Komisja Rokity – próba rozliczenia zbrodni komunistycznych
czas czytania:
W roku 1989 częściowo wolne wybory i powołanie rządu solidarnościowego dawały nadzieję nie tylko na przełom polityczny, lecz także na osądzenie nietykalnych do tej pory funkcjonariuszy komunistycznego aparatu represji. Powstała specjalna komisja sejmowa, której celem było ponowne prześwietlenie przestępstw, w które byli zamieszani milicjanci i funkcjonariusze tajnej policji. 4 sierpnia 1991 r. – po miesiącach prac – przewodniczący komisji przedstawił Sejmowi ostateczny raport.
Wynik wyborów czerwcowych, który unaocznił skalę poparcia dla opozycji, był zaskoczeniem dla wszystkich. Dla kierownictwa partii komunistycznej był to szok, dla „Solidarności” powód do obaw, czy gen. Wojciech Jaruzelski nie unieważni wyborów i nie wyprowadzi przeciw opozycji milicji i wojska. Czarny scenariusz się nie ziścił, jednak lęk pozostał – liderzy opozycji za wszelką cenę unikali prowokowania aparatu bezpieczeństwa. Solidarnościowy premier Tadeusz Mazowiecki mianował ministrem spraw wewnętrznych gen. Czesława Kiszczaka – człowieka, który piastował to stanowisko od prawie dekady, prawą rękę gen. Jaruzelskiego i jednego z architektów stanu wojennego. Jak w takiej sytuacji można było mówić o rozliczeniu przestępczej działalności resortu?
Niechciane dziecko
Przyjętą strategię polityczną kwestionował Tadeusz Kowalczyk, związany z „Solidarnością” poseł z Radomia. Publicznie, z trybuny sejmowej, zaatakował wiceministra spraw wewnętrznych, mówiąc: „Na resorcie od wprowadzenia stanu wojennego ciąży kilkadziesiąt, prawie sto zabójstw politycznych [...] Często wmawiano nam i społeczeństwu, że były to jakieś nieszczęśliwe wypadki, samobójstwa”. Choć tezy jego wystąpień były ostre, to spotkały się z aplauzem dużej części posłów, między innymi Adama Michnika. Kiedy Kowalczyk postawił wniosek o powołanie specjalnej komisji sejmowej do zbadania przestępczej działalności funkcjonariuszy, został on – ku sporemu zaskoczeniu – przyjęty.
Dla kierownictwa Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego – zrzeszającego solidarnościowych posłów i senatorów – był to twardy orzech do zgryzienia. Nie wierzyli oni w powodzenie prac komisji. Byli przekonani, że ślady działalności przestępczej zostały zatarte, a ponowne otwarcie śledztw może jedynie prowokować do odwetu Milicję Obywatelską i Służbę Bezpieczeństwa. Jerzy Osiatyński tłumaczył parlamentarzystom zebranym na plenarnym posiedzeniu Klubu:
Dla kierownictwa Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego – zrzeszającego solidarnościowych posłów i senatorów – był to twardy orzech do zgryzienia. Nie wierzyli oni w powodzenie prac komisji. Byli przekonani, że ślady działalności przestępczej zostały zatarte, a ponowne otwarcie śledztw może jedynie prowokować do odwetu Milicję Obywatelską i Służbę Bezpieczeństwa. Jerzy Osiatyński tłumaczył parlamentarzystom zebranym na plenarnym posiedzeniu Klubu:
„Jeżeli to rzeczywiście można byłoby udokumentować, to ja myślę, że te dokumenty już dawno byśmy mieli i dawno byśmy to wykorzystywali. Natomiast jeżeli to są wszystko sprawy, o których możemy w najlepszym razie twierdzić, że to były zabójstwa w »niewyjaśnionych« okolicznościach, to obawiam się, że tego typu sformułowanie po drugiej stronie może wywołać tylko zarzut o pomówienie”.
Wielu polityków zgadzało się z Osiatyńskim, ale wielu działaczy „Solidarności”wraz z częścią społeczeństwa domagało się rozliczenia aparatu represji. Jedyne, co mogło zrobić kierownictwo Obywatelskiego Klub Parlamentarnego, to powierzyć kierowanie komisją komuś zaufanemu. Takim człowiekiem był Jan Rokita, dawny działacz Niezależnego Zrzeszenia Studentów oraz ruchu Wolność i Pokój, który został wybrany do sejmu jako poseł z Krakowa. Od jego nazwiska Sejmowa Komisja Nadzwyczajna do Zbadania Działalności MSW – bo tak brzmiała jej formalna nazwa – stała się znana jako Komisja Rokity.
Praca komisji wydawała się od początku skazana na porażkę. Jej członkowie musieli badać sprawy ofiar, opierając się na materiałach z nierzetelnych śledztw. Dochodzenia, w których podejrzanymi byli funkcjonariusze, najczęściej mataczono – nie zbierano dowodów, świadkom nie zadawano istotnych pytań lub wręcz ich zastraszano. Całe postępowanie prowadzono pod z góry przyjętą tezę – oczyszczenia milicjantów i esbeków z wszystkich zarzutów. Komisja nie dysponowała narzędziami, które pozwoliłyby przebić się przez zmowę milczenia, omertę łączącą funkcjonariuszy.
Jan Rokita wspominał:
Praca komisji wydawała się od początku skazana na porażkę. Jej członkowie musieli badać sprawy ofiar, opierając się na materiałach z nierzetelnych śledztw. Dochodzenia, w których podejrzanymi byli funkcjonariusze, najczęściej mataczono – nie zbierano dowodów, świadkom nie zadawano istotnych pytań lub wręcz ich zastraszano. Całe postępowanie prowadzono pod z góry przyjętą tezę – oczyszczenia milicjantów i esbeków z wszystkich zarzutów. Komisja nie dysponowała narzędziami, które pozwoliłyby przebić się przez zmowę milczenia, omertę łączącą funkcjonariuszy.
Jan Rokita wspominał:
„Niby została powołana komisja śledcza, ale żadnych podstaw prawnych dla jej funkcji śledczej parlament nie stworzył. Niby mogła prowadzić przesłuchania, ale gdy potencjalni świadkowie nie stawiali się, żadna reakcja nie następowała. Niby miała licznych członków i ekspertów, ale spośród nich mało kto chciał na jej rzecz istotnie pracować. Niby miała dostęp do dokumentów – liczne listy i zapewnienia MSW oraz prokuratury pozostają tego świadectwem – ale najważniejsze dla komisji dokumenty świadomie zniszczono po jej powołaniu”.
Paradoksalnie, to właśnie w sprawie archiwów Służby Bezpieczeństwa członkowie komisji odnieśli jeden z największych sukcesów.
Bitwa o płonące archiwa
Latem 1989 r. Służba Bezpieczeństwa prowadziła szeroko zakrojoną operację niszczenia kompromitujących archiwów. Funkcjonariusze wywozili transporty dokumentów do papierni, palili je w piecach lub ukrywali. Na wieść, że powołano komisję do zbadania działalności MSW, cały ten proces jeszcze przyśpieszył. Generał Henryk Dankowski, wiceminister spraw wewnętrznych i szef Służby Bezpieczeństwa, instruował podwładnych:
„Komisja interesować się może takimi zdarzeniami, które interpretowane będą jako stanowiące naruszenie przez funkcjonariuszy prawa w okresie stanu wojennego i późniejszym. Wszelkie materiały z tym związane […] winny być zniszczone, zlikwidowane”.
W całym kraju płonęły lub szły na przemiał tony dokumentów.
Członkowie komisji szybko zorientowali się, że dzieje się coś podejrzanego. Kiedy Jan Rokita pojechał do Suchej Beskidzkiej, aby zbadać doniesienia o nękaniu i próbie zabójstwa księdza, osobiście usłyszał od funkcjonariuszy, że wszelkie dokumenty dawno zniszczono. Rozmawiający z nim oficer przedstawił mu nawet odpowiednie rozkazy. Nie była to odosobniona sytuacja.
Do członków komisji zaczęli zwracać się działacze solidarnościowi, dziennikarze, a nawet sami esbecy – wszyscy mówili o zorganizowanej akcji czyszczenia archiwów. Rokita próbował interweniować u prokuratora generalnego i premiera. Na próżno. Wysłał nawet list do Bronisława Geremka, przewodniczącego Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego – opisywał w nim proceder masowego niszczenia dokumentacji. „Nie chciałbym być w przyszłości wymieniany przez historyków jako ten, z którego winy zniszczono te materiały” – wyjaśniał. List najprawdopodobniej dotarł do solidarnościowych posłów i senatorów, informacje przeciekły też do mediów – premier znalazł się pod presją i musiał podjąć działanie. Wpłynął na ministra Kiszczaka, aby ten wydał oficjalny rozkaz zabraniający dalszego niszczenia jakichkolwiek dokumentów. Był to mały sukces Komisji Rokity.
Członkowie komisji szybko zorientowali się, że dzieje się coś podejrzanego. Kiedy Jan Rokita pojechał do Suchej Beskidzkiej, aby zbadać doniesienia o nękaniu i próbie zabójstwa księdza, osobiście usłyszał od funkcjonariuszy, że wszelkie dokumenty dawno zniszczono. Rozmawiający z nim oficer przedstawił mu nawet odpowiednie rozkazy. Nie była to odosobniona sytuacja.
Do członków komisji zaczęli zwracać się działacze solidarnościowi, dziennikarze, a nawet sami esbecy – wszyscy mówili o zorganizowanej akcji czyszczenia archiwów. Rokita próbował interweniować u prokuratora generalnego i premiera. Na próżno. Wysłał nawet list do Bronisława Geremka, przewodniczącego Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego – opisywał w nim proceder masowego niszczenia dokumentacji. „Nie chciałbym być w przyszłości wymieniany przez historyków jako ten, z którego winy zniszczono te materiały” – wyjaśniał. List najprawdopodobniej dotarł do solidarnościowych posłów i senatorów, informacje przeciekły też do mediów – premier znalazł się pod presją i musiał podjąć działanie. Wpłynął na ministra Kiszczaka, aby ten wydał oficjalny rozkaz zabraniający dalszego niszczenia jakichkolwiek dokumentów. Był to mały sukces Komisji Rokity.
System bezprawia
W czasie prac komisja przebadała ponad sto przypadków, od ofiar tłumienia demonstracji począwszy, przez przypadki skatowania aresztowanych, aż po osoby zamordowane przez „nieznanych sprawców”. W prawie 90 sprawach uznano za uzasadnione ponowne przeprowadzenie śledztwa. W tej grupie znajdowały się trzy rodzaje ofiar.
25 osób zostało zabitych lub zginęło w następstwie pacyfikowania przez milicję strajków oraz demonstracji. Były to zazwyczaj historie powszechnie znane i bulwersujące, jak na przykład krwawa pacyfikacja strajku górników z KWS „Wujek”. Nie chodziło tu jednak o ujawnienie prawdy o przebiegu wydarzeń, ale zidentyfikowanie i ukaranie osób wydających rozkazy – przede wszystkim mocodawców, nie wykonawców.
Drugą grupą – liczącą około 30 przypadków – były ofiary nadużycia środków przymusu lub tortur. W latach osiemdziesiątych śledztwa w takich przypadkach były często umarzane lub zacierano prawdę o nich. Wynikało to z realizacji niepisanej polityki ministra spraw wewnętrznych Czesława Kiszczaka. Uważał on, że „funkcjonariuszy, którzy uczestnicząc w walce o zaprowadzenie porządku, zmuszeni byli nadużywać siły i z tego powodu są oskarżani, trzeba bezwzględnie i konsekwentnie bronić. Tego rodzaju wypadki trzeba traktować jako działanie w czasie walki”.
Minister osobiście zlecił mataczenie śledztwa w sprawie pobitego na śmierć Grzegorza Przemyka. To za sprawą jego interwencji zbrodnią zostali obciążeni wezwani do pobitego sanitariusze, a nie katujący go milicjanci. Podobnych historii było wiele. Komisja zajmowała się między innymi sprawą Mariana Bednarka, śmiertelnie pobitego na komisariacie. Jeden ze świadków zeznawał w tej sprawie:
25 osób zostało zabitych lub zginęło w następstwie pacyfikowania przez milicję strajków oraz demonstracji. Były to zazwyczaj historie powszechnie znane i bulwersujące, jak na przykład krwawa pacyfikacja strajku górników z KWS „Wujek”. Nie chodziło tu jednak o ujawnienie prawdy o przebiegu wydarzeń, ale zidentyfikowanie i ukaranie osób wydających rozkazy – przede wszystkim mocodawców, nie wykonawców.
Drugą grupą – liczącą około 30 przypadków – były ofiary nadużycia środków przymusu lub tortur. W latach osiemdziesiątych śledztwa w takich przypadkach były często umarzane lub zacierano prawdę o nich. Wynikało to z realizacji niepisanej polityki ministra spraw wewnętrznych Czesława Kiszczaka. Uważał on, że „funkcjonariuszy, którzy uczestnicząc w walce o zaprowadzenie porządku, zmuszeni byli nadużywać siły i z tego powodu są oskarżani, trzeba bezwzględnie i konsekwentnie bronić. Tego rodzaju wypadki trzeba traktować jako działanie w czasie walki”.
Minister osobiście zlecił mataczenie śledztwa w sprawie pobitego na śmierć Grzegorza Przemyka. To za sprawą jego interwencji zbrodnią zostali obciążeni wezwani do pobitego sanitariusze, a nie katujący go milicjanci. Podobnych historii było wiele. Komisja zajmowała się między innymi sprawą Mariana Bednarka, śmiertelnie pobitego na komisariacie. Jeden ze świadków zeznawał w tej sprawie:
„Słyszałem dudnienie, bito tego mężczyznę tak, że pałki nie schodziły z niego, jedna za drugą. Bili go tak około 15 minut. Reakcją były tylko jęki. Potem ucichł, nie krzyczał, a pałki uderzały jak w drzewo. Nabierano do wiadra wody, następnie otwierano celę i wodę tam wlewano. Około godziny 23 słyszałem jak Bednarek zaczął okropnie wyć. Wył w sposób nieludzki”.
Mimo ewidentnych dowodów winy żaden funkcjonariusz nie został skazany.
Dzięki analizie poszczególnych przypadków Komisja Rokity była w stanie ukazać funkcjonowanie systemu zorganizowanego bezprawia, którego celem była bezpardonowa obrona funkcjonariuszy. Raport opisywał przypadki współdziałania milicji, prokuratury, stronniczych biegłych oraz sędziów kolejnych instancji – wszyscy oni chronili winnych przed karą. Jan Rokita opisywał to obrazowo: „Bezkarny mógł być tak samo generał nakazujący strzelanie do robotników, jak i wiejski ormowiec”. Ujawnienie tego schematu, dostarczenie dowodów na poparcie tej tezy było jednym z najważniejszych osiągnięć komisji.
Dzięki analizie poszczególnych przypadków Komisja Rokity była w stanie ukazać funkcjonowanie systemu zorganizowanego bezprawia, którego celem była bezpardonowa obrona funkcjonariuszy. Raport opisywał przypadki współdziałania milicji, prokuratury, stronniczych biegłych oraz sędziów kolejnych instancji – wszyscy oni chronili winnych przed karą. Jan Rokita opisywał to obrazowo: „Bezkarny mógł być tak samo generał nakazujący strzelanie do robotników, jak i wiejski ormowiec”. Ujawnienie tego schematu, dostarczenie dowodów na poparcie tej tezy było jednym z najważniejszych osiągnięć komisji.
Nieznani sprawcy
Trzecia grupa przypadków badanych przez komisję dotyczyła morderstw dokonanych przez „nieznanych sprawców” – chodziło o sprawy, w których nigdy nie ustalono winnych, ale okoliczności mogły wskazywać na bezpośredni udział funkcjonariuszy. Część z tych zabójstw okazała się po latach wynikiem ściśle kryminalnej działalności pospolitych przestępców, którym udało się uniknąć identyfikacji. Część została niewyjaśniona do dziś. Jednak niektóre naprowadziły Komisję Rokity na ślad zorganizowanej grupy przestępczej działającej w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych.
