciec Stanisław do końca życia zamieszkiwał w gmachu Collegium, uczestniczył w opracowywaniu nowych programów, reżyserował sztuki, co więcej – stworzył oryginalny, choć zupełnie nieformalny system stypendialny. Część środków czerpał z zasobów zakonu, część młodych nauczycieli wysyłał „w świat” jako guwernerów młodych magnatów, tworząc coraz liczniejszą elitę nauczycielską.
Co przyjęło się w Warszawie – zaczęło promieniować na całą Rzeczpospolitą, szczególnie po zakończeniu budowy nowego gmachu w 1754 r. Nie obyło się bez intryg – kolejny prowincjał pijarów, Walenty Kamieński, nie pochwalał nowinek edukacyjnych i był gotów im przeciwstawiać aż w Rzymie. Sporo (choć nie wszystko) rozwiązała dopiero podróż Konarskiego nad Tybr. Od nowego papieża, Benedykta XIV, uzyskał mianowanie rektora krakowskiego domu pijarów, Cypriana Komorowskiego, na funkcję wizytatora apostolskiego, co w przekładzie godności papieskich na dzisiejsze oznaczało rewizora z bardzo szerokimi kompetencjami. Jeszcze ważniejsze było papieskie breve z lutego 1754 r., zatwierdzające szczegółowe przepisy i normy dotyczące kształtu pijarskiego szkolnictwa – w zdecydowanej większości zgodne z postulatami Konarskiego.
Sam ojciec Stanisław do końca życia zamieszkiwał w gmachu Collegium, uczestniczył w opracowywaniu nowych programów, reżyserował sztuki, co więcej – stworzył oryginalny, choć zupełnie nieformalny system stypendialny. Część środków czerpał z zasobów zakonu, część młodych nauczycieli wysyłał „w świat” jako guwernerów młodych magnatów, tworząc coraz liczniejszą elitę nauczycielską.
Projekty reform ustrojowych
Równolegle rozważał Konarski możliwość przełamania pata ustrojowego. Narastała w nim świadomość, w jakim kierunku ewoluował ustrój Rzeczypospolitej – jednym z pierwszych zadań, których podjął się w początkach swojej kariery, było opracowywanie „Volumina Legum”, czyli zbioru ustawodawstwa polskiego od jego średniowiecznych początków, wraz z historycznym wstępem. Warszawscy pijarzy opublikowali w latach 1730–1739 pięć tomów „Voluminów”, w większości w opracowaniu brata Stanisława. Co chyba jeszcze istotniejsze, po latach zabiegów i poselstw w obliczu bezkrólewia, coraz ostrzej zdając sobie sprawę z ingerencji państw ościennych w sytuację wewnętrzną Rzeczypospolitej za pośrednictwem przekupionych magnatów lub szlachciców, Konarski przystąpił do zasadniczego rozbioru i krytyki instytucji liberum veto.
Nad traktatem „O skutecznym rad sposobie”, który można uznać za projekt reformy regulaminu obrad parlamentu, pracował od początku lat czterdziestych XVII w. Pierwszą redakcję pierwszych dwóch tomów ukończył do roku 1752, opublikował je jednak dopiero dziewięć lat później. Co więcej, uczynił to anonimowo. Inna rzecz, że przynajmniej w środowisku szlachty bywającej na sejmach powszechnie wiedziano, kto jest autorem. Kolejne tomy (równolegle po polsku i w przekładzie niemieckim) ukazały się w latach 1762–1763 – w sam raz na zakończenie panowania Augusta III Wettyna i czas wielkiego fermentu ogarniającego Rzeczpospolitą w przeddzień elekcji jej ostatniego już króla.
Stanisław Konarski wyszedł, podobnie jak w „Volumina Legum”, od dziejów prawodawstwa, ukazując nieskuteczność dotychczasowych środków zapobiegania zrywaniu sejmów i zwyczajowy, a nie ustawowy, charakter instytucji „liberum veto”. W kolejnych tomach dokonywał „krytyki pozytywnej”, pokazując na konkretnych przykładach mechanizm głosowania większością głosów. Ostatecznie postulował wiele: zwoływanie sejmów, podejmujących decyzje większością głosów, stworzenie rządu z prawami wykonawczymi („Rada Nieustająca”), a w osobnych, pomniejszych pismach – oczynszowanie chłopów.
Stanisław Konarski wyszedł, podobnie jak w „Volumina Legum”, od dziejów prawodawstwa, ukazując nieskuteczność dotychczasowych środków zapobiegania zrywaniu sejmów i zwyczajowy, a nie ustawowy, charakter instytucji „liberum veto”. W kolejnych tomach dokonywał „krytyki pozytywnej”, pokazując na konkretnych przykładach mechanizm głosowania większością głosów. Ostatecznie postulował wiele: zwoływanie sejmów, podejmujących decyzje większością głosów, stworzenie rządu z prawami wykonawczymi („Rada Nieustająca”), a w osobnych, pomniejszych pismach – oczynszowanie chłopów.
