Grudzień 1970 – komuniści przeciwko społeczeństwu
czas czytania:
Niespodziewane wysokie podwyżki cen, ogłoszone przez władze komunistyczne PRL w grudniu 1970 r. doprowadziły do wybuchu niezadowolenia społecznego i manifestacji ulicznych. Władze nie podjęły rozmów i przystąpiły do brutalnego stłumienia strajku.
Ostatni miesiąc 1970 r. rozpoczął się dla Władysława Gomułki osobistym sukcesem, o który walczył przez kilka poprzednich lat. Po trwających niemal rok rozmowach, 7 grudnia w Sali Kolumnowej Rady Ministrów w Warszawie został podpisany układ z RFN, dotyczący normalizacji wzajemnych stosunków. Ćwierć wieku po zakończeniu II wojny światowej została oficjalnie uznana granica na Odrze i Nysie Łużyckiej.
Szyny tanieją!
Tymczasem w zaciszu gabinetów politycznych od 1969 r. trwały przygotowania do zmiany cen w kraju. Nie jest więc prawdą, jakoby decyzja o podwyżce zapadła w kierownictwie partii pod wpływem euforii, po podpisaniu układu z RFN. Sprawą otwartą pozostaje natomiast, czy decydenci planowali wykorzystać to, licząc na łagodniejszą reakcję społeczeństwa. Tak czy inaczej, partia przygotowała na tę okazję specjalny list, który miał zostać odczytany na zebraniach partyjnych 12 grudnia. W największych zakładach pracy w zebraniach takich brali udział przedstawiciele władz centralnych. Natomiast szeregowym członkom partii przyszło odegrać rolę amortyzatora pierwszej fali negatywnych emocji.
W gospodarce centralnie sterowanej przez rząd zatwierdzane były nie tylko plany produkcji i wszelkie inwestycje. Również cennik produktów był ustalany i narzucany z góry. Prowadziło to do spadku wydajności gospodarki i wywoływało konieczność okresowych regulacji cen. W systemie kapitalistycznym ceny są regulowane przez mechanizmy wolnorynkowe. W realnym socjalizmie społeczeństwo było co jakiś czas dotykane tzw. cichymi podwyżkami cen, które pogarszały i tak trudną sytuację polskich gospodarstw domowych. Tym razem jednak podwyżka była drastyczna. Wzrosły ceny artykułów żywnościowych, artykułów budowlanych, tkanin i opału. Obniżono natomiast ceny artykułów przemysłowych, telewizorów, radioodbiorników i… szyn kolejowych.
Na zebraniach ludzie reagowali apatycznie, choć niektórzy przyjmowali decyzję władz ze łzami w oczach. Wśród innych budziła ona gromki śmiech – być może stanowiący najgorszą wróżbę dla rządzących. W każdym razie podwyżka była tym dotkliwsza, że wprowadzono ją bez zapowiedzi, zaledwie kilkanaście dni przed Bożym Narodzeniem, gdy ludzie przygotowywali się do świątecznych zakupów.
W gospodarce centralnie sterowanej przez rząd zatwierdzane były nie tylko plany produkcji i wszelkie inwestycje. Również cennik produktów był ustalany i narzucany z góry. Prowadziło to do spadku wydajności gospodarki i wywoływało konieczność okresowych regulacji cen. W systemie kapitalistycznym ceny są regulowane przez mechanizmy wolnorynkowe. W realnym socjalizmie społeczeństwo było co jakiś czas dotykane tzw. cichymi podwyżkami cen, które pogarszały i tak trudną sytuację polskich gospodarstw domowych. Tym razem jednak podwyżka była drastyczna. Wzrosły ceny artykułów żywnościowych, artykułów budowlanych, tkanin i opału. Obniżono natomiast ceny artykułów przemysłowych, telewizorów, radioodbiorników i… szyn kolejowych.
