Jak ORP „Orzeł” wykrył inwazję
na Norwegię?
czas czytania:

Patrolując południowe wybrzeże Norwegii, polski okręt podwodny ORP „Orzeł” wypatrzył niemiecki frachtowiec „Rio de Janeiro”, na pokładzie którego znajdowały się niemieckie wojska. Był poranek, 8 kwietnia 1940 roku…
Po brawurowej ucieczce z internowania w Tallinie ORP "Orzeł" przeszedł niezbędne naprawy i był gotowy do służby. Jego dowódcą pozostał kapitan Jan Grudziński, który wyprowadził okręt z Bałtyku. Anglicy długo zwlekali z ujawnieniem faktu przybycia "Orła" do Wielkiej Brytanii. Podobnie czynili z ORP "Wilk", który jeszcze wcześniej przedarł się z Bałtyku. Informacja o uratowaniu obu okrętów została upubliczniona dopiero 8 grudnia. Weszły one w skład Drugiej Flotylli Okrętów Podwodnych, stacjonującej w Rosyth. Na samodzielne zadania polscy marynarze musieli jednak poczekać. Na swój pierwszy patrol bojowy "Orzeł" wyszedł dopiero 18 stycznia 1940 roku, ale nie od razu miał okazję zmierzyć się z wrogiem.
Pamiętny patrol
3 kwietnia 1940 roku „Orzeł” wyruszył na swój piąty patrol, kierując się ku południowym brzegom Norwegii. Był to ważny obszar, ponieważ tędy musiały przepływać niemieckie statki handlowe, transportujące z Narviku szwedzką rudę. Istniało też prawdopodobieństwo napotkania niemieckich okrętów wojennych, które chciałyby wyjść na korsarskie rejsy na Atlantyk, unikając przybliżenia się do brzegów Wielkiej Brytanii. W swoim sektorze „Orzeł” znalazł się 7 kwietnia. Dzień później doszło do spotkania, które zapisało się w historii polskiej Marynarki Wojennej.
Jak co rano polski okręt patrolował w zanurzeniu swój sektor. O 9.45 (według innych publikacji o 10.15) oficer wachtowy zauważył przez peryskop ledwie widoczny dym na horyzoncie. Natychmiast poinformowany został dowódca, który nakazał zmniejszyć prędkość do trzech węzłów. Przez około godzinę prowadzono obserwację, a o 11.00 kapitan Grudziński zarządził alarm. Okazało się bowiem, że niezidentyfikowany statek nie tylko płynął bez bandery, ale także był na kursie sugerującym wyjście z portu niemieckiego, a na burcie miał bardzo niechlujnie zamalowaną nazwę macierzystego portu... "Hamburg"! Musiało się to spotkać z reakcją Polaków. "Orzeł" wynurzył się i sygnałami międzynarodowymi nakazał "Rio de Janeiro" – bo taką nazwę nosił niemiecki statek – natychmiastowe zatrzymanie i przysłanie kapitana z dokumentami na okręt podwodny. Niemcy nie tylko się nie zatrzymali, ale wręcz próbowali ucieczki. Nie mieli jednak szans z osiągającym prędkość 19 węzłów polskim okrętem. Ostatecznie zatrzymali się po serii z karabinu maszynowego, która przeszła po burcie ich jednostki. W tej samej chwili na reję rufowego masztu została wciągnięta chorągiew, oznaczająca, że Niemcy zrozumieli sygnał "Orła". Polscy marynarze zauważyli, że ze statku została spuszczona na morze łódź z dwiema osobami, dostrzegli jednak, że te osoby jedynie markowały wiosłowanie w kierunku "Orła".
Jak co rano polski okręt patrolował w zanurzeniu swój sektor. O 9.45 (według innych publikacji o 10.15) oficer wachtowy zauważył przez peryskop ledwie widoczny dym na horyzoncie. Natychmiast poinformowany został dowódca, który nakazał zmniejszyć prędkość do trzech węzłów. Przez około godzinę prowadzono obserwację, a o 11.00 kapitan Grudziński zarządził alarm. Okazało się bowiem, że niezidentyfikowany statek nie tylko płynął bez bandery, ale także był na kursie sugerującym wyjście z portu niemieckiego, a na burcie miał bardzo niechlujnie zamalowaną nazwę macierzystego portu... "Hamburg"! Musiało się to spotkać z reakcją Polaków. "Orzeł" wynurzył się i sygnałami międzynarodowymi nakazał "Rio de Janeiro" – bo taką nazwę nosił niemiecki statek – natychmiastowe zatrzymanie i przysłanie kapitana z dokumentami na okręt podwodny. Niemcy nie tylko się nie zatrzymali, ale wręcz próbowali ucieczki. Nie mieli jednak szans z osiągającym prędkość 19 węzłów polskim okrętem. Ostatecznie zatrzymali się po serii z karabinu maszynowego, która przeszła po burcie ich jednostki. W tej samej chwili na reję rufowego masztu została wciągnięta chorągiew, oznaczająca, że Niemcy zrozumieli sygnał "Orła". Polscy marynarze zauważyli, że ze statku została spuszczona na morze łódź z dwiema osobami, dostrzegli jednak, że te osoby jedynie markowały wiosłowanie w kierunku "Orła".
Polski okręt miał możliwości, aby wymusić na Niemcach szybsze działanie. Był, co prawda, uzbrojony w działo okrętowe, ale po internowaniu w Tallinie zamek od działa został wymontowany ze względu na brak części, którymi Anglicy nie dysponowali. Dlatego głównym uzbrojeniem "Orła" były wyrzutnie torpedowe o konstrukcji dostosowanej do brytyjskich standardów. Storpedowanie statku nie było pierwotnie brane pod uwagę, ale sytuacja zmieniła się błyskawicznie. Niemal w jednej chwili na pomoście rozległy się trzy meldunki. Pierwszy dotyczył dwóch kutrów idących od strony Norwegii. Drugi – szybkiej motorówki na tym samym kursie. Trzeci informował o nadawaniu niezrozumiałego sygnału radiowego. Według niektórych opracowań, "Rio de Janeiro" miał w ten sposób wzywać na pomoc niemieckie lotnictwo. W tej sytuacji kapitan Grudziński postanowił nie zwlekać. Nakazał podać sygnał: "Opuścić natychmiast statek, za pięć minut strzelam torpedę".
Z materiałów archiwalnych wynika, że pierwsza torpeda została odpalona o godzinie 11.45. Niemiecki statek został precyzyjnie trafiony w sam środek. Oczom Polaków ukazał się niecodzienny widok. Sytuację najlepiej zilustrował później świadek tego wydarzenia, podchorąży Eryk Sopoćko:
Z materiałów archiwalnych wynika, że pierwsza torpeda została odpalona o godzinie 11.45. Niemiecki statek został precyzyjnie trafiony w sam środek. Oczom Polaków ukazał się niecodzienny widok. Sytuację najlepiej zilustrował później świadek tego wydarzenia, podchorąży Eryk Sopoćko:
Bukiet ognia, pary i dymu wystrzelił ze środka nieprzyjacielskiego statku. Trafiony! Ryknąłem, zapominając o dyscyplinie. Na szczęście jednak nie zwrócono na to uwagi. […]
- A skąd ci się tam wzięli? – nie spuszczając szkieł od oczu mruknął dowódca.
- Kto taki? – szturchnąłem w bok sygnalistę.
- Niech pan zobaczy, panie podchorąży – odezwał się zapytany, podając uprzejmie lornetkę. Chwyciłem ją pospiesznie […]. Tak na rufie, jak i na dziobie storpedowanej ofiary całe pokłady pokrywają ludzkie postacie, w szarozielonych mundurach, biegając bezradnie, rzucając jakieś belki i sami skacząc w wodę za nimi. Panika, i to jednym słowem taka, jaką tylko możemy sobie wyobrazić.
Obserwację tej dość dziwnej sytuacji przerwał meldunek o zbliżającym się samolocie. "Orzeł" natychmiast zanurzył się na głębokość peryskopową. Okazało się jednak, że zarówno samolot, jak i wcześniej meldowane kutry i motorówka były norweskie. Samolot odleciał, a kutry i motorówka pomogły przetransportować rozbitków do burty "Rio de Janeiro", bo niemiecki statek przechylił się, ale nie tonął. Dlatego kapitan Grudziński nakazał odpalić kolejną torpedę. O 12.15 (według innych publikacji o 13.15) drugi pocisk trafił w cel. Tym razem doszło do potężnej eksplozji, spowodowanej zapewne umieszczeniem amunicji w ładowni. Statek przełamał się i bardzo szybko poszedł na dno. Podchorąży Sopoćko próbował przez peryskop zrobić kilka zdjęć tonącej jednostki, ale najprawdopodobniej żadne z nich nie wyszło.
Załoga "Orła" nie mogła wiedzieć, jaki dokładnie cel zatopiła. Dopiero o 21.00 w brytyjskim dzienniku radiowym usłyszeli informację, że unieszkodliwili niemiecki statek z 400 żołnierzami na pokładzie. W rzeczywistości pod pokładem "Rio de Janeiro" znajdowało się 313 żołnierzy ze 169. Dywizji Piechoty Wehrmachtu oraz z 13. I 33. Regimentu Artylerii Przeciwlotniczej, a także personel administracyjny. Spośród załogi i przewożonych na statku wojskowych zginęło 150 osób. Pozostałe 179 osób (160 żołnierzy i 19 członków załogi) zostało uratowanych przez norweskie jednostki. Na pokładzie "Rio de Janeiro" znajdowały się ponadto: cztery działa kalibru 105 mm, sześć dział przeciwlotniczych kalibru 20 mm, 73 konie, 71 pojazdów oraz 292 tony prowiantu.
Załoga "Orła" nie mogła wiedzieć, jaki dokładnie cel zatopiła. Dopiero o 21.00 w brytyjskim dzienniku radiowym usłyszeli informację, że unieszkodliwili niemiecki statek z 400 żołnierzami na pokładzie. W rzeczywistości pod pokładem "Rio de Janeiro" znajdowało się 313 żołnierzy ze 169. Dywizji Piechoty Wehrmachtu oraz z 13. I 33. Regimentu Artylerii Przeciwlotniczej, a także personel administracyjny. Spośród załogi i przewożonych na statku wojskowych zginęło 150 osób. Pozostałe 179 osób (160 żołnierzy i 19 członków załogi) zostało uratowanych przez norweskie jednostki. Na pokładzie "Rio de Janeiro" znajdowały się ponadto: cztery działa kalibru 105 mm, sześć dział przeciwlotniczych kalibru 20 mm, 73 konie, 71 pojazdów oraz 292 tony prowiantu.

Kapitan Jan Grudziński, fotografia z książki Eryka Sopoćki „Orzel’s patrol. The story of the polish submarine”, Londyn 1942 (Polona)
Niewykorzystana szansa
Wykrycie i zatopienie niemieckiego statku przez "Orła" nie zostało, niestety, odpowiednio wykorzystane – ani przez Norwegów, ani przez brytyjską admiralicję. Dziwi to tym bardziej, że niemieccy rozbitkowie nie ukrywali celu swej podróży. Naczelnik miejscowej norweskiej policji, widząc uratowanych żołnierzy, powiadomił swoje dowództwo, ale w odpowiedzi miał usłyszeć, że przecież "wszyscy Niemcy noszą mundury". Zignorowano również inne groźne incydenty. Brytyjski niszczyciel "Glowworm" zatonął po tym, jak staranował niemiecki krążownik. Z kolei brytyjski okręt podwodny "Trident" zatopił daleko na północy niemiecki tankowiec. Było to jednak za mało, aby wywołać zdecydowaną reakcję. Co prawda, pod naciskiem Anglików ogłoszono w Norwegii mobilizację i wygaszono w nocy wszystkie latarnie i inne światła, ułatwiające naprowadzenie nieprzyjaciela do portów, lecz na niewiele się to zdało.
Dzień po zatopieniu "Rio de Janeiro" niemiecka armada inwazyjna weszła do norweskich portów i rozpoczęła atak na neutralną do tej pory Norwegię. Łącznie flota transportowców, idących z niemieckich portów, składała się z 42 jednostek podzielonych na cztery zespoły. "Rio de Janeiro" był w składzie 1. Seetransport-Staffel (obejmującej 15 statków), a jego portem docelowym był Bergen.
Dzień po zatopieniu "Rio de Janeiro" niemiecka armada inwazyjna weszła do norweskich portów i rozpoczęła atak na neutralną do tej pory Norwegię. Łącznie flota transportowców, idących z niemieckich portów, składała się z 42 jednostek podzielonych na cztery zespoły. "Rio de Janeiro" był w składzie 1. Seetransport-Staffel (obejmującej 15 statków), a jego portem docelowym był Bergen.
Po rozpoczęciu niemieckiej inwazji "Orzeł" pozostał w swoim sektorze. 10 kwietnia zaatakował niemiecki trałowiec, ale nie ma potwierdzenia, że okręt zatonął. Sam "Orzeł" był za to celem niemieckich ataków, które trwały przez kilka następnych dni. Polski okręt wrócił do bazy 18 kwietnia. Niecały miesiąc później załoga "Orła" wyszła na swój siódmy patrol, z którego nigdy nie powróciła. Tajemnicze zaginięcie ORP "Orzeł" do dziś rodzi wiele pytań.
Daniel Czerwiński