Sukcesja Konarskiego
Lata sześćdziesiąte XVIII w. to czas niemal pełnego podporządkowania Warszawy decyzjom ościennych dworów, które nie zamierzały w żadnym razie zgodzić się na zniesienie liberum veto. Pod ich naciskiem Konarski zmuszony był wydać pomniejszy, również anonimowy memoriał („Uwagi szlachcica nad usposobieniem sąsiednich mocarstw względem naszych sejmów”, 1763), w którym rakiem wycofywał się z postulatu głosowania wszystkich kwestii większością głosów, postulując zachowanie jednomyślności dla zmian ustrojowych, mobilizacji armii i wypowiadania wojen.
Nawet i to się nie udało. Otyły, zapalczywy, choć i jowialny, gestykulujący w przekrzywionej piusce (nakryciu głowy, stanowiącym część habitu rektorów i generałów w zakonie pijarów) Konarski nie żył dość długo, by doczekać zasadniczych reform, dokonanych w Konstytucji 3 Maja w roku 1791. Nie żył dość długo, by dostrzec, jak jego wychowankowie z Collegium Nobilium wchodzą do polityki, angażując się zresztą po różnych jej stronach, zawsze jednak z dobrym przygotowaniem. Król Stanisław August wiedział, komu zawdzięcza rośnięcie w siłę stronnictwa reformatorów – w 1771 r. kazał wybić na cześć ojca Stanisława medal z łacińską sentencją „Odważył się być mądrym” (Sapere auso), antydatując go w dodatku na pierwsze lata swoich rządów.
Nawet i to się nie udało. Otyły, zapalczywy, choć i jowialny, gestykulujący w przekrzywionej piusce (nakryciu głowy, stanowiącym część habitu rektorów i generałów w zakonie pijarów) Konarski nie żył dość długo, by doczekać zasadniczych reform, dokonanych w Konstytucji 3 Maja w roku 1791. Nie żył dość długo, by dostrzec, jak jego wychowankowie z Collegium Nobilium wchodzą do polityki, angażując się zresztą po różnych jej stronach, zawsze jednak z dobrym przygotowaniem. Król Stanisław August wiedział, komu zawdzięcza rośnięcie w siłę stronnictwa reformatorów – w 1771 r. kazał wybić na cześć ojca Stanisława medal z łacińską sentencją „Odważył się być mądrym” (Sapere auso), antydatując go w dodatku na pierwsze lata swoich rządów.
Uznania (okazanego w szczególny sposób) nie szczędzili mu i wrogowie Rzeczypospolitej. Zmarły w sierpniu 1773 r. zakonnik pochowany został w kościele pijarów przy ulicy Długiej, o dwa kroki od Collegium Nobilium, wśród najwybitniejszych duchownych zakonu. Kiedy jednak w 1834 r. rosyjscy zaborcy przejęli siłą kościół pijarów i zamieniali go na cerkiew garnizonową – szczątki pochowanych tam pijarów rozkazali przenieść ukradkiem, pod aleje cmentarza komunalnego na Powązkach, gdzie dziś o losie zakonnika przypomina zzieleniała marmurowa płyta.
Ze zdemolowanego katafalku współbraciom udało się ocalić pochowane osobno serce. Przez blisko pół wieku srebrna puszka z sercem przechodziła w głębokiej tajemnicy z rąk do rąk. Dopiero w roku 1882 pobożny Żyd i patriota polski, jeden z pionierów fotografii i optyki na ziemiach polskich, Jakub Pik, zdołał przemycić ją do zaboru austriackiego, gdzie pijarzy krakowscy wmurowali ją w ścianę kościoła pod wezwaniem świętego Jana. Kolegialność bowiem jest wspaniała, ale czasem ktoś zdecydowany musi wziąć sprawy w swoje ręce, by doprowadzić skomplikowane przedsięwzięcie do końca.
Ze zdemolowanego katafalku współbraciom udało się ocalić pochowane osobno serce. Przez blisko pół wieku srebrna puszka z sercem przechodziła w głębokiej tajemnicy z rąk do rąk. Dopiero w roku 1882 pobożny Żyd i patriota polski, jeden z pionierów fotografii i optyki na ziemiach polskich, Jakub Pik, zdołał przemycić ją do zaboru austriackiego, gdzie pijarzy krakowscy wmurowali ją w ścianę kościoła pod wezwaniem świętego Jana. Kolegialność bowiem jest wspaniała, ale czasem ktoś zdecydowany musi wziąć sprawy w swoje ręce, by doprowadzić skomplikowane przedsięwzięcie do końca.
Wojciech Stanisławski