Na zebraniach ludzie reagowali apatycznie, choć niektórzy przyjmowali decyzję władz ze łzami w oczach. Wśród innych budziła ona gromki śmiech – być może stanowiący najgorszą wróżbę dla rządzących. W każdym razie podwyżka była tym dotkliwsza, że wprowadzono ją bez zapowiedzi, zaledwie kilkanaście dni przed Bożym Narodzeniem, gdy ludzie przygotowywali się do świątecznych zakupów.
„Na Komitet!”
Pracownicy porannej zmiany w Stoczni Gdańskiej, którzy o szóstej rano stawili się w pracy, jeszcze w szatniach prowadzili dyskusje na temat zmiany cen. Pracy nie podjęła początkowo część pracowników wydziału S-4. Informacje o strajku na tym wydziale docierały do innych załóg, które przerywały pracę, żądając zebrań z kierownictwem. Na zaimprowizowanym wiecu pod budynkiem dyrekcji zebrało się 2,5 tys. ludzi.
Pojawił się dyrektor Stoczni, Stanisław Żaczek, który powiedział zgromadzonym, że jedyne, co może zrobić, to załatwić zwiększenie premii. W odpowiedzi usłyszał: „Wy tu nam i tak nic nie pomożecie i do was pretensji nie mamy – niech przybędzie ten, co decydował o podwyżkach”. W pewnym momencie z tłumu padło wezwanie: „Nic z naszego tutaj stania – idziemy pod Komitet Wojewódzki Partii!”.
Według zgodnych relacji uczestników, pochód przebiegał spokojnie. Z tłumu miały nawet padać nawoływania, żeby nie deptać trawników. Na trasie pochodu do protestujących przyłączały się przypadkowe osoby, często młodzi ludzie. Kiedy manifestanci dotarli pod gmach Komitetu, wyszedł do nich drugi sekretarz Zenon Jundziłł w towarzystwie kilkunastu współpracowników (pierwszy sekretarz KW Alojzy Karkoszka był w tym czasie na plenum KC w Warszawie). Dialog okazał się jednak niemożliwy – członkowie nomenklatury unikali wszelkich konkretów. Protestujący próbowali dostać się do lokalnej siedziby Polskiego Radia i nadać komunikat na cały kraj, poszukiwali także poparcia wśród studentów Politechniki Gdańskiej.
Wśród demonstrantów rosły zmęczenie i irytacja z powodu ignorowania żądań. Około godziny 16.00 wracający z Wrzeszcza manifestanci napotkali na wysokości Błędnika niezbyt liczne oddziały ZOMO. Wtedy po raz pierwszy doszło do konfrontacji. Oczywiście obie strony starcia przypisywały stronie przeciwnej początkowe użycie siły. Najprawdopodobniej to milicja sprowokowała strajkujących, strzelając do nich pociskami z gazem łzawiącym. Z tłumu posypały się kamienie i żelazne śruby. Od tego momentu wydarzenia potoczyły się już bardzo szybko.
Walki na ulicach Gdańska trwały do wieczora. Miasto pogrążało się w chaosie. Wieczorem rozpoczęło się podpalanie gmachu Komitetu Wojewódzkiego, który ulica nazywała pogardliwie „Reichstagiem”. Wznoszono barykady, demolowano sklepy, płonęły samochody. Przynajmniej kilkadziesiąt osób odniosło obrażenia. Uczestnicy demonstracji w obawie przed represjami rzadko zgłaszali się do szpitali.
Następnego dnia, tj. 15 grudnia, środki masowego przekazu milczały na temat poniedziałkowych wydarzeń. Jedynie na marginesie pierwszej strony „Głosu Wybrzeża” zamieszczono krótki tekst, w którym winą za przebieg demonstracji obarczano robotników. Przypisywano im agresję, nazywając „nieodpowiedzialnymi elementami”. Artykuł mógł przyczynić się do wzrostu niezadowolenia mieszkańców Wybrzeża. Wczesnym rankiem większość gdańskich zakładów nie podjęła normalnej pracy, w niektórych podjęto strajk okupacyjny. Krótko po godzinie 7.00 tysiące stoczniowców wyszły na ulice i skierowały się w stronę Śródmieścia. Podobnie uczynili robotnicy wielu innych zakładów Gdańska. Do zatrzymania demonstrantów skierowano oddziały milicji. Na ulicach pojawił się ciężki sprzęt wojskowy.
Najzacieklejsze walki trwały w rejonie między Błędnikiem, dworcem głównym, Komitetem Wojewódzkim, siedzibą PWRN i Komendą Wojewódzką Milicji. Demonstranci zaczęli ponownie podpalać siedzibę znienawidzonej partii. Niektórzy urzędnicy wychodzili z płonącego budynku z podniesionymi rękami i byli zatrzymywani przez stoczniowców. Inni wbiegali na dach i – o ile zdołali chwycić się drabinek rzuconych z helikoptera – odlatywali poza rejon walk, ci zaś, którym się to nie udało, skakali na maty rozłożone z tyłu budynku. Starcia z wojskiem i milicją trwały do późnego wieczora.
Na wieść o wybuchu strajku w specyficzny sposób zareagowali przedstawiciele władz centralnych. „Ład i porządek zostanie zaprowadzony, nawet jeśli zginie 300 robotników” –zareagował członek Biura Politycznego i wicemarszałek sejmu Zenon Kliszko na propozycję podjęcia rozmów ze strajkującymi podczas posiedzenia Egzekutywy Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Gdańsku. Przerażająco brzmią inne jego słowa: „Z kontrrewolucją się nie rozmawia, do kontrrewolucji się strzela”.
Pojawił się dyrektor Stoczni, Stanisław Żaczek, który powiedział zgromadzonym, że jedyne, co może zrobić, to załatwić zwiększenie premii. W odpowiedzi usłyszał: „Wy tu nam i tak nic nie pomożecie i do was pretensji nie mamy – niech przybędzie ten, co decydował o podwyżkach”. W pewnym momencie z tłumu padło wezwanie: „Nic z naszego tutaj stania – idziemy pod Komitet Wojewódzki Partii!”.
Według zgodnych relacji uczestników, pochód przebiegał spokojnie. Z tłumu miały nawet padać nawoływania, żeby nie deptać trawników. Na trasie pochodu do protestujących przyłączały się przypadkowe osoby, często młodzi ludzie. Kiedy manifestanci dotarli pod gmach Komitetu, wyszedł do nich drugi sekretarz Zenon Jundziłł w towarzystwie kilkunastu współpracowników (pierwszy sekretarz KW Alojzy Karkoszka był w tym czasie na plenum KC w Warszawie). Dialog okazał się jednak niemożliwy – członkowie nomenklatury unikali wszelkich konkretów. Protestujący próbowali dostać się do lokalnej siedziby Polskiego Radia i nadać komunikat na cały kraj, poszukiwali także poparcia wśród studentów Politechniki Gdańskiej.
Wśród demonstrantów rosły zmęczenie i irytacja z powodu ignorowania żądań. Około godziny 16.00 wracający z Wrzeszcza manifestanci napotkali na wysokości Błędnika niezbyt liczne oddziały ZOMO. Wtedy po raz pierwszy doszło do konfrontacji. Oczywiście obie strony starcia przypisywały stronie przeciwnej początkowe użycie siły. Najprawdopodobniej to milicja sprowokowała strajkujących, strzelając do nich pociskami z gazem łzawiącym. Z tłumu posypały się kamienie i żelazne śruby. Od tego momentu wydarzenia potoczyły się już bardzo szybko.
Walki na ulicach Gdańska trwały do wieczora. Miasto pogrążało się w chaosie. Wieczorem rozpoczęło się podpalanie gmachu Komitetu Wojewódzkiego, który ulica nazywała pogardliwie „Reichstagiem”. Wznoszono barykady, demolowano sklepy, płonęły samochody. Przynajmniej kilkadziesiąt osób odniosło obrażenia. Uczestnicy demonstracji w obawie przed represjami rzadko zgłaszali się do szpitali.
Następnego dnia, tj. 15 grudnia, środki masowego przekazu milczały na temat poniedziałkowych wydarzeń. Jedynie na marginesie pierwszej strony „Głosu Wybrzeża” zamieszczono krótki tekst, w którym winą za przebieg demonstracji obarczano robotników. Przypisywano im agresję, nazywając „nieodpowiedzialnymi elementami”. Artykuł mógł przyczynić się do wzrostu niezadowolenia mieszkańców Wybrzeża. Wczesnym rankiem większość gdańskich zakładów nie podjęła normalnej pracy, w niektórych podjęto strajk okupacyjny. Krótko po godzinie 7.00 tysiące stoczniowców wyszły na ulice i skierowały się w stronę Śródmieścia. Podobnie uczynili robotnicy wielu innych zakładów Gdańska. Do zatrzymania demonstrantów skierowano oddziały milicji. Na ulicach pojawił się ciężki sprzęt wojskowy.
Najzacieklejsze walki trwały w rejonie między Błędnikiem, dworcem głównym, Komitetem Wojewódzkim, siedzibą PWRN i Komendą Wojewódzką Milicji. Demonstranci zaczęli ponownie podpalać siedzibę znienawidzonej partii. Niektórzy urzędnicy wychodzili z płonącego budynku z podniesionymi rękami i byli zatrzymywani przez stoczniowców. Inni wbiegali na dach i – o ile zdołali chwycić się drabinek rzuconych z helikoptera – odlatywali poza rejon walk, ci zaś, którym się to nie udało, skakali na maty rozłożone z tyłu budynku. Starcia z wojskiem i milicją trwały do późnego wieczora.
Na wieść o wybuchu strajku w specyficzny sposób zareagowali przedstawiciele władz centralnych. „Ład i porządek zostanie zaprowadzony, nawet jeśli zginie 300 robotników” –zareagował członek Biura Politycznego i wicemarszałek sejmu Zenon Kliszko na propozycję podjęcia rozmów ze strajkującymi podczas posiedzenia Egzekutywy Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Gdańsku. Przerażająco brzmią inne jego słowa: „Z kontrrewolucją się nie rozmawia, do kontrrewolucji się strzela”.
Krew na ulicach
16 grudnia oddziały wojska zajęły wyznaczone pozycje w mieście. Gęsto obstawiono również bramy Stoczni. Taki też widok zastali stoczniowcy idący do pracy na pierwszą zmianę. Mimo ostrzeżeń ze strony wojska i starszych robotników kilkuset młodych stoczniowców postanowiło opuścić teren zakładu i zorganizować kolejny pochód ulicami miasta. Dowódca wydał rozkaz oddania strzałów ostrzegawczych, a następnie pod nogi demonstrantów. Padło kilkudziesięciu ludzi. Dwóch z nich zostało zabitych. Z tłumu dało się słyszeć okrzyki: „Mordercy!”.
Na wszystkich bramach stoczni pojawiły się polskie flagi z czarnym kirem na znak żałoby. Ogłoszono strajk okupacyjny. Poza wysuwanymi wcześniej postulatami dotyczącymi normalizacji cen pojawiły się również żądania natury politycznej – ukarania winnych za stan gospodarki, wycofania wojska oraz gwarancji, że przedstawiciele strajkujących załóg nie zostaną ukarani. Mimo zaostrzenia protestu sytuacja w mieście z wolna się normalizowała.
Protest w Gdyni miał odmienny charakter. Rozpoczął się 15 grudnia, gdy na ulice miasta wyszli pracownicy Stoczni im. Komuny Paryskiej, do których dołączyli protestujący z innych zakładów. Tamtejsze władze zachowały się nieco inaczej, nie zlekceważyły strajkujących i przystąpiły do rozmów. Efektem było sporządzenie protokołu porozumiewawczego, zawierającego postulaty, w tym regulacji płac i zniwelowania różnic w zarobkach między poszczególnymi grupami zawodowymi. W praktyce protest uznano. Robotnicy powołali Główny Komitet Strajkowy dla Miasta Gdyni, w składzie którego znaleźli się przedstawiciele najważniejszych przedsiębiorstw. Zapewniano ich, że nie grozi im żadne niebezpieczeństwo. Jednak w nocy z 15 na 16 grudnia do budynku wtargnęły oddziały milicji – milicjanci brutalnie pobili i aresztowali członków komitetu, który po zaledwie siedmiu godzinach działalności przestał istnieć.
Na wszystkich bramach stoczni pojawiły się polskie flagi z czarnym kirem na znak żałoby. Ogłoszono strajk okupacyjny. Poza wysuwanymi wcześniej postulatami dotyczącymi normalizacji cen pojawiły się również żądania natury politycznej – ukarania winnych za stan gospodarki, wycofania wojska oraz gwarancji, że przedstawiciele strajkujących załóg nie zostaną ukarani. Mimo zaostrzenia protestu sytuacja w mieście z wolna się normalizowała.
Protest w Gdyni miał odmienny charakter. Rozpoczął się 15 grudnia, gdy na ulice miasta wyszli pracownicy Stoczni im. Komuny Paryskiej, do których dołączyli protestujący z innych zakładów. Tamtejsze władze zachowały się nieco inaczej, nie zlekceważyły strajkujących i przystąpiły do rozmów. Efektem było sporządzenie protokołu porozumiewawczego, zawierającego postulaty, w tym regulacji płac i zniwelowania różnic w zarobkach między poszczególnymi grupami zawodowymi. W praktyce protest uznano. Robotnicy powołali Główny Komitet Strajkowy dla Miasta Gdyni, w składzie którego znaleźli się przedstawiciele najważniejszych przedsiębiorstw. Zapewniano ich, że nie grozi im żadne niebezpieczeństwo. Jednak w nocy z 15 na 16 grudnia do budynku wtargnęły oddziały milicji – milicjanci brutalnie pobili i aresztowali członków komitetu, który po zaledwie siedmiu godzinach działalności przestał istnieć.
„Czarny czwartek”
Wieczorem 16 grudnia telewizja i radio nadały przemówienie Stanisława Kociołka, który wzywał do podjęcia normalnej pracy. Znużeni robotnicy usłuchali tego wezwania. Równolegle zapadła decyzja władz o zablokowaniu Stoczni im. Komuny Paryskiej. Ta sprzeczność na szczeblu decyzyjnym dla wielu historyków stanowi argument za uznaniem, że władz komunistyczne działały z premedytacją, dążąc do eskalacji konfliktu.
W czwartek 17 grudnia, od wczesnych godzin rannych na stację kolejową Gdynia Stocznia docierały składy przywożące stoczniowców do pracy. Tymczasem kładka nad torami, prowadząca ze stacji do stoczni, została zablokowana przez wojsko. Z megafonów informowano zdezorientowanych ludzi, że zakład jest zamknięty, i wzywano robotników do wycofania się. Tymczasem zatrzymywały się następne pociągi, a wysiadający z nich napierali na stojących na stacji. Około godz. 6.00 padł pierwszy strzał z czołgu, a po chwili wojsko użyło ostrej amunicji.
Wymownym symbolem Grudnia 1970 stały się pochody ciągnące ulicami Gdyni. Jeden z nich, w którym niesiono na drzwiach zabitego w okolicach stacji Gdynia Stocznia osiemnastoletniego Zbigniewa Godlewskiego, przeszedł do historii. Według oficjalnych danych, w wyniku strzałów oddanych tamtego dnia w Gdyni zginęło osiemnaście osób, a setki odniosły obrażenia. Panowało przekonanie, że przemoc w Gdyni była zemstą komunistów za protesty uliczne w Gdańsku.
Równie dramatycznie potoczyły się tego dnia wydarzenia w Szczecinie. O ile jednak strajk w Gdańsku i Gdyni miał cechy spontanicznego wystąpienia, o tyle w Szczecinie sytuacja wyglądała inaczej. Protestujący byli znacznie lepiej zorganizowani, mieli też sprecyzowane cele. Jednak również w Szczecinie, po nieudanych rozmowach z dyrekcją Stoczni im. Adolfa Warskiego, kilka grup robotników wyruszyło na ulice miasta – i podobnie jak w Trójmieście doszło tu do ciężkich starć. Wojsko zostało wykorzystane do wsparcia oddziałów milicji, jednak dochodziło do fraternizacji protestujących z żołnierzami, a na pojazdach wojskowych wypisywano hasła „Wojsko z ludem!”, „Lud z wojskiem!”. Nie zahamowało to rozlewu krwi. Według oficjalnych danych, w starciach w Szczecinie zginęło szesnaście osób.
Charakterystyczną cechą rewolty grudniowej było to, że najsilniejsze i najbardziej dramatyczne protesty wybuchły w największych miastach portowych na północy kraju, a ogromną rolę odegrali w nich ludzie młodzi. Jednak wystąpienia w Gdańsku, Gdyni i Szczecinie miały swoją specyfikę. Protest na ulicach Gdańska, początkowo spokojny, był jednak niezorganizowany. W Gdyni protest był spokojny i nawet rozbicie Komitetu Strajkowego nie doprowadziło do eskalacji. Dopiero masakra bezbronnych ludzi rankiem 17 grudnia zmieniła bieg wydarzeń. Dzień ten przeszedł do historii jako „czarny czwartek”.
W czwartek 17 grudnia, od wczesnych godzin rannych na stację kolejową Gdynia Stocznia docierały składy przywożące stoczniowców do pracy. Tymczasem kładka nad torami, prowadząca ze stacji do stoczni, została zablokowana przez wojsko. Z megafonów informowano zdezorientowanych ludzi, że zakład jest zamknięty, i wzywano robotników do wycofania się. Tymczasem zatrzymywały się następne pociągi, a wysiadający z nich napierali na stojących na stacji. Około godz. 6.00 padł pierwszy strzał z czołgu, a po chwili wojsko użyło ostrej amunicji.
Wymownym symbolem Grudnia 1970 stały się pochody ciągnące ulicami Gdyni. Jeden z nich, w którym niesiono na drzwiach zabitego w okolicach stacji Gdynia Stocznia osiemnastoletniego Zbigniewa Godlewskiego, przeszedł do historii. Według oficjalnych danych, w wyniku strzałów oddanych tamtego dnia w Gdyni zginęło osiemnaście osób, a setki odniosły obrażenia. Panowało przekonanie, że przemoc w Gdyni była zemstą komunistów za protesty uliczne w Gdańsku.
Równie dramatycznie potoczyły się tego dnia wydarzenia w Szczecinie. O ile jednak strajk w Gdańsku i Gdyni miał cechy spontanicznego wystąpienia, o tyle w Szczecinie sytuacja wyglądała inaczej. Protestujący byli znacznie lepiej zorganizowani, mieli też sprecyzowane cele. Jednak również w Szczecinie, po nieudanych rozmowach z dyrekcją Stoczni im. Adolfa Warskiego, kilka grup robotników wyruszyło na ulice miasta – i podobnie jak w Trójmieście doszło tu do ciężkich starć. Wojsko zostało wykorzystane do wsparcia oddziałów milicji, jednak dochodziło do fraternizacji protestujących z żołnierzami, a na pojazdach wojskowych wypisywano hasła „Wojsko z ludem!”, „Lud z wojskiem!”. Nie zahamowało to rozlewu krwi. Według oficjalnych danych, w starciach w Szczecinie zginęło szesnaście osób.
Charakterystyczną cechą rewolty grudniowej było to, że najsilniejsze i najbardziej dramatyczne protesty wybuchły w największych miastach portowych na północy kraju, a ogromną rolę odegrali w nich ludzie młodzi. Jednak wystąpienia w Gdańsku, Gdyni i Szczecinie miały swoją specyfikę. Protest na ulicach Gdańska, początkowo spokojny, był jednak niezorganizowany. W Gdyni protest był spokojny i nawet rozbicie Komitetu Strajkowego nie doprowadziło do eskalacji. Dopiero masakra bezbronnych ludzi rankiem 17 grudnia zmieniła bieg wydarzeń. Dzień ten przeszedł do historii jako „czarny czwartek”.
Pogrzeby nocą,
zmiany za dnia
Kolejnego dnia, tj. 18 grudnia, w Trójmieście protest był już w zasadzie spacyfikowany, ale w Szczecinie ciągle trwał. Nigdy w czasie pokoju, pomijając stan wojenny, wojsko nie zostało wykorzystane na taką skalę do zapewnienia porządku publicznego. Łącznie (wliczając siły zmobilizowane, a nie tylko bezpośrednio użyte w akcji) zaangażowano blisko 61 tys. żołnierzy, 1,7 tys. czołgów, tyleż transporterów opancerzonych, 8,7 tys. samochodów, a także 108 śmigłowców i samolotów oraz 40 jednostek pływających Marynarki Wojennej. A przecież należy pamiętać, że do tłumienia demonstracji wykorzystano również około 9 tys. funkcjonariuszy MO, SB i ORMO.
Według oficjalnych danych, zginęło 45 osób, jednak listę ofiar trzeba zapewne rozszerzyć. Setki osób poniosło fizyczne obrażenia, a z ich konsekwencjami musiało się mierzyć przez długie lata. Aresztowani byli poddawani prawdziwym torturom. Przetrzymywani w ponurych piwnicach, byli brutalnie bici, a niektórym golono głowy nożami. Skutkiem Grudnia 1970 była też trauma, którą część osób nosiła i będzie nosić do końca życia.
19 grudnia odbyły się pierwsze pogrzeby ofiar. Nie miały one normalnego przebiegu i odbywały się późnym wieczorem. Jedynie najbliższe rodziny były informowane przez urzędników chwilę przed pogrzebem i odwożone na cmentarze milicyjnymi samochodami – jeśli w ogóle zostały o tym powiadomione. Zmarłych grzebano w odstępach półgodzinnych. Tylko w jednym przypadku, na skutek zdecydowanych protestów rodziny, zabity został pochowany w dzień.
Szerzej nieznane pozostają kulisy decyzji politycznych, podejmowanych przez członków Biura Politycznego. Wciąż niezbadany jest wątek prowokacji ze strony władz, w tym umyślnego dążenia do zwiększenia liczby ofiar śmiertelnych. Wiadomo bowiem, że strzały do nieuzbrojonego tłumu padały zarówno z helikopterów, jak z karabinów snajperskich rozmieszczonych na budynkach.
Na niedzielę 20 grudnia zwołano w Warszawie w trybie pilnym VII Plenum KC PZPR. Głównym jego celem był wybór nowego I sekretarza partii. Został nim Edward Gierek, dotychczasowy I sekretarz KW w Katowicach. Nastąpiły również zmiany w samym Biurze Politycznym. W niedzielnym zebraniu nie uczestniczył Gomułka, który znalazł się w szpitalu z powodu nagłego pogorszenia zdrowia. W porównaniu ze swoim poprzednikiem Gierek wzbudzał skrajnie odmienne reakcje. Miał dużą łatwość w nawiązywaniu kontaktu ze społeczeństwem i umiał je sobie zjednywać.
Według oficjalnych danych, zginęło 45 osób, jednak listę ofiar trzeba zapewne rozszerzyć. Setki osób poniosło fizyczne obrażenia, a z ich konsekwencjami musiało się mierzyć przez długie lata. Aresztowani byli poddawani prawdziwym torturom. Przetrzymywani w ponurych piwnicach, byli brutalnie bici, a niektórym golono głowy nożami. Skutkiem Grudnia 1970 była też trauma, którą część osób nosiła i będzie nosić do końca życia.
19 grudnia odbyły się pierwsze pogrzeby ofiar. Nie miały one normalnego przebiegu i odbywały się późnym wieczorem. Jedynie najbliższe rodziny były informowane przez urzędników chwilę przed pogrzebem i odwożone na cmentarze milicyjnymi samochodami – jeśli w ogóle zostały o tym powiadomione. Zmarłych grzebano w odstępach półgodzinnych. Tylko w jednym przypadku, na skutek zdecydowanych protestów rodziny, zabity został pochowany w dzień.
Szerzej nieznane pozostają kulisy decyzji politycznych, podejmowanych przez członków Biura Politycznego. Wciąż niezbadany jest wątek prowokacji ze strony władz, w tym umyślnego dążenia do zwiększenia liczby ofiar śmiertelnych. Wiadomo bowiem, że strzały do nieuzbrojonego tłumu padały zarówno z helikopterów, jak z karabinów snajperskich rozmieszczonych na budynkach.
Na niedzielę 20 grudnia zwołano w Warszawie w trybie pilnym VII Plenum KC PZPR. Głównym jego celem był wybór nowego I sekretarza partii. Został nim Edward Gierek, dotychczasowy I sekretarz KW w Katowicach. Nastąpiły również zmiany w samym Biurze Politycznym. W niedzielnym zebraniu nie uczestniczył Gomułka, który znalazł się w szpitalu z powodu nagłego pogorszenia zdrowia. W porównaniu ze swoim poprzednikiem Gierek wzbudzał skrajnie odmienne reakcje. Miał dużą łatwość w nawiązywaniu kontaktu ze społeczeństwem i umiał je sobie zjednywać.
Winą za zaistniały stan rzeczy, co w komunistycznej partii było swego rodzaju tradycją, obarczono poprzednią ekipę. Było to w tym systemie jedyną skuteczną formą legitymizacji władzy. Zmiany na szczeblu centralnym stanowiły symboliczne zakończenie rozgrywki wewnątrzpartyjnej. Jak się wydaje, tragiczne wydarzenia na Wybrzeżu mogły być ich pochodną.
1 marca 1971 r., po kolejnej fali strajków, władze wycofały wprowadzoną w grudniu podwyżkę cen. Nie znaczy to, że gotowe były do ekspiacji. Z pamięcią o Grudniu walczyły na różne sposoby, jednak tłumienie tej pamięci przynosiło skutek odwrotny do zamierzonego. Grudzień stał się symbolem. Bezwzględność władz wobec protestujących obnażyła naturę systemu, a w kolejnych latach stała się zaczynem działalności opozycyjnej oraz ważną, choć bolesną lekcją w 1980 r., gdy powstawała „Solidarność”.
1 marca 1971 r., po kolejnej fali strajków, władze wycofały wprowadzoną w grudniu podwyżkę cen. Nie znaczy to, że gotowe były do ekspiacji. Z pamięcią o Grudniu walczyły na różne sposoby, jednak tłumienie tej pamięci przynosiło skutek odwrotny do zamierzonego. Grudzień stał się symbolem. Bezwzględność władz wobec protestujących obnażyła naturę systemu, a w kolejnych latach stała się zaczynem działalności opozycyjnej oraz ważną, choć bolesną lekcją w 1980 r., gdy powstawała „Solidarność”.
Piotr Abryszeński