Komisja, wspierana przez Urząd Ochrony Państwa – instytucję, która powstała w miejsce Służby Bezpieczeństwa – odkryła istnienie tak zwanych grup „D”. Jednostki te działały w strukturach Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, ich oznaczenie literowe pochodziło od słowa dezintegracja. Działający w nich funkcjonariusze realizowali nielegalne operacje. Nękali swoje ofiary, posługiwali się szantażem i groźbami. Nie cofali się przed porwaniami oraz stosowaniem tortur. W najbardziej skrajnych przypadkach posuwali się nawet do zabójstwa. Ich głównymi ofiarami byli duchowni katoliccy – w raporcie Komisji pisano:
Komisja, wspierana przez Urząd Ochrony Państwa – instytucję, która powstała w miejsce Służby Bezpieczeństwa – odkryła istnienie tak zwanych grup „D”. Jednostki te działały w strukturach Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, ich oznaczenie literowe pochodziło od słowa dezintegracja. Działający w nich funkcjonariusze realizowali nielegalne operacje. Nękali swoje ofiary, posługiwali się szantażem i groźbami. Nie cofali się przed porwaniami oraz stosowaniem tortur. W najbardziej skrajnych przypadkach posuwali się nawet do zabójstwa. Ich głównymi ofiarami byli duchowni katoliccy – w raporcie Komisji pisano:
„Zadaniem sekcji nie była ani ochrona bezpieczeństwa obywateli, ani ochrona bezpieczeństwa państwa, tylko działalność dezintegracyjna, z reguły bezprawna, w stosunku do określonej grupy, jaką stanowił kler i Kościół”.
Na początku 1983 r. funkcjonariusze grup „D”, z kpt. Grzegorzem Piotrowskim na czele, porwali Janusza Krupskiego i poparzyli go kwasem. Kilka miesięcy później zamordowali ks. Jerzego Popiełuszkę. W sferze domniemań pozostaje ich udział w innych niewyjaśnionych zgonach. Nigdy nie poznamy całej prawdy o nielegalnych działaniach MSW, dostrzegalne są jednak pewne schematy. Wskazane wyżej przypadki wskazują na to, że Służba Bezpieczeństwa dostała dużo swobody w prowadzeniu nielegalnych operacji. Grzegorz Piotrowski zeznawał w latach dziewięćdziesiątych, że minister spraw wewnętrznych osobiście dał zgodę na stosowanie „działań dezintegracyjnych”, kiedy poinstruował ich, że „gdyby metody represji w granicach prawa nie poskutkowały, róbcie to, czego wam tą drogą nie muszę zlecać formalnie”.
Komisja Rokity – mimo ograniczonych możliwości działania – była instytucją, która wywarła duży wpływ na transformację aparatu bezpieczeństwa w latach 1989–1990. Po pierwsze, miała znaczny udział w powstrzymaniu akcji niszczenia dokumentów Służby Bezpieczeństwa. Zbierane i przekazywane przez nią informacje sprawiły, że rząd oraz parlament przyśpieszyły prace nad likwidacją dawnych instytucji aparatu represji i zaczęły budować w ich miejsce Urząd Ochrony Państwa. Wreszcie raport sporządzony przez komisję jest dokumentem, który pierwszy ukazał mechanizm działania aparatu represji w latach osiemdziesiątych. Aż do powstania Instytutu Pamięci Narodowej – który zaczął systematyczne badania na ten temat – było to najważniejsze świadectwo zbrodniczej działalności systemu komunistycznego.
Komisja Rokity – mimo ograniczonych możliwości działania – była instytucją, która wywarła duży wpływ na transformację aparatu bezpieczeństwa w latach 1989–1990. Po pierwsze, miała znaczny udział w powstrzymaniu akcji niszczenia dokumentów Służby Bezpieczeństwa. Zbierane i przekazywane przez nią informacje sprawiły, że rząd oraz parlament przyśpieszyły prace nad likwidacją dawnych instytucji aparatu represji i zaczęły budować w ich miejsce Urząd Ochrony Państwa. Wreszcie raport sporządzony przez komisję jest dokumentem, który pierwszy ukazał mechanizm działania aparatu represji w latach osiemdziesiątych. Aż do powstania Instytutu Pamięci Narodowej – który zaczął systematyczne badania na ten temat – było to najważniejsze świadectwo zbrodniczej działalności systemu komunistycznego.
Tomasz Kozłowski