Podziemna „Solidarność” –
fenomen społeczny
i polityczny
czas czytania:
Po wprowadzeniu stanu wojennego „Solidarność” musiała zejść do podziemia. Nie był to koniec historii tego ruchu społecznego, lecz początek jej nowego etapu.
W pierwszych dniach po 13 grudnia 1981 r. władze komunistyczne internowały kilka tysięcy działaczy „Solidarności” z całego kraju. Mimo surowego prawa i agresywnej propagandy antysolidarnościowej niemal od razu zaczęto tworzyć konspiracyjne struktury związku o zasięgu zakładowym, międzyzakładowym lub regionalnym.
Z czasem utworzono też ogólnopolskie władze związku w postaci Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej NSZZ „Solidarność”. Jej celem było nie tyle bezpośrednie kierowanie działalnością opozycyjną w całym kraju, ile koordynowanie różnego rodzaju inicjatyw o charakterze opozycyjnym, wyznaczanie kierunków ich działania i formułowanie programu ruchu. W jej skład weszli działacze o znanych nazwiskach z czterech głównych ośrodków opozycji, cieszący się szerokim autorytetem: Zbigniew Bujak (Warszawa), Bogdan Lis (Gdańsk), Władysław Hardek (Kraków) i Władysław Frasyniuk (Wrocław). Z czasem dołączały do nich kolejne osoby, reprezentujące inne regiony.
Działanie władz związku było możliwe dzięki dziesiątkom ich bliskich współpracowników, którzy organizowali ich spotkania, przekazywali im informacje, pomagali im się ukrywać. Niezależnie od struktur „Solidarności” powstawały oddolnie opozycyjne inicjatywy różnego rodzaju, odwołujące się do jej dziedzictwa i będące częścią jednego ruchu społecznego. Podziemna „Solidarność” przybrała kształt zdecentralizowanej sieci. Był to złożony układ powiązań między poszczególnymi inicjatywami opozycyjnymi, które same często miały postać sieci łączących ich działaczy. Jest to zresztą cecha wielu organizacji konspiracyjnych.
W działania opozycyjne w stanie wojennym i w kolejnych latach angażowali się zarówno działacze „Solidarności” sprzed 13 grudnia 1981 r., jak i ludzie, którzy wcześniej pozostawali jej szeregowymi członkami bądź z różnych powodów (wieku lub charakteru pracy) do niej nie należeli. Do wyrażania sprzeciwu wobec polityki komunistycznej władzy nie była potrzebna związkowa legitymacja w kieszeni, lecz gotowość do podjęcia ryzyka, poświęcenia swojej energii i czasu. W 1981 r. do „Solidarności” należało prawie 10 mln ludzi, ale czym innym było członkostwo w legalnym związku zawodowym, a czym innym nielegalne działanie pod jego szyldem, które groziło represjami. Na to drugie decydowało się – co w pełni naturalne – znacznie mniej osób. Jako że ruch ten był mało sformalizowany i działający w konspiracji, niełatwo bliżej oszacować liczbę zaangażowanych. Według szacunków policji politycznej PRL w opozycji w pierwszych latach po wprowadzeniu stanu wojennego aktywnych miało być kilkadziesiąt, a później kilkanaście tysięcy ludzi. Oczywiście, oprócz nich było też dużo sympatyków ruchu, od czasu do czasu go wspierających przez kupowanie podziemnych publikacji, rozpowszechnianie ich wśród najbliższych, przekazywanie pieniędzy dla podziemia, udostępnienie mieszkań na potrzeby opozycji. Czasem granice między tymi grupami były płynne i na przykład czytelnik podziemnej prasy stawał się kolporterem.
Z czasem utworzono też ogólnopolskie władze związku w postaci Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej NSZZ „Solidarność”. Jej celem było nie tyle bezpośrednie kierowanie działalnością opozycyjną w całym kraju, ile koordynowanie różnego rodzaju inicjatyw o charakterze opozycyjnym, wyznaczanie kierunków ich działania i formułowanie programu ruchu. W jej skład weszli działacze o znanych nazwiskach z czterech głównych ośrodków opozycji, cieszący się szerokim autorytetem: Zbigniew Bujak (Warszawa), Bogdan Lis (Gdańsk), Władysław Hardek (Kraków) i Władysław Frasyniuk (Wrocław). Z czasem dołączały do nich kolejne osoby, reprezentujące inne regiony.
Działanie władz związku było możliwe dzięki dziesiątkom ich bliskich współpracowników, którzy organizowali ich spotkania, przekazywali im informacje, pomagali im się ukrywać. Niezależnie od struktur „Solidarności” powstawały oddolnie opozycyjne inicjatywy różnego rodzaju, odwołujące się do jej dziedzictwa i będące częścią jednego ruchu społecznego. Podziemna „Solidarność” przybrała kształt zdecentralizowanej sieci. Był to złożony układ powiązań między poszczególnymi inicjatywami opozycyjnymi, które same często miały postać sieci łączących ich działaczy. Jest to zresztą cecha wielu organizacji konspiracyjnych.
W działania opozycyjne w stanie wojennym i w kolejnych latach angażowali się zarówno działacze „Solidarności” sprzed 13 grudnia 1981 r., jak i ludzie, którzy wcześniej pozostawali jej szeregowymi członkami bądź z różnych powodów (wieku lub charakteru pracy) do niej nie należeli. Do wyrażania sprzeciwu wobec polityki komunistycznej władzy nie była potrzebna związkowa legitymacja w kieszeni, lecz gotowość do podjęcia ryzyka, poświęcenia swojej energii i czasu. W 1981 r. do „Solidarności” należało prawie 10 mln ludzi, ale czym innym było członkostwo w legalnym związku zawodowym, a czym innym nielegalne działanie pod jego szyldem, które groziło represjami. Na to drugie decydowało się – co w pełni naturalne – znacznie mniej osób. Jako że ruch ten był mało sformalizowany i działający w konspiracji, niełatwo bliżej oszacować liczbę zaangażowanych. Według szacunków policji politycznej PRL w opozycji w pierwszych latach po wprowadzeniu stanu wojennego aktywnych miało być kilkadziesiąt, a później kilkanaście tysięcy ludzi. Oczywiście, oprócz nich było też dużo sympatyków ruchu, od czasu do czasu go wspierających przez kupowanie podziemnych publikacji, rozpowszechnianie ich wśród najbliższych, przekazywanie pieniędzy dla podziemia, udostępnienie mieszkań na potrzeby opozycji. Czasem granice między tymi grupami były płynne i na przykład czytelnik podziemnej prasy stawał się kolporterem.
Opozycja polityczna czy trade union?
Tworzone w warunkach konspiracyjnych struktury „Solidarności” starały się prowadzić działalność typowo związkową. Powstające w zakładach pracy tajne komisje zakładowe prowadziły zbiórki składek wśród członków „Solidarności”. Pieniądze te wydawano przede wszystkim na pomoc represjonowanym, rzadziej na cele typowo związkowe. Warunki, w których po 13 grudnia 1981 r. funkcjonowała „Solidarność”, sprawiały, że jej struktury w dużej mierze stały się strukturami opozycji politycznej. Jednocześnie trzymanie się szyldu związku zawodowego, odwoływanie się do jego dziedzictwa i programu oraz dążenie do aktywizowania pracowników w zakładach pracy były ważne dla jego przetrwania.
W pierwszych miesiącach stanu wojennego aktywność sporej części osób zaangażowanych w podziemną „Solidarność” skupiała się na organizowaniu pomocy dla osób represjonowanych. Gromadzono informacje o osobach przebywających w ośrodkach dla internowanych, aresztach oraz więzieniach, a także osobach zwalnianych z pracy za aktywność w „Solidarności”. Starano się organizować pomoc prawną dla tych osób, nawiązywano kontakty z adwokatami. Zbierano także pieniądze i artykuły pierwszej potrzeby, które przekazywano samym represjonowanym bądź ich rodzinom, niekiedy znajdującym się w niezwykle trudnej sytuacji materialnej, wynikającej z pozbawienia ich głównego źródła utrzymania. Ogromną rolę w tym aspekcie działalności „Solidarności” odegrał Kościół katolicki i organizowane pod jego patronatem różne komitety zajmujące się organizowaniem pomocy.
Metodą wyrażania sprzeciwu wobec działań władz były też demonstracje uliczne i strajki w zakładach pracy. Opór przybierał także formy symboliczne. Należały do nich akcje bojkotu oficjalnej prasy i różnego rodzaju instytucji życia publicznego. Większość aktorów odmawiało występowania w telewizji. Innym pozostawały działania mniej spektakularne. Stawiano świeczki w oknach trzynastego dnia każdego miesiąca. Wielu ludzi przypinało do ubrań oporniki tranzystorowe, symbolizujące sprzeciw wobec polityki władz. W niektórych miastach w czasie emisji Dziennika Telewizyjnego, w którym oprócz bieżących informacji dominowała antysolidarnościowa propaganda, odbywały się demonstracyjne spacery.
W pierwszych miesiącach stanu wojennego aktywność sporej części osób zaangażowanych w podziemną „Solidarność” skupiała się na organizowaniu pomocy dla osób represjonowanych. Gromadzono informacje o osobach przebywających w ośrodkach dla internowanych, aresztach oraz więzieniach, a także osobach zwalnianych z pracy za aktywność w „Solidarności”. Starano się organizować pomoc prawną dla tych osób, nawiązywano kontakty z adwokatami. Zbierano także pieniądze i artykuły pierwszej potrzeby, które przekazywano samym represjonowanym bądź ich rodzinom, niekiedy znajdującym się w niezwykle trudnej sytuacji materialnej, wynikającej z pozbawienia ich głównego źródła utrzymania. Ogromną rolę w tym aspekcie działalności „Solidarności” odegrał Kościół katolicki i organizowane pod jego patronatem różne komitety zajmujące się organizowaniem pomocy.
Metodą wyrażania sprzeciwu wobec działań władz były też demonstracje uliczne i strajki w zakładach pracy. Opór przybierał także formy symboliczne. Należały do nich akcje bojkotu oficjalnej prasy i różnego rodzaju instytucji życia publicznego. Większość aktorów odmawiało występowania w telewizji. Innym pozostawały działania mniej spektakularne. Stawiano świeczki w oknach trzynastego dnia każdego miesiąca. Wielu ludzi przypinało do ubrań oporniki tranzystorowe, symbolizujące sprzeciw wobec polityki władz. W niektórych miastach w czasie emisji Dziennika Telewizyjnego, w którym oprócz bieżących informacji dominowała antysolidarnościowa propaganda, odbywały się demonstracyjne spacery.
Republika powielaczy
Główną formą aktywności w podziemnej „Solidarności” była niezależna działalność wydawnicza. Jeśli ktoś działał wtedy w opozycji, to najczęściej miał z nią coś wspólnego – był autorem, redaktorem, drukarzem, kolporterem, składaczem lub choćby osobą zajmującą się transportem bądź prowadzącą skrzynkę kontaktową dla podziemnego pisma lub wydawnictwa. Mimo że groziły za to bardzo surowe kary, to pierwsze podziemne inicjatywy wydawnicze zaczęły odradzać się tuż po wprowadzeniu stanu wojennego. Wrocławskie pismo „Z Dnia na Dzień” pojawiło się już 14 grudnia 1981 r.
Najpopularniejszym pismem podziemnym był redagowany m.in. przez Helenę Łuczywo i Joannę Szczęsną „Tygodnik Mazowsze”, rozpowszechniany w całej Polsce w liczbie kilkudziesięciu tysięcy egzemplarzy. Ważną rolę odgrywała prasa zakładowa, dzięki niej pracownicy mogli się bowiem dowiadywać o represjach i protestach, do których dochodziło na ich terenie. Z czasem zaczęły się ukazywać wielostronicowe pisma publicystyczne, satyryczne i kulturalne. Wydawano pisma przeznaczone dla dzieci, młodzieży, nauczycieli, rolników, a nawet żołnierzy i milicjantów.
Podobnie jak w okresie karnawału „Solidarności” nielegalnej prasie towarzyszyły publikacje zwarte: broszury i książki. Ich tematyka była bardzo różna. Niektóre z nich odkrywały białe plamy z najnowszej historii Polski. Najlepszym przykładem mogą być publikacje zawierające prawdziwą historię mordu katyńskiego. Ukazywało się wiele tytułów o tematyce politycznej, których autorzy analizowali bieżącą sytuację w Polsce i na świecie. Drukowano dziesiątki wydań książek autorów, których nie można było kupić w obiegu oficjalnym, a można było wśród nich znaleźć zarówno światową i polską czołówkę literacką, jak i osoby szerzej nieznane. Wiele podziemnych wydawnictw książkowych (np. warszawskie Krąg, NOW-a czy CDN) stało się prężnymi firmami, wydającymi publikacje o wysokich nakładach i dużej objętości. Drugi obieg wydawniczy funkcjonujący w Polsce przez całą dekadę był fenomenem na skalę światową.
