„Nigdy nie wyrzekłbym się tych trzech lat”. 70. rocznica uwięzienia prymasa Wyszyńskiego i bp. Baraniaka
czas czytania:
Noc z 25 na 26 września 1953 r. Do pałacu arcybiskupów warszawskich wdarli się funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa. „Ci panowie mnie zabierają” – zdążył powiedzieć prymas Stefan Wyszyński swojemu sekretarzowi bp. Antoniemu Baraniakowi. Chwilę później obaj hierarchowie zostali rozdzieleni. Prymas dopiero w Komańczy dowiedział się o aresztowaniu bliskiego współpracownika. Jakie były tło i konsekwencje wydarzeń sprzed 70 lat?
Rodzina: Julianna Karp i Stanisław Wyszyński z dziećmi (poniżej od lewej): Stanisława, Janina, Stefan (przyszły prymas) i Anastazja (Zuzela, 1906).
Materiały pochodzące z domeny publicznej, Wikimedia Commons
By dobrze zrozumieć okoliczności tego, co stało się we wrześniu 1953 r., musimy cofnąć się o kilka miesięcy. 9 lutego 1953 r. Rada Państwa wydała dekret o nadawaniu i obsadzaniu stanowisk kościelnych przez władze państwowe. Skutki działania dokumentu stanowiły poważny cios dla Kościoła i po raz pierwszy zmusiły prymasa Wyszyńskiego do otwartej konfrontacji z komunistami. Hierarcha spotkał się z członkiem Biura Politycznego KC PZPR Franciszkiem Mazurem, zwracając uwagę na niezgodność dekretu z zasadami prawa kanonicznego, porozumieniem kwietniowym oraz konstytucją. Niedługo później w jednej z homilii prymas wskazał jednoznacznie, że „tam, gdzie kapłaństwo jest w niewoli, nie ma wolności sumienia, a wszelkie próby uzależnienia kapłanów od władzy państwowej są zamachem na podstawowe wolności człowieka”.
8 maja 1953 r. polscy biskupi wystosowali memoriał, wydany zresztą nieprzypadkowo w dzień św. Stanisława męczennika. List zawierał wyraźny protest przeciwko ingerencji ateistycznego państwa w wewnętrzną jurysdykcję kościelną. „W poczuciu apostolskiego naszego powołania oświadczamy w sposób najbardziej stanowczy i uroczysty, że wymienionego dekretu, jako sprzecznego z Konstytucją PRL i naruszającego prawa Boże i kościelne, nie możemy uznać za prawomocny i wiążący […]. Rzeczy Bożych na ołtarzach Cezara składać nie można. Non possumus!” – pisali hierarchowie. Słowa biskupów spotkały się z jeszcze ostrzejszą odpowiedzią komunistów, którzy na tamtym etapie wzajemnych relacji nie byli już zainteresowani zawieraniem jakichkolwiek kompromisów.
8 maja 1953 r. polscy biskupi wystosowali memoriał, wydany zresztą nieprzypadkowo w dzień św. Stanisława męczennika. List zawierał wyraźny protest przeciwko ingerencji ateistycznego państwa w wewnętrzną jurysdykcję kościelną. „W poczuciu apostolskiego naszego powołania oświadczamy w sposób najbardziej stanowczy i uroczysty, że wymienionego dekretu, jako sprzecznego z Konstytucją PRL i naruszającego prawa Boże i kościelne, nie możemy uznać za prawomocny i wiążący […]. Rzeczy Bożych na ołtarzach Cezara składać nie można. Non possumus!” – pisali hierarchowie. Słowa biskupów spotkały się z jeszcze ostrzejszą odpowiedzią komunistów, którzy na tamtym etapie wzajemnych relacji nie byli już zainteresowani zawieraniem jakichkolwiek kompromisów.
Przygotowania do aresztowania kard. Wyszyńskiego trwały od 26 maja 1953 r. Wtedy też rozpoczęto „agenturalne rozpracowanie prymasa”, które miało ostatecznie doprowadzić do jego zatrzymania. Wstępem do tego, co miało wydarzyć się w nocy z 25 na 26 września, był szeroko relacjonowany w mediach pokazowy proces biskupa kieleckiego Czesława Kaczmarka, który toczył się od 14 do 21 września. Hierarcha, określany przez oskarżycieli „poplecznikiem hitleryzmu, wrogiem odrodzonej Ludowej Polski, pupilkiem reakcyjnych biskupów francuskich i polskich, faworytem Watykanu, zausznikiem Becka”, usłyszał wyrok dwunastu lat więzienia. Złamany wielomiesięcznym śledztwem, podczas którego był głodzony, poddawany kilkudziesięciogodzinnym, wielodniowym przesłuchaniom, potwierdził stawiane mu zarzuty. Pod datą 19 września, opisując swoją podróż z Jasnej Góry do Warszawy, kardynał Wyszyński zanotował: „W powrotną drogę […] wyruszyliśmy z bp. Baraniakiem po rannej mszy św. odprawionej o godz. 6.00 w kaplicy Matki Bożej. Trasa była obstawiona; zatrzymywano nas kilka razy, starannie badając dokumenty szofera i stan wozu. Widomy to znak «zimnej wojny» z Kościołem, na marginesie procesu bp. Kaczmarka”. Wbrew oczekiwaniom komunistów prymas w liście skierowanym do rządu nie potępił ordynariusza kieleckiego, stając w obronie Kościoła i Episkopatu. Tym samym przypieczętował swój dalszy los.
Zimno, brak światła, pokoje zagrzybione
Uwięzienie kardynała Wyszyńskiego nastąpiło na podstawie uchwały prezydium rządu PRL. Zgodnie z jej postanowieniami hierarcha nie mógł przebywać na terenie Warszawy i sprawować żadnych funkcji kościelnych. Pozbawieniu wolności prymasa, a także represjom wymierzonym w jego sekretarza towarzyszyła groźba, że „aresztuje się wyłonionego przez episkopat nowego przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski, chyba że zostanie nim bp Michał Klepacz z Łodzi, a nie bp Walenty Dymek z Poznania”.
W grudniu 1953 r. zastraszeni biskupi złożyli przysięgę na wierność PRL. Sam prymas trafił do opuszczonego budynku klasztornego w Rywałdzie k. Lidzbarka, a 12 października przeniesiono go do Stoczka Warmińskiego, gdzie przebywał przez blisko rok. Dopiero w 1954 r. – z powodu pogarszającego się stanu zdrowia – zmieniono miejsce jego pobytu na Prudnik Śląski. Ostatnim miejscem internowania był klasztor Sióstr Nazaretanek w Komańczy, gdzie przebywał od 27 października 1955 r. do chwili zwolnienia. Warunki w trzech pierwszych miejscach były bardzo trudne – szwankowało ogrzewanie, brakowało bieżącej wody, pokoje były zagrzybione. Pozbawiony praw prymas był permanentnie podsłuchiwany, paczki, które otrzymywał, każdorazowo podlegały skrupulatnej kontroli, sprawdzano jego korespondencję. Każdy ruch hierarchy śledziło kilkudziesięciu funkcjonariuszy UB. Pilnowali go również żołnierze Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Na prymasa donosili złamani przez komunistyczną bezpiekę współwięźniowie – s. Leonia Graczyk ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi oraz ks. Stanisław Skorodecki, kapłan archidiecezji lwowskiej.
W grudniu 1953 r. zastraszeni biskupi złożyli przysięgę na wierność PRL. Sam prymas trafił do opuszczonego budynku klasztornego w Rywałdzie k. Lidzbarka, a 12 października przeniesiono go do Stoczka Warmińskiego, gdzie przebywał przez blisko rok. Dopiero w 1954 r. – z powodu pogarszającego się stanu zdrowia – zmieniono miejsce jego pobytu na Prudnik Śląski. Ostatnim miejscem internowania był klasztor Sióstr Nazaretanek w Komańczy, gdzie przebywał od 27 października 1955 r. do chwili zwolnienia. Warunki w trzech pierwszych miejscach były bardzo trudne – szwankowało ogrzewanie, brakowało bieżącej wody, pokoje były zagrzybione. Pozbawiony praw prymas był permanentnie podsłuchiwany, paczki, które otrzymywał, każdorazowo podlegały skrupulatnej kontroli, sprawdzano jego korespondencję. Każdy ruch hierarchy śledziło kilkudziesięciu funkcjonariuszy UB. Pilnowali go również żołnierze Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Na prymasa donosili złamani przez komunistyczną bezpiekę współwięźniowie – s. Leonia Graczyk ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi oraz ks. Stanisław Skorodecki, kapłan archidiecezji lwowskiej.
