Nie nasza zima
czas czytania:

Przedwojenne starty Polaków na zimowych igrzyskach olimpijskich
Choć Polacy startowali w zimowych Igrzyskach od ich powstania, przed wojną nie udało im się zdobyć ani jednego medalu. A kilka razy byli naprawdę blisko – jak choćby Bronisław Czech czy Stanisław Marusarz. W katalogu powodów znajdują się połamane narty, ciężka grypa, upadek na skoczni, a nawet … niedożywienie. W dniu rozpoczęcia Igrzysk w Pekinie (luty 2022) przedstawiamy historię polskich pionierów zimowych igrzysk.
CHAMONIX 1924
Gdy reprezentanci Polski jechali do w 1924 r. do Chamonix, jeszcze nie wiedzieli, że w przyszłości zostaną nazwani olimpijczykami. Impreza oficjalnie nosiła nazwę „Tygodnia Sportów Zimowych” (nawiasem mówiąc ten Tydzień trwał 10 dni!) Dopiero rok później Międzynarodowy Komitet Olimpijski nazwał zawody I Zimowymi Igrzyskami.
Polscy pionierzy nie mieli łatwo. Przygotowania szły jak po grudzie „Miano sprowadzić dla zawodników trenera dla przeprowadzenia racjonalnego treningu, w braku tegoż trenują sami jak mogą i umieją. Z powodu złego stanu skoczni w Jaworzynce trening w skokach był niemożliwy. Z konieczności więc trenowano na skoczniach małych własnej konstrukcji” – pisał „Przegląd Sportowy”.
Brakowało wszystkiego. „Sportowe władze naczelne” zasłaniały się brakiem środków finansowych, nie było pieniędzy nawet nie część niezbędnego sprzętu. Ostatecznie do Francji pojechało 11 zawodników – łyżwiarz szybki, 5 narciarzy (w tym jedna kobieta) oraz patrol wojskowy (konkurencja z której później wyrósł biathlon) .
Ekipa do Francji pojechała koleją … i nie zdążyła na ceremonię otwarcia z powodu opóźnienia pociągu. Podczas uroczystości Polskę reprezentowało dwóch dziennikarzy, a chorążym został korespondent „Gazety Warszawskiej” Kazimierz Smogorzewski.
Przed rozpoczęciem startów w ekipie panował raczej optymistyczny nastrój. „Nasi mieszkają w hotelu Belwedere, trochę daleko, ale bardzo dobrze. Jedzenie dobre, mieszkania słoneczne, fantazja duża. Skoczni już próbowali i mówią, że łatwa, ale wielka, pęd kolosalny na rozbiegu i niesie ogromnie na zeskoku” – opisywał „Przegląd Sportowy”.
Niestety same występy wielkiej chluby nie przyniosły.
Zresztą nie wszystkim udało się wystartować. Skoczek Henryk Muckenbrunn przed występem zwichnął nogę. A jedyna kobieta Elżbieta Ziętkiewiczowa nie została dopuszczona do startu. Jedyną konkurencją kobiet w Chamonix była jazda figurowa na łyżwach, a Polka chciała startować … w skokach.
Najlepiej spisał się łyżwiarz szybki Leon Jucewicz, choć jego wyjazd krytykowała sportowa prasa. Za lepszego łyżwiarza uznawano wówczas gwiazdę wielu sportów Wacława Kuchara, który zdobył mistrzostwo kraju w panczenach. Jucewicz jednak nie zawiódł zajął ósme miejsce w wieloboju łyżwiarskim. Co ciekawe Jucewiecz niedługo po Igrzyskach wyjechał do Brazylii, gdzie został trenerem tenisa i wychował 23 mistrzów tego kraju.
Trzykrotnie w Chamonix wystartował Andrzej Krzeptowski I – w skokach zajął 21 miejsce. W biegu było jeszcze gorzej. Relacjonuje „Przegląd: „Najpierw przelatuje w doskonałym stylu szwed, potem norweg, kilku finów, ósmy wreszcie Krzeptowski, przewraca się, gubi kijek, podnosi się i znika zaraz dalej”. Na mecie Polak: „Nie bardzo zmęczony zdejmuje narty idzie na herbatę i pomarańczę. Krzeptowski skarży się, że mu pętla przy kijku pękła i to spowodowało stratę czasu”. Ostatecznie zajmuje 27 miejsce. Najlepszy wynik osiągnął w kombinacji – był 19.