Najpopularniejszym pismem podziemnym był redagowany m.in. przez Helenę Łuczywo i Joannę Szczęsną „Tygodnik Mazowsze”, rozpowszechniany w całej Polsce w liczbie kilkudziesięciu tysięcy egzemplarzy. Ważną rolę odgrywała prasa zakładowa, dzięki niej pracownicy mogli się bowiem dowiadywać o represjach i protestach, do których dochodziło na ich terenie. Z czasem zaczęły się ukazywać wielostronicowe pisma publicystyczne, satyryczne i kulturalne. Wydawano pisma przeznaczone dla dzieci, młodzieży, nauczycieli, rolników, a nawet żołnierzy i milicjantów.
Podobnie jak w okresie karnawału „Solidarności” nielegalnej prasie towarzyszyły publikacje zwarte: broszury i książki. Ich tematyka była bardzo różna. Niektóre z nich odkrywały białe plamy z najnowszej historii Polski. Najlepszym przykładem mogą być publikacje zawierające prawdziwą historię mordu katyńskiego. Ukazywało się wiele tytułów o tematyce politycznej, których autorzy analizowali bieżącą sytuację w Polsce i na świecie. Drukowano dziesiątki wydań książek autorów, których nie można było kupić w obiegu oficjalnym, a można było wśród nich znaleźć zarówno światową i polską czołówkę literacką, jak i osoby szerzej nieznane. Wiele podziemnych wydawnictw książkowych (np. warszawskie Krąg, NOW-a czy CDN) stało się prężnymi firmami, wydającymi publikacje o wysokich nakładach i dużej objętości. Drugi obieg wydawniczy funkcjonujący w Polsce przez całą dekadę był fenomenem na skalę światową.
Ulotka informująca o dacie i godzinie audycji Radia Solidarność wykonana w drukarni Terenowego Komitetu Oporu „Solidarność” – rewers (Wikimedia commons)
Podziemne radio – nad ziemią!
Zjawiskiem niespotykanym w innych krajach demokracji ludowej były nielegalnie organizowane audycje radiowe. Powstawały też organizacje opozycyjne zajmujące się oświatą czy nauką. Ten fenomen, ktory stanowiła powstająca w Polsce od drugiej połowy lat siedemdziesiątych kultura niezależna, uzupełniała twórczość artystyczna. Paradoksalnie w okresie stanu wojennego i latach następnych doszło do jej ogromnego rozwoju. Aktorzy bojkotujący media oficjalne występowali w specjalnie organizowanych przedstawieniach. Urządzano wystawy sztuk plastycznych, nagrywano kasety, kręcono nawet filmy. Część tych działań prowadzono jawnie, między innymi pod parasolem niektórych księży wspierających opozycję.
Ulotka informująca o dacie i godzinie audycji Radia Solidarność wykonana w drukarni Terenowego Komitetu Oporu „Solidarność” – awers (Wikimedia commons)
Podstawę całego społeczeństwa podziemnego stanowił obieg podziemnych publikacji. Spełniały one w ruchu podziemnej „Solidarności” wiele funkcji. Za ich pośrednictwem propagowano określone wzorce zachowania, dzięki którym ludzie chcący wesprzeć „Solidarność” wiedzieli, w jaki sposób mogą się włączyć w konspirację i jak postępować np. w czasie przesłuchania. Kształtowały one program ruchu, jego tożsamość ideową; zapewniały też ciągłość polskiej kultury. Chyba najistotniejsza była jednak inna funkcja podziemnych publikacji. Sieć kolportażu pism drugiego obiegu stanowiła najczęściej podstawę kontaktów między ludźmi zaangażowanymi w działania opozycyjne.
Podziemny ruch wydawniczy pozwalał uczestniczyć w ruchu opozycyjnym ludziom gotowym na bardzo zróżnicowane stopnie i formy zaangażowania. W jej tworzeniu i rozpowszechnianiu brały udział zarówno osoby poświęcające temu niemal cały swój czas, jak i te, które zajmowały się taką aktywnością jedynie kilka godzin w tygodniu. W ruchu trzeba było pełnić funkcje związane z dużym ryzykiem oraz takie bezpieczniejsze. Poczucie uczestnictwa w czymś ważnym mogli mieć ludzie z wyższym wykształceniem i ci gorzej wykształceni. W solidarnościowe podziemie bardzo mocno angażowały się kobiety, zwłaszcza jako kolporterki, łączniczki i redaktorki podziemnych pism. Ruch wydawniczy odgrywał tak ważną rolę w ruchu podziemnej „Solidarności”, że zwłaszcza w czasach kryzysu całego ruchu opozycyjnego to na nim opierało się właściwie jego istnienie. Można zadać pytanie, czy gdyby nie działalność wydawnicza, ten ruch mógłby przetrwać. Z pewnością ludzie, którzy chcieliby działać, szukaliby innej formy aktywności, ale trzeba powiedzieć, że nie byłoby to łatwe.
Gazetka podziemna „Solidarności Walczącej” ze stoczni Komuny Paryskiej, 1988, nr 19 (Wikimedia commons)
Pluralizm w konspiracji
Podziemna „Solidarność” była ruchem pluralistycznym. Przywództwo Lecha Wałęsy i jego autorytet właściwie nie były kwestionowane, ale między działaczami istniały bardzo duże różnice dotyczące tego, jak działać: strajkować czy nie, wychodzić na ulice czy nie, kłaść akcent na działania polityczne czy związkowe, nastawiać się na długi marsz czy krótki skok. Spory czasem powodowały konflikty między poszczególnymi działaczami podziemia, a niekiedy prowadziły do rozłamu w poszczególnych jego strukturach. Do największego z nich doszło latem 1982 r. we Wrocławiu. Grupa tamtejszych działaczy związkowych, skupiona wokół Kornela Morawieckiego, zbuntowała się przeciwko jej zdaniem zbyt umiarkowanej polityce Władysława Frasyniuka z TKK i stworzyła odrębną strukturę – „Solidarność Walczącą”.
Organizacja ta postulowała prowadzenie przez opozycję ostrzejszej polityki wobec władz i zdecydowanie odcinała się od perspektywy zawarcia jakiejkolwiek formy kompromisu z rządzącymi. W powstających w tym środowisku, podobnie jak w kilku innych organizacjach (np. Konfederacji Polski Niepodległej), tekstach programowych większy nacisk kładziono na konieczność odzyskania przez Polskę niepodległości. „Solidarność” mówiła przede wszystkim o walce o własną legalizację, choć oczywiście jej dalekosiężnym celem pozostawało suwerenne i demokratyczne państwo. W podziemiu solidarnościowym funkcjonowały środowiska o wszelkich barwach ideowych: od prawicy do lewicy. Jednocześnie udawało się zachować pewną wspólnotę tego ruchu.
Kolejne lata przyniosły powstawanie wielu różnych nowych organizacji: pacyfistycznego ruchu „Wolność i Pokój”, Federacji Młodzieży Walczącej, Polskiej Partii Socjalistycznej, prześmiewczej Pomarańczowej Alternatywy. Niektóre z nich w części podejmowały jawną działalność, poszukując nowych form oporu. Taki charakter przybrały uliczne „seatingi” ruchu „WiP” i happeningi Pomarańczowej Alternatywy. Połowa lat osiemdziesiątych oznaczała też kryzys podziemia solidarnościowego. Mniej osób się angażowało, w coraz większym stopniu „Solidarność” stawała się ona ruchem kadrowym. Nadal jednak jego skala w porównaniu z ruchami dysydenckimi w innych państwach bloku była bardzo duża.
Niezależnie od przemocy ze strony władz podziemna „Solidarność” za jedną z kluczowych reguł swojego istnienia przyjęła zasadę non violence. To była nierówna walka. Mówiąc obrazowo – naprzeciwko szkolonych do tropienia, śledzenia i szykanowania opozycji funkcjonariuszy SB, ZOMO-wców w hełmach, z tarczami i pałkami, z armatkami wodnymi i miotaczami gazu łzawiącego, gotowego do użycia, oraz żołnierzy w transporterach i czołgach, mających za sobą całą machinę propagandową, stanęli ludzie decydujący się czasem w trakcie demonstracji na rzut kamieniem, ale na co dzień „uzbrojeni” w maszyny do pisania, powielacze i kartki papieru. Ta wypracowana w drugiej połowie lat siedemdziesiątych forma aktywności opozycyjnej utrzymała się również podczas stanu wojennego, czyli w okresie brutalnych represji stosowanych przez władze wobec przeciwnika. W takich sytuacjach przecież w wielu ludziach budziła się chęć odwetu. Przypadki używania przemocy przez opozycję miały jednak charakter zdecydowanie marginalny.
Dlaczego uczestnicy podziemnej opozycji nie zdecydowali się odpowiedzieć na przemoc przemocą? Wydaje się, że mogło mieć na to wpływ kilka czynników. Z pewnością niechęć do aż tak ostrej walki z własnymi – często nielubianymi, ale jednak – rodakami. Można wspomnieć też o pamięci powstania warszawskiego. Jakąś rolę musiała odgrywać świadomość uwarunkowań geopolitycznych i groźby interwencji ZSRR w razie wybuchu konfliktu na kształt wojny domowej w Polsce. Istotne były też inne względy strategii i polityki – ostrzejsze formy działania oznaczałyby najprawdopodobniej utratę poparcia Zachodu i Kościoła. Nawet „Solidarność Walcząca”, dopuszczająca w swoim programie pewne formy przemocy, w praktyce jej nie stosowała. Liczyły się jednak nie tylko względy taktyczne. Użycie przemocy było zaprzeczeniem idei ważnych dla tego ruchu. Jak się wydaje, powszechnie wyczuwano, gdzie kończy się dopuszczalna forma działania, a zaczyna terroryzm. Dla wielu walka z użyciem przemocy byłaby sprzeczna z ich światopoglądem – katolickim czy w ogóle chrześcijańskim, bądź demokratycznym czy pacyfistycznym. Użycie siły zupełnie nie wpisywało się w tożsamość „Solidarności”.
Kolejne lata przyniosły powstawanie wielu różnych nowych organizacji: pacyfistycznego ruchu „Wolność i Pokój”, Federacji Młodzieży Walczącej, Polskiej Partii Socjalistycznej, prześmiewczej Pomarańczowej Alternatywy. Niektóre z nich w części podejmowały jawną działalność, poszukując nowych form oporu. Taki charakter przybrały uliczne „seatingi” ruchu „WiP” i happeningi Pomarańczowej Alternatywy. Połowa lat osiemdziesiątych oznaczała też kryzys podziemia solidarnościowego. Mniej osób się angażowało, w coraz większym stopniu „Solidarność” stawała się ona ruchem kadrowym. Nadal jednak jego skala w porównaniu z ruchami dysydenckimi w innych państwach bloku była bardzo duża.
Niezależnie od przemocy ze strony władz podziemna „Solidarność” za jedną z kluczowych reguł swojego istnienia przyjęła zasadę non violence. To była nierówna walka. Mówiąc obrazowo – naprzeciwko szkolonych do tropienia, śledzenia i szykanowania opozycji funkcjonariuszy SB, ZOMO-wców w hełmach, z tarczami i pałkami, z armatkami wodnymi i miotaczami gazu łzawiącego, gotowego do użycia, oraz żołnierzy w transporterach i czołgach, mających za sobą całą machinę propagandową, stanęli ludzie decydujący się czasem w trakcie demonstracji na rzut kamieniem, ale na co dzień „uzbrojeni” w maszyny do pisania, powielacze i kartki papieru. Ta wypracowana w drugiej połowie lat siedemdziesiątych forma aktywności opozycyjnej utrzymała się również podczas stanu wojennego, czyli w okresie brutalnych represji stosowanych przez władze wobec przeciwnika. W takich sytuacjach przecież w wielu ludziach budziła się chęć odwetu. Przypadki używania przemocy przez opozycję miały jednak charakter zdecydowanie marginalny.
Dlaczego uczestnicy podziemnej opozycji nie zdecydowali się odpowiedzieć na przemoc przemocą? Wydaje się, że mogło mieć na to wpływ kilka czynników. Z pewnością niechęć do aż tak ostrej walki z własnymi – często nielubianymi, ale jednak – rodakami. Można wspomnieć też o pamięci powstania warszawskiego. Jakąś rolę musiała odgrywać świadomość uwarunkowań geopolitycznych i groźby interwencji ZSRR w razie wybuchu konfliktu na kształt wojny domowej w Polsce. Istotne były też inne względy strategii i polityki – ostrzejsze formy działania oznaczałyby najprawdopodobniej utratę poparcia Zachodu i Kościoła. Nawet „Solidarność Walcząca”, dopuszczająca w swoim programie pewne formy przemocy, w praktyce jej nie stosowała. Liczyły się jednak nie tylko względy taktyczne. Użycie przemocy było zaprzeczeniem idei ważnych dla tego ruchu. Jak się wydaje, powszechnie wyczuwano, gdzie kończy się dopuszczalna forma działania, a zaczyna terroryzm. Dla wielu walka z użyciem przemocy byłaby sprzeczna z ich światopoglądem – katolickim czy w ogóle chrześcijańskim, bądź demokratycznym czy pacyfistycznym. Użycie siły zupełnie nie wpisywało się w tożsamość „Solidarności”.
Jan Olaszek