Presja psychiczna, ograniczony kontakt ze światem zewnętrznym oraz niepewność jutra nie złamały prymasa, który od samego początku ściśle trzymał się ułożonego przez siebie „programu dnia”. Każdy więzienny dzień, który zaczynał się o 5.00 rano, a kończył o 22.00, wypełniały modlitwa i praca osobista. „Postanawiam sobie tak urządzić czas, aby zostawić jak najmniej swobody myślom dociekliwym […]. Lekturę przerywam odmawianiem godzin kanonicznych mniejszych, by w ten sposób pracę łączyć z modlitwą. Brewiarz odmawiam, chodząc po swoim niewielkim pokoju, by brak powietrza uzupełnić ruchem. Wieczorem, gdy się już robi ciemno – a mamy brak światła – odmawiam różaniec, wędrując po pokoju” – odnotował w swoich zapiskach.
Podczas przymusowej izolacji prymas stworzył ramy dwóch najważniejszych inicjatyw duszpasterskich realizowanych już po uwolnieniu – Jasnogórskich Ślubów Narodu oraz Milenium Chrztu Polski. „Nigdy nie wyrzekłbym się tych trzech lat i takich trzech lat z curriculum mego życia. Jednak lepiej, że upłynęły one w więzieniu, niżby miały upłynąć na Miodowej [w siedzibie arcybiskupów warszawskich, przyp. J.H.]. Lepiej dla chwały Bożej, dla pozycji Kościoła powszechnego w świecie jako stróża prawdy i wolności sumień; lepiej dla Kościoła w Polsce i lepiej dla pozycji mojego Narodu; lepiej dla moich diecezjan i dla wzmocnienia postawy duchowieństwa. A już na pewno lepiej dla dobra mej duszy” – podkreślał.
Podczas przymusowej izolacji prymas stworzył ramy dwóch najważniejszych inicjatyw duszpasterskich realizowanych już po uwolnieniu – Jasnogórskich Ślubów Narodu oraz Milenium Chrztu Polski. „Nigdy nie wyrzekłbym się tych trzech lat i takich trzech lat z curriculum mego życia. Jednak lepiej, że upłynęły one w więzieniu, niżby miały upłynąć na Miodowej [w siedzibie arcybiskupów warszawskich, przyp. J.H.]. Lepiej dla chwały Bożej, dla pozycji Kościoła powszechnego w świecie jako stróża prawdy i wolności sumień; lepiej dla Kościoła w Polsce i lepiej dla pozycji mojego Narodu; lepiej dla moich diecezjan i dla wzmocnienia postawy duchowieństwa. A już na pewno lepiej dla dobra mej duszy” – podkreślał.
Kardynał Stefan Wyszyński, 12 kwietnia 1961r.
Materiały pochodzące z domeny publicznej, Wikimedia Commons
Blizny na plecach
„Najpierw pogrzebali w różnych rzeczach i papierach, potem odczytał jeden z ubowców postanowienie prokuratury wojskowej, że jestem aresztowany, ale papierka nie dali […]. Samochód popędził na ul. Rakowiecką, do bramy więzienia […]. Zaprowadzono mnie do pustej betonowej celi, w której była prycza, taboret, dzban wody z miednicą i kibel” – opisał moment swojego uwięzienia bp Baraniak. Trzy dni później minister bezpieczeństwa publicznego Stanisław Radkiewicz uznał prymasowskiego sekretarza za „zausznika Watykanu i Wyszyńskiego” znanego ze swojej „zaciętej wrogości wobec Polski Ludowej, skompromitowanego w procesie [biskupa] Kaczmarka”.
W cieszącym się ponurą sławą więzieniu na Rakowieckiej duchowny był izolowany od kontaktów z najbliższymi. Nie pozwolono mu także sprawować sakramentów. Hierarchę przesłuchiwano łącznie 145 razy. Czasami nawet po kilkanaście godzin dziennie. Przetrzymywano go w karcerze. Prawdopodobnie wyrywano mu paznokcie. Jedna z lekarek opiekujących się abp. Baraniakiem w ostatnich dniach jego życia widziała ślady na jego plecach. „Było to pięć, sześć tych blizn, takich pięcio- czy nawet dziesięciocentymetrowych; to były duże blizny” – mówiła Milada Tycowa. Pomimo tortur i pogarszającego się stanu zdrowia bp Baraniak nie złożył jakichkolwiek zeznań obciążających prymasa Wyszyńskiego.
Jednak z powodu wycieńczenia organizmu hierarcha został zwolniony z więzienia. Komuniści podjęli decyzję o przewiezieniu bp. Baraniaka do domu salezjańskiego w Marszałkach. Następnie trafił do Krynicy, gdzie opiekowały się nim siostry elżbietanki. W obu miejscach był skrupulatnie inwigilowany przez UB – kontrolowano jego korespondencję oraz pozyskiwano informacje od tajnych informatorów. Jednym z nich był wieloletni współpracownik i przyjaciel hierarchy ks. Władysław Kulczycki, kapłan archidiecezji krakowskiej.
Jednak z powodu wycieńczenia organizmu hierarcha został zwolniony z więzienia. Komuniści podjęli decyzję o przewiezieniu bp. Baraniaka do domu salezjańskiego w Marszałkach. Następnie trafił do Krynicy, gdzie opiekowały się nim siostry elżbietanki. W obu miejscach był skrupulatnie inwigilowany przez UB – kontrolowano jego korespondencję oraz pozyskiwano informacje od tajnych informatorów. Jednym z nich był wieloletni współpracownik i przyjaciel hierarchy ks. Władysław Kulczycki, kapłan archidiecezji krakowskiej.
Na wolności
Władze planowały wytoczyć proces prymasowi, oskarżając go o „antypaństwową i antynarodową, prowatykańską i proimperialistyczną działalność polityczną”, a także o „działalność szpiegowską – gromadzenie i przekazywanie za granicę różnych informacji”. Ostatecznie odstąpiono od realizacji tego planu – prawdopodobnie z powodu braku zgody decydentów z Moskwy, którzy uznali, że proces pokazowy nie przyniesie spodziewanych korzyści. Najpewniej zadecydowała o tym także niezłomna postawa prymasa Wyszyńskiego oraz bp. Baraniaka, którzy nie dali się zastraszyć i złamać podczas uwięzienia. Na fali krótkotrwałej październikowej odwilży kardynał Wyszyński odzyskał wolność. 28 października 1956 r., po trzech latach internowania, pojawił się w Warszawie.
Biskup Baraniak przebywał w rezydencji domu sióstr elżbietanek w Krynicy do 30 października. Kilka dni później, prymas wraz ze swoim współpracownikiem udali się na Jasną Górę. „Wiem o tysiącznych mszach świętych w mojej intencji, o modlitwach i różańcach bez końca, o nocnych czuwaniach. Jest mi również wiadome, jak wy, ojcowie, od początku przyznawaliście się odważnie do waszego konfratra, który był w więzieniu. Czyniliście to wtedy, gdy w Polsce wszystko zamilkło przerażone i strwożone, w atmosferze terroru tamtego okresu. Wy nie zamilkliście”! – mówił prymas do zgromadzonych w kaplicy Matki Bożej Częstochowskiej ojców paulinów i zebranych wiernych. Wspomniał również bp. Baraniaka, którego nazwał „współwięźniem”. Z kolei 14 listopada obaj hierarchowie przybyli do stolicy prymasowskiej w Gnieźnie. Tłumy wiernych skandowały: „Precz z męczycielami biskupów polskich!”.
Postawa prymasa oraz jego bliskiego współpracownika podczas trzech lat pozbawienia wolności niewątpliwie przyczyniła się do wzmocnienia pozycji Kościoła w Polsce. Komuniści zrozumieli, że nie uda im się całkowicie zmarginalizować jego wpływu na społeczeństwo, a działań podejmowanych przez Kościół ograniczyć wyłącznie do kruchty.
dr Jan Hlebowicz (pracownik IPN w Gdańsku).
Postawa prymasa oraz jego bliskiego współpracownika podczas trzech lat pozbawienia wolności niewątpliwie przyczyniła się do wzmocnienia pozycji Kościoła w Polsce. Komuniści zrozumieli, że nie uda im się całkowicie zmarginalizować jego wpływu na społeczeństwo, a działań podejmowanych przez Kościół ograniczyć wyłącznie do kruchty.
dr Jan Hlebowicz (pracownik IPN w Gdańsku).