Polscy pionierzy nie mieli łatwo. Przygotowania szły jak po grudzie „Miano sprowadzić dla zawodników trenera dla przeprowadzenia racjonalnego treningu, w braku tegoż trenują sami jak mogą i umieją. Z powodu złego stanu skoczni w Jaworzynce trening w skokach był niemożliwy. Z konieczności więc trenowano na skoczniach małych własnej konstrukcji” – pisał „Przegląd Sportowy”.
Brakowało wszystkiego. „Sportowe władze naczelne” zasłaniały się brakiem środków finansowych, nie było pieniędzy nawet nie część niezbędnego sprzętu. Ostatecznie do Francji pojechało 11 zawodników – łyżwiarz szybki, 5 narciarzy (w tym jedna kobieta) oraz patrol wojskowy (konkurencja z której później wyrósł biathlon) .
Ekipa do Francji pojechała koleją … i nie zdążyła na ceremonię otwarcia z powodu opóźnienia pociągu. Podczas uroczystości Polskę reprezentowało dwóch dziennikarzy, a chorążym został korespondent „Gazety Warszawskiej” Kazimierz Smogorzewski.
Przed rozpoczęciem startów w ekipie panował raczej optymistyczny nastrój. „Nasi mieszkają w hotelu Belwedere, trochę daleko, ale bardzo dobrze. Jedzenie dobre, mieszkania słoneczne, fantazja duża. Skoczni już próbowali i mówią, że łatwa, ale wielka, pęd kolosalny na rozbiegu i niesie ogromnie na zeskoku” – opisywał „Przegląd Sportowy”.
Niestety same występy wielkiej chluby nie przyniosły.
Zresztą nie wszystkim udało się wystartować. Skoczek Henryk Muckenbrunn przed występem zwichnął nogę. A jedyna kobieta Elżbieta Ziętkiewiczowa nie została dopuszczona do startu. Jedyną konkurencją kobiet w Chamonix była jazda figurowa na łyżwach, a Polka chciała startować … w skokach.
„Co do udziału Polski to patrol nasz nie przybył wcale do mety ani nie oddał wszystkich strzałów z powodu rozproszenia żołnierzy, którzy stracili łączność. Witkowski, jedyny zawodnik w patrolu, osłabł do tego stopnia że musiano go cucić na półmetku. […] Wójcicki kierownik patrolu, połamał w biegu narty co mu uniemożliwiło dojście do strzelnicy” – relacjonował Przegląd Sportowy.
Najlepiej spisał się łyżwiarz szybki Leon Jucewicz, choć jego wyjazd krytykowała sportowa prasa. Za lepszego łyżwiarza uznawano wówczas gwiazdę wielu sportów Wacława Kuchara, który zdobył mistrzostwo kraju w panczenach. Jucewicz jednak nie zawiódł zajął ósme miejsce w wieloboju łyżwiarskim. Co ciekawe Jucewiecz niedługo po Igrzyskach wyjechał do Brazylii, gdzie został trenerem tenisa i wychował 23 mistrzów tego kraju.
Trzykrotnie w Chamonix wystartował Andrzej Krzeptowski I – w skokach zajął 21 miejsce. W biegu było jeszcze gorzej. Relacjonuje „Przegląd: „Najpierw przelatuje w doskonałym stylu szwed, potem norweg, kilku finów, ósmy wreszcie Krzeptowski, przewraca się, gubi kijek, podnosi się i znika zaraz dalej”. Na mecie Polak: „Nie bardzo zmęczony zdejmuje narty idzie na herbatę i pomarańczę. Krzeptowski skarży się, że mu pętla przy kijku pękła i to spowodowało stratę czasu”. Ostatecznie zajmuje 27 miejsce. Najlepszy wynik osiągnął w kombinacji – był 19.
ST. MORITZ 1928
Na kolejnych Igrzyskach w szwajcarskim St. Moritz reprezentowała nas znacznie liczniejsza 27- osobowa ekipa. Spośród reprezentantów z Chamonix do Szwajcarii pojechał tylko Krzeptowski. Pewnie dlatego został chorążym reprezentacji. W skokach był 27, a kombinacji norweskiej nie ukończył z powodu złamania narty.
Na razie Krzeptowski znany jest jako dobry narciarz. W czasie okupacji hitlerowskiej przystąpił do kolaboracyjnego „goralenvolk”, kierowanej przez jego kuzyna Wacława Krzeptowskiego. Był nawet przewodniczącym, delegatury zakopiańskiej. Zmarł najprawdopodobniej w wyniku zażycia trucizny w 1945 r.
Co ciekawe w polskiej ekipie w Szwajcarii startował też drugi Andrzej Krzeptowski – stryjeczny brat chorążego. Mimo, że był starszy o rok, przy nazwisku stawia mu się cyfrę: II. Ów zapisał się w historii zupełnie inaczej – był żołnierzem, w czasie kampanii wrześniowej dostał się do niewoli. Po wojnie prowadził schroniska w Dolinie Pięciu Stawów i Roztoki.
W St. Moritz po raz pierwszy na igrzyskach zagrali nasi hokeiści. Liderem drużyny był kuzyn Ignacego Paderewskiego – Tadeusz Adamowski. Ten absolwent Harvardu z USA przywiózł nie tylko dyplom ale też miłość do hokeja oraz nowoczesny sprzęt – łyżwy, stroje i kije. Polacy jednak Igrzysk nie zawojowali – odpadli po dwóch meczach eliminacyjnych.
Największą polską nadzieją medalową był Bronisław Czech.
20-latek w treningach spisywał się rewelacyjnie. Skokiem na odległość 63,5 m pobił nawet rekord Polski. W biegu do kombinacji zajął kapitalne 5 miejsce. Medal był na wyciągnięcie ręki! Niestety w pierwszym skoku zalicza upadek i ostatecznie plasuje się na 10 pozycji.
Czech upada także podczas konkursu skoków. Przed konkursem miejscowa prasa określa go mianem „najlepszego skoczka środkowoeuropejskiego” i wskazuje go w gronie faworytów. Niestety wywrotkę zalicza już w pierwszej próbie na odległość 51 m. Drugie ma znacznie lepszy, zalicza 62,5 m. Według wyliczeń „Przeglądu”, gdyby oddał dwa udane skoki na odległość 55 metrów miałby medal!
Największym pechowcem ekipy okazał się Krzeptowski II.
Na razie Krzeptowski znany jest jako dobry narciarz. W czasie okupacji hitlerowskiej przystąpił do kolaboracyjnego „goralenvolk”, kierowanej przez jego kuzyna Wacława Krzeptowskiego. Był nawet przewodniczącym, delegatury zakopiańskiej. Zmarł najprawdopodobniej w wyniku zażycia trucizny w 1945 r.
Co ciekawe w polskiej ekipie w Szwajcarii startował też drugi Andrzej Krzeptowski – stryjeczny brat chorążego. Mimo, że był starszy o rok, przy nazwisku stawia mu się cyfrę: II. Ów zapisał się w historii zupełnie inaczej – był żołnierzem, w czasie kampanii wrześniowej dostał się do niewoli. Po wojnie prowadził schroniska w Dolinie Pięciu Stawów i Roztoki.
W St. Moritz po raz pierwszy na igrzyskach zagrali nasi hokeiści. Liderem drużyny był kuzyn Ignacego Paderewskiego – Tadeusz Adamowski. Ten absolwent Harvardu z USA przywiózł nie tylko dyplom ale też miłość do hokeja oraz nowoczesny sprzęt – łyżwy, stroje i kije. Polacy jednak Igrzysk nie zawojowali – odpadli po dwóch meczach eliminacyjnych.
Największą polską nadzieją medalową był Bronisław Czech.
„Polska ma jednego zawodnika o klasie światowej. Jest nim Bronek Czech. Wspaniały ten talent, na który zwróciły uwagę już wszystkie drużyny konkurencyjne, powinien w kombinacji przebić się na jedno z 10-ciu pierwszych miejsc. W skokach może być wśród 7-miu pierwszych” – przekonuje przed Igrzyskami w wywiadzie prasowym trener skoczków Bengt Simonsen.
20-latek w treningach spisywał się rewelacyjnie. Skokiem na odległość 63,5 m pobił nawet rekord Polski. W biegu do kombinacji zajął kapitalne 5 miejsce. Medal był na wyciągnięcie ręki! Niestety w pierwszym skoku zalicza upadek i ostatecznie plasuje się na 10 pozycji.
Czech upada także podczas konkursu skoków. Przed konkursem miejscowa prasa określa go mianem „najlepszego skoczka środkowoeuropejskiego” i wskazuje go w gronie faworytów. Niestety wywrotkę zalicza już w pierwszej próbie na odległość 51 m. Drugie ma znacznie lepszy, zalicza 62,5 m. Według wyliczeń „Przeglądu”, gdyby oddał dwa udane skoki na odległość 55 metrów miałby medal!
Największym pechowcem ekipy okazał się Krzeptowski II.
„Jadąc w dalszym ciągu, wpadłem na zlodowaciałą grudę pod śniegiem – i wtedy narta mi się złamała. Pęd był tak wielki, że wpadłem na drzewo, uderzyłem głową o coś twardego i runąłem ogłuszony na zlodowaciały śnieg. Ocucił mnie jakiś Francuz” – wspominał narciarz.
LAKE PLACID 1932
Dla wielu polskich sportowców wyjazd do Lake Placid to była podróż egzotyczna.
Na trzecie zimowe Igrzyska wyjeżdża skromna ekipa 16 sportowców. Polskim faworytami są Czech i drużyna hokeistów. „Śniegu na razie nie ma, ale będzie bo tak chcą Amerykanie, tzn. wszechmocny dolar. Skocznia olimpijska na skoki nawet do 65 metrów, mała treningowa do 40 metrów. Stadion olimpijski, cudowny zarówno kryty jak i otwarty” – opowiadał Motyka.
Hokeiści przegrywają wszystkie spotkania i zajmują 4 miejsce. Czech według relacji zostaje skrzywdzony przez sędziów. Po biegu jest na dobrym ósmym miejscu. W rozgrywanym w bardzo trudnych warunkach konkursie skoków skacze 51 i 50,5 m., ale za skoki otrzymuje niższą punktację od zawodnika czeskiego Bartona, który oddaje skok na 47 i 45,5 m. Ostatecznie Polski zawodnik zajmuje 7 lokatę. W tych samych zawodach Stanisław Marusarz, po upadku na skoczni zajmuje 27 pozycję. Jego czas miał przyjść 4 lata później.
„Są automobile, w ilościach, które mogłyby nawet zaimponować Paryżowi. Już dziś tysiące ich tarasuje ulice i zatrzymuje ruch. Stroje wyłącznie narciarskie. Nawet urzędniczki komitetu olimpijskiego chodzą w spodniach. Egzotyczne wrażenie robią psie zaprzęgi ciągnące sanie” – relacjonował narciarz Zdzisław Motyka.
Na trzecie zimowe Igrzyska wyjeżdża skromna ekipa 16 sportowców. Polskim faworytami są Czech i drużyna hokeistów. „Śniegu na razie nie ma, ale będzie bo tak chcą Amerykanie, tzn. wszechmocny dolar. Skocznia olimpijska na skoki nawet do 65 metrów, mała treningowa do 40 metrów. Stadion olimpijski, cudowny zarówno kryty jak i otwarty” – opowiadał Motyka.
Hokeiści przegrywają wszystkie spotkania i zajmują 4 miejsce. Czech według relacji zostaje skrzywdzony przez sędziów. Po biegu jest na dobrym ósmym miejscu. W rozgrywanym w bardzo trudnych warunkach konkursie skoków skacze 51 i 50,5 m., ale za skoki otrzymuje niższą punktację od zawodnika czeskiego Bartona, który oddaje skok na 47 i 45,5 m. Ostatecznie Polski zawodnik zajmuje 7 lokatę. W tych samych zawodach Stanisław Marusarz, po upadku na skoczni zajmuje 27 pozycję. Jego czas miał przyjść 4 lata później.
GARMISCH-
-PARTENKIRCHEN 1936
Pierwszy raz polityka i propaganda wdarły się tak brutalnie do sportu.
Do Niemiec pojechało 20 biało-czerwonych. Nadzieję na pierwsze podium były duże. W końcu w drużynie znaleźli się Marusarz, Czech, a także łyżwiarz szybki Janusz Kalbarczyk, który krótko przed Igrzyskami w biegu na 10 km zajął 4 miejsce w mistrzostwach świata.
W Garmisch-Partenkirchen było gorzej. Powodem wcale nie musiało być słabsza forma sportowa łyżwiarza. Znów zajrzyjmy na szpalty „Przeglądu Sportowego”:
Ostatecznie Kalbarczyk był 12. na 5 km i 9. na 10 km.
Po raz trzeci na Igrzyskach wystartował Czech, ale nie był to występ udany. Z sztafetą biegaczy zajął 7 miejsce, w kombinacji był 15., a w skokach 32. Tym razem wystartował też w narciarstwie alpejskim – kombinacji i zjeździe był 20, a w slalomie 19.
Czech na Igrzyskach występował już w podwójnej roli – był także trenerem polskich narciarzy. Ostatni raz wystartował w lutym 1939 r. Po wybuchu wojny włączył się do działalności konspiracyjnej. W 1940 r. został aresztowany przez gestapo. Odmówił trenowania młodych niemieckich narciarzy i w pierwszym transporcie więźniów został wysłany do obozu koncentracyjnego w Auschwitz. Zmarł w obozie w 1944 r.
W Garmisch-Partenkirchen najwięcej nadziei pokładano w jednak Marusarzu. Zakopiańczyk jednak przybył do Niemiec chory na grypę z gorączką dochodzącą do 39 stopni C. Choroba przede wszystkim odbiła się na biegu do kombinacji. „Do trzynastego kilometra biegu czułem się nadspodziewanie dobrze, gdybym wytrzymał tempo, zająłbym niewątpliwie jedno z czołowych miejsc. Niestety, choroba zrobiła swoje. Nagle zasłabłem przy podejściu i ostatnie pięć kilometrów przebyłem resztkami sił zajmując w rezultacie osiemnaste miejsce” – wspominał po latach. W skokach spisał się znakomicie – miał trzeci wynik, ale wszystkich strat nie udało się odrobić. „Gdyby nie osłabienie pochorobowe, prawdopodobnie rozstrzygnąłbym konkurs na swoją korzyść” - podsumował.
Jeszcze bliżej medalu był w skokach, ostatecznie zajął w nich 5 lokatę.
Marusarz przeżył wojnę. Podobnie jak Czech, działał w konspiracji, był kurierem, a także odrzucił propozycję trenowania niemieckich zawodników. Został uwięziony i skazany na śmierć. Udało mu się jednak uciec z więzienia Montelupich w Krakowie. Uciekinierzy wyłamali kraty w oknie, Marusarz wspiął się też na 4 metrowy mur. Udało mu się zbiec mimo postrzału w udo. Później przedarł się na Węgry, gdzie przebywał do końca wojny.
Marusarz może posłużyć za olimpijską klamrę. Był jedynym polskim sportowcem, który na zimowych Igrzyskach wystąpił zarówno przed, jak i po wojnie. W 1948 r. i 1952 r. nie zbliżył się już do wyników z Garmisch-Partenkirchen. Ostatni raz – mając prawie 43 lata - skakał na Igrzyskach w Cortina d’Ampezzo, ale już tylko jako przedskoczek. Właśnie podczas tej imprezy Franciszek Gąsienica-Groń zdobył pierwszy dla Polski medal zimowych igrzysk – brąz w kombinacji norweskiej.
„Wreszcie drogę do stadionu zamknął wielki luksusowy pociąg; wysiadł z niego Adolf Hitler w otoczeniu kwiatu dostojników Rzeszy […] Wśród szpaleru czarnych mundurów SS z karabinami w obu rękach defilował Kanclerz z odkrytą głową i zniknął w drzwiach Olimpia Haus. Za chwilę balkon trybun zakwitł od mundurów ministrów, generalicji, dyplomacji. Tłumy w nabożnem skupieniu czekały na ukazanie się »Führera«” – opisywał „Przegląd Sportowy”.
Do Niemiec pojechało 20 biało-czerwonych. Nadzieję na pierwsze podium były duże. W końcu w drużynie znaleźli się Marusarz, Czech, a także łyżwiarz szybki Janusz Kalbarczyk, który krótko przed Igrzyskami w biegu na 10 km zajął 4 miejsce w mistrzostwach świata.
W Garmisch-Partenkirchen było gorzej. Powodem wcale nie musiało być słabsza forma sportowa łyżwiarza. Znów zajrzyjmy na szpalty „Przeglądu Sportowego”:
„We wtorek po południu przyjechał do Germisch nareszcie Janusz Kalbarczyk. Rzucił się przede wszystkim na jedzenie; 600 zł które otrzymał na trening nie wystarczyło do końca; przez ostatnie dwa dni Kalbarczyk nie jadał obiadów”.
Ostatecznie Kalbarczyk był 12. na 5 km i 9. na 10 km.
Po raz trzeci na Igrzyskach wystartował Czech, ale nie był to występ udany. Z sztafetą biegaczy zajął 7 miejsce, w kombinacji był 15., a w skokach 32. Tym razem wystartował też w narciarstwie alpejskim – kombinacji i zjeździe był 20, a w slalomie 19.
Czech na Igrzyskach występował już w podwójnej roli – był także trenerem polskich narciarzy. Ostatni raz wystartował w lutym 1939 r. Po wybuchu wojny włączył się do działalności konspiracyjnej. W 1940 r. został aresztowany przez gestapo. Odmówił trenowania młodych niemieckich narciarzy i w pierwszym transporcie więźniów został wysłany do obozu koncentracyjnego w Auschwitz. Zmarł w obozie w 1944 r.
W Garmisch-Partenkirchen najwięcej nadziei pokładano w jednak Marusarzu. Zakopiańczyk jednak przybył do Niemiec chory na grypę z gorączką dochodzącą do 39 stopni C. Choroba przede wszystkim odbiła się na biegu do kombinacji. „Do trzynastego kilometra biegu czułem się nadspodziewanie dobrze, gdybym wytrzymał tempo, zająłbym niewątpliwie jedno z czołowych miejsc. Niestety, choroba zrobiła swoje. Nagle zasłabłem przy podejściu i ostatnie pięć kilometrów przebyłem resztkami sił zajmując w rezultacie osiemnaste miejsce” – wspominał po latach. W skokach spisał się znakomicie – miał trzeci wynik, ale wszystkich strat nie udało się odrobić. „Gdyby nie osłabienie pochorobowe, prawdopodobnie rozstrzygnąłbym konkurs na swoją korzyść” - podsumował.
Jeszcze bliżej medalu był w skokach, ostatecznie zajął w nich 5 lokatę.
Marusarz przeżył wojnę. Podobnie jak Czech, działał w konspiracji, był kurierem, a także odrzucił propozycję trenowania niemieckich zawodników. Został uwięziony i skazany na śmierć. Udało mu się jednak uciec z więzienia Montelupich w Krakowie. Uciekinierzy wyłamali kraty w oknie, Marusarz wspiął się też na 4 metrowy mur. Udało mu się zbiec mimo postrzału w udo. Później przedarł się na Węgry, gdzie przebywał do końca wojny.
Marusarz może posłużyć za olimpijską klamrę. Był jedynym polskim sportowcem, który na zimowych Igrzyskach wystąpił zarówno przed, jak i po wojnie. W 1948 r. i 1952 r. nie zbliżył się już do wyników z Garmisch-Partenkirchen. Ostatni raz – mając prawie 43 lata - skakał na Igrzyskach w Cortina d’Ampezzo, ale już tylko jako przedskoczek. Właśnie podczas tej imprezy Franciszek Gąsienica-Groń zdobył pierwszy dla Polski medal zimowych igrzysk – brąz w kombinacji norweskiej.
Łukasz Starowieyski