Bitwa pod Parkanami
(7–9 października 1683),
czyli król Sobieski znów broni Europy – od porażki do całkowitego zwycięstwa
czas czytania:

Zwycięstwo pod Wiedniem, odniesione przez Jana III Sobieskiego 12 września 1683 r., oznaczało pogrom armii osmańskiej. Była to jedna z największych bitew XVII w., jeden z największych triumfów oręża polskiego i zarazem najdotkliwsza klęska Turków. Nie oznaczała jednak końca kampanii. Niespełna miesiąc później doszło do dwóch kolejnych bitew, które nie tylko mogły odwrócić losy, ale omal nie zakończyły się śmiercią króla Polski.
12 września 1683 r. przyniósł armii tureckiej dotkliwą porażkę. Przepadły tabory i działa, Wiedeń został odblokowany. Turcy nie byli jednak kompletnie rozbici. Straty armii osmańskiej wyniosły ledwie 15% stanu ogólnego. Armia osmańska mogła stawić opór, jeśli udałoby się jej złapać chwilę oddechu i przywrócić dyscyplinę.
Położenie i plany obydwu stron
Turcy wycofywali się jedyną możliwą drogą – na wschód wzdłuż Dunaju – ku wielkiej twierdzy Gyor. Już 14 września dotarł tam sam wielki wezyr. Pod twierdzą znalazło się wielu uciekinierów, a także część Tatarów Murada Gereja. Morale tych wojsk było jednak fatalne. 15 września ktoś rozpuścił pogłoskę, że zbliżają się giaurowie. Wybuchła panika. Kto mógł, rzucił się do ucieczki. Wezyr podjął jednak kroki mające na celu ocalenie własnej osoby. Nie czekając na wieści ze Stambułu, nakazał egzekucję tych, których uznał za tchórzy i zdrajców. Szybko też wskazał winnego klęski. Został nim Ibrahim Pasza, bejlerbej budziński, którego osmańskim zwyczajem uduszono. Na jego stanowisko wezyr mianował Kara Mehmeda Paszę, który miał odegrać niebagatelną rolę w obu bitwach pod Parkanami.
16 września wezyr wydał rozkaz dalszego odwrotu do Budy. Tam sytuacja wojska znów się pogorszyła, ponieważ zaczęła szaleć dezynteria. Nadeszły jednak wiadomości ze Stambułu. Sułtan darował klęskę wezyrowi. Wiednia nie udało się przecież zdobyć nawet samemu Sulejmanowi Wspaniałemu. Kara Mustafa przystąpił zatem do odbudowy dyscypliny i morale armii. Przeprowadził dalszą czystkę wśród kadry dowódczej, zastąpił także Murada Gereja Hadży Gerejem. Uznał, że sprzymierzeni Polacy i Austriacy skierują się ku twierdzom i zamkom pozostającym w rękach osmańskich. Kluczowe były takie twierdze, jak Ostrzyhom i Nowe Zamki, dokąd szybko wielki wezyr wysłał posiłki. 5 października, gdy dowiedział się o marszu sprzymierzonych na pierwszą z twierdz, wydał Karze Mehmedowi rozkaz przyjścia jej z pomocą. Pod jego rozkazy oddał większość nadających się do walki oddziałów, głównie jazdy. Pod Budą pozostały jedynie zdemoralizowane siły pospolitego ruszenia oraz resztki przybocznych oddziałów wezyra. Sprzymierzeńców tureckich, na których nie można było już polegać, odesłano do domów.
Tymczasem sprzymierzeni obrońcy Wiednia nie byli w stanie ustalić planu wspólnego działania. Zabrakło im energii i inicjatywy do wykorzystania zwycięstwa. Szybko pojawiły się niesnaski. Elektor saski, Jan Jerzy III Wettyn, odmówił dalszego udziału w kampanii i rozpoczął przygotowania do powrotu. Tak samo uczynił graf Jerzy Fryderyk von Waldeck. Z trudnością udało się namówić do kontynuowania działań wojennych elektora bawarskiego, Maksymiliana II Emanuela Wittelsbacha. Największym problemem był wybór celu dalszej operacji. Sobieski słusznie optował za marszem na Budę i zmuszeniem do walki oraz rozbiciem sił tureckich. Chciał także pozyskać poparcie dla swojego syna, Jakuba, jako króla Węgier. Z kolei dowódcy austriaccy woleli ruszyć na północne Węgry, ku Nowym Zamkom, by stłumić tamtejsze powstanie i przywrócić władzę cesarską nad regionem. Wybrano rozwiązanie kompromisowe. Wojska sprzymierzonych miały ruszyć na wschód, wzdłuż lewego brzegu Dunaju. Głównym założeniem było odcięcie oddziałów tureckich na terenie północnych Węgrzech i wspierających ich kuruców Emrego Thokolego od głównych sił pod Budą. Już 19 września wskutek nalegań Jana III Sobieskiego wojska sprzymierzonych ruszyły ku Bratysławie. Król polski chciał zakończyć kampanię przed nadejściem jesiennych słot.
16 września wezyr wydał rozkaz dalszego odwrotu do Budy. Tam sytuacja wojska znów się pogorszyła, ponieważ zaczęła szaleć dezynteria. Nadeszły jednak wiadomości ze Stambułu. Sułtan darował klęskę wezyrowi. Wiednia nie udało się przecież zdobyć nawet samemu Sulejmanowi Wspaniałemu. Kara Mustafa przystąpił zatem do odbudowy dyscypliny i morale armii. Przeprowadził dalszą czystkę wśród kadry dowódczej, zastąpił także Murada Gereja Hadży Gerejem. Uznał, że sprzymierzeni Polacy i Austriacy skierują się ku twierdzom i zamkom pozostającym w rękach osmańskich. Kluczowe były takie twierdze, jak Ostrzyhom i Nowe Zamki, dokąd szybko wielki wezyr wysłał posiłki. 5 października, gdy dowiedział się o marszu sprzymierzonych na pierwszą z twierdz, wydał Karze Mehmedowi rozkaz przyjścia jej z pomocą. Pod jego rozkazy oddał większość nadających się do walki oddziałów, głównie jazdy. Pod Budą pozostały jedynie zdemoralizowane siły pospolitego ruszenia oraz resztki przybocznych oddziałów wezyra. Sprzymierzeńców tureckich, na których nie można było już polegać, odesłano do domów.
Tymczasem sprzymierzeni obrońcy Wiednia nie byli w stanie ustalić planu wspólnego działania. Zabrakło im energii i inicjatywy do wykorzystania zwycięstwa. Szybko pojawiły się niesnaski. Elektor saski, Jan Jerzy III Wettyn, odmówił dalszego udziału w kampanii i rozpoczął przygotowania do powrotu. Tak samo uczynił graf Jerzy Fryderyk von Waldeck. Z trudnością udało się namówić do kontynuowania działań wojennych elektora bawarskiego, Maksymiliana II Emanuela Wittelsbacha. Największym problemem był wybór celu dalszej operacji. Sobieski słusznie optował za marszem na Budę i zmuszeniem do walki oraz rozbiciem sił tureckich. Chciał także pozyskać poparcie dla swojego syna, Jakuba, jako króla Węgier. Z kolei dowódcy austriaccy woleli ruszyć na północne Węgry, ku Nowym Zamkom, by stłumić tamtejsze powstanie i przywrócić władzę cesarską nad regionem. Wybrano rozwiązanie kompromisowe. Wojska sprzymierzonych miały ruszyć na wschód, wzdłuż lewego brzegu Dunaju. Głównym założeniem było odcięcie oddziałów tureckich na terenie północnych Węgrzech i wspierających ich kuruców Emrego Thokolego od głównych sił pod Budą. Już 19 września wskutek nalegań Jana III Sobieskiego wojska sprzymierzonych ruszyły ku Bratysławie. Król polski chciał zakończyć kampanię przed nadejściem jesiennych słot.
Ku Parkanom
Marsz sprzymierzonych przebiegał powoli. Wojsko osłabło w wyniku trudów kampanii. Co więcej, panowały upały, brakowało świeżej wody. Dunajem płynęły liczne trupy osmańskie, a na polach leżały zwłoki wymordowanych przez Tatarów mieszkańców okolicznych wsi. W takich warunkach zaczęły się szerzyć wśród żołnierzy choroby. Masowo padały konie. Według badań w niektórych polskich chorągwiach nie pozostała nawet połowa stanu. Większość żołnierzy polskich przebywała częściej w taborach, licząc łupy albo chorując. Niektórzy opuścili szeregi i wrócili do kraju. Podobnie zła sytuacja panowała w wojskach cesarskich.
W Bratysławie nastąpił tydzień postoju, brakowało środków przeprawowych. Ten czas sprzymierzeni wykorzystali na poprawę sytuacji swoich wojsk. W mieście zorganizowano szpitale. Starano się uzupełnić zaopatrzenie.
2 października oddziały sprzymierzonych dotarły do Komarna. Wojsko polskie stopniało wówczas do ok. 15 tys. ludzi. Tyleż samo liczyły oddziały księcia Karola Lotaryńskiego. Stało się wówczas jasne dla wszystkich, że plan oblężenia i zdobycia Nowych Zamków był nierealny. Dowództwo sprzymierzonych przyjęło założenia Sobieskiego – uderzenie na Budapeszt i rozbicie tamtejszych sił tureckich. Trudność polegała na zdobyciu przeprawy przez Dunaj. Najbliższa znajdowała się między niewielkim miasteczkiem forteczką Parkany a silnie umocnioną twierdzą Ostrzyhom, leżącą na prawym brzegu rzeki.
6 października armia koronna dotarła na odległość kilkunastu kilometrów od Parkan. Podjazdy sprowadziły paru jeńców, którzy poddani torturom zeznali, że w Parkanach znajdowało się kilkuset janczarów, a poza załogą Ostrzyhomia w pobliżu nie było żadnych większych sił tureckich. Wobec tego król polski podjął decyzję, aby już następnego dnia uderzyć na Parkany i z zaskoczenia opanować przeprawę. Tam zamierzał poczekać na resztę sił.
Zwiadowcom umknął fakt, że wielki wezyr skierował w ten rejon silny oddział Mehmeda Paszy, liczący ok. 20 tys. doborowej jazdy – sipahów i akindżijów z Rumelii, Budy, Karamanu i Siwaszu. Siły te miały otrzymać wsparcie od Tatarów oraz wojsk Thokolego. Mehmed Pasza dokonał nie lada sztuki, przeprawiając się w nocy z 6 na 7 października i zajmując niezauważony pozycję w pobliżu Parkanów. Turecki dowódca trafnie odczytał zamiary sprzymierzonych i zamierzał wydać im bitwę.
W Bratysławie nastąpił tydzień postoju, brakowało środków przeprawowych. Ten czas sprzymierzeni wykorzystali na poprawę sytuacji swoich wojsk. W mieście zorganizowano szpitale. Starano się uzupełnić zaopatrzenie.
2 października oddziały sprzymierzonych dotarły do Komarna. Wojsko polskie stopniało wówczas do ok. 15 tys. ludzi. Tyleż samo liczyły oddziały księcia Karola Lotaryńskiego. Stało się wówczas jasne dla wszystkich, że plan oblężenia i zdobycia Nowych Zamków był nierealny. Dowództwo sprzymierzonych przyjęło założenia Sobieskiego – uderzenie na Budapeszt i rozbicie tamtejszych sił tureckich. Trudność polegała na zdobyciu przeprawy przez Dunaj. Najbliższa znajdowała się między niewielkim miasteczkiem forteczką Parkany a silnie umocnioną twierdzą Ostrzyhom, leżącą na prawym brzegu rzeki.
6 października armia koronna dotarła na odległość kilkunastu kilometrów od Parkan. Podjazdy sprowadziły paru jeńców, którzy poddani torturom zeznali, że w Parkanach znajdowało się kilkuset janczarów, a poza załogą Ostrzyhomia w pobliżu nie było żadnych większych sił tureckich. Wobec tego król polski podjął decyzję, aby już następnego dnia uderzyć na Parkany i z zaskoczenia opanować przeprawę. Tam zamierzał poczekać na resztę sił.
Zwiadowcom umknął fakt, że wielki wezyr skierował w ten rejon silny oddział Mehmeda Paszy, liczący ok. 20 tys. doborowej jazdy – sipahów i akindżijów z Rumelii, Budy, Karamanu i Siwaszu. Siły te miały otrzymać wsparcie od Tatarów oraz wojsk Thokolego. Mehmed Pasza dokonał nie lada sztuki, przeprawiając się w nocy z 6 na 7 października i zajmując niezauważony pozycję w pobliżu Parkanów. Turecki dowódca trafnie odczytał zamiary sprzymierzonych i zamierzał wydać im bitwę.
Parkany, 7 października 1683 r. – dzień klęski
Polacy wyruszyli 7 października o świcie. Armia koronna rozciągnęła się w pochodzie w długą, wolno posuwającą się do przodu, kolumnę. W straży przedniej szedł Stefan Bidziński, strażnik koronny. Prowadził on lekką jazdę i dwa regimenty dragonii. W pewnej odległości za nim posuwały się grupy jazdy. Pierwsza pod komendą Stanisława Jabłonowskiego, hetmana wielkiego koronnego, druga pod bezpośrednim dowództwem polskiego monarchy. Za nimi postępowały powoli piechota i artyleria pod komendą Marcina Kątskiego, a także dwa odwodowe pułki jazdy polskiej. Następnie maszerowały oddziały cesarskie. Pochód zamykały tabory sprzymierzonych.
Bidziński zaniechał wszelkich środków ostrożności. Nie przeprowadził rozpoznania, a część jego dragonów maszerowała bez zapalonych lontów przy muszkietach. Strażnik koronny otrzymał wyraźny rozkaz królewski – nie podejmować żadnych samodzielnych akcji zaczepnych. Miał on dotrzeć do Parkan i zaczekać na resztę wojsk. Uderzyć miał jedynie wtedy, gdyby ujrzał uciekającą załogę forteczki, kierującą się na Ostrzyhom i próbującą podpalić most. W żadnym wypadku nie miał nacierać na przypadkowo napotkane oddziały tureckie, ale wysłać gońca do reszty wojsk.
Było wczesne przedpołudnie. Straż Bidzińskiego weszła między pagórki w pobliżu Parkan. Stamtąd dostrzegła niewielki oddział turecki (według źródeł ok. 500 ludzi). Polski dowódca, niewiele myśląc, nakazał szarżę. Turcy nie dotrzymali pola i rzucili się do odwrotu. Polacy rzucili się w pościg. Jednak ku ich przerażeniu w najbliższej kotlinie znajdowały się główne siły tureckie – blisko 10–15 tys. ludzi. Polskie oddziały dostały się pod ogień z Parkan, a od przodu szarżowały oddziały Mehmeda Paszy. Strażnik koronny wydał rozkaz odwrotu. Ale było za późno. Polscy kawalerzyści musieli przebijać się przez własnych spieszonych dragonów, którzy nie zdołali nawet oddać salwy. Polskie oddziały całkowicie się zmieszały i rozpoczęły paniczną ucieczkę.
Hetman Jabłonowski, słysząc odgłosy bitwy, pośpieszył ku Parkanom. Jednakże w jego szeregi wpadły polska straż przednia i siedzący na jej plecach Turcy. Jabłonowski wydał rozkaz sformowania linii bojowej i nakazał też spieszyć się dragonom, aby ogniem odeprzeć szarżę przeciwnika.
Salwa polskich dragonów tylko na chwilę wstrzymała Turków. Hetman, korzystając z okazji, rzucił oddziały jazdy do kontrataku. Polacy zepchnęli przeciwników. Jednak turecki dowódca ściągnął posiłki i rzucił je do walki. Polskie chorągwie uległy przewadze przeciwnika i zaczęły się cofać w nieładzie. Dragoni, pozostawieni sami sobie, zostali otoczeni i wycięci w pień.
Nie minęło wiele czasu, gdy zza wzgórz wyszły oddziały grupy Jana III Sobieskiego. Król natychmiast zrozumiał powagę sytuacji. Szybko wysłał posłańców z prośbą o pomoc do idących za nim Kątskiego i księcia Karola Lotaryńskiego. Sam postanowił zatrzymać przeciwnika. Zamierzał uformować linię bojową, prawe skrzydło pozostawiając dla cofającego się Jabłonowskiego, na lewym umieszczając Szczęsnego Potockiego, a w centrum Marcina Zamoyskiego, wojewodę lubelskiego. Ledwie Polacy zdołali ustawić się w szyku, wpadli na nich tureccy kawalerzyści. Kara Mehmed wiedział już, że ma do czynienia wyłącznie z polskimi oddziałami. Postanowił więc maksymalnie wykorzystać sprzyjające warunki (zaskoczenie i przewagę liczebną) i rozbić Polaków, nim nadciągną oddziały cesarskie.
Chorągwie polskie odparły atak przeciwnika. Zapanowało zamieszanie. Rozkazy krzyżowały się, dragonia nie chciała zejść z koni. Turcy ruszyli do odwrotu. Sobieski zakazał kontrataku, obawiając się podstępu. Jednak ucieczka Turków skłoniła oddziały Jabłonowskiego do pościgu. Tym samym szyk został rozerwany.
Turecki dowódca tylko na to czekał. Turcy dokonali zwrotu i uderzyli na rozciągnięte skrzydło Jabłonowskiego. Część Turków wdarła się w lukę i uderzyła od tyłu na pozostałe polskie oddziały. Jan III Sobieski zebrał kilka chorągwi i próbował przeciwstawić się nowemu zagrożeniu, lecz reszta polskich sił uznała to za znak odwrotu i rzuciła się do ucieczki.
Szyk polski pękł w jednej chwili. Oddziały przemieszały się ze sobą. Rozpoczęła się rzeź. Sobieski ledwie zdołał odesłać swojego ukochanego syna, Jakuba, na tyły, gdy nagle znalazł się pośrodku ogarniętego przerażeniem tłumu. Przy królu pozostało ledwie siedmiu towarzyszy, w tym nieznany z imienia rajtar. Ten ostatni osłonił króla kosztem własnego życia. Zabił dwóch nacierających na monarchę Turków, jednego zastrzelił z pistoletu, drugiego pchnął rapierem. Został jednak rozsiekany przez kolejnych.
Pościg turecki prowadzony był przez kilkanaście kilometrów. Zatrzymał go dopiero widok nadciągających oddziałów austriackich. Kara Mehmed nakazał odwrót w kierunku Parkan.
Wśród sprzymierzonych zapanowała panika. Rozprzestrzeniła się plotka, że król zginął. Jednak chwilę później pojawił się sam Jan III Sobieski, poturbowany, ale zdrowy. Monarcha nie stracił ducha, wściekły i żądny rewanżu zaproponował nawet cesarskiemu dowódcy wznowienie bitwy. Ten jednak przytomnie odmówił. Straty polskie były spore, mogły sięgnąć nawet tysiąca ludzi. Ważny był również uszczerbek na morale polskich oddziałów i prestiżu królewskim. Podczas narady po bitwie głowy podnieśli przeciwnicy królewscy. Pojawiły się głosy domagające się odwrotu sprzymierzonych. Król wyraził sprzeciw, w czym poparł go Karol Lotaryński. Ten ostatni zauważył, że odwrót groziłby jeszcze większym ryzykiem niż podjęcie kolejnej bitwy.
O ile w obozie polskim panowały minorowe nastroje, o tyle w tureckim euforia. Dowódcy osmańskiemu udało się nie tylko powstrzymać, ale i pobić Lwa Lechistanu. Na znak zwycięstwa jego podkomendni obcięli głowy zabitym i zatknęli je na blankach Parkan. Turkom wydawało się nawet, że polski król poległ. Znaleźli bowiem ciało podobnego do niego wojewody pomorskiego Władysława Denhoffa. Kara Mehmed nakazał wysłać głowę wielkiemu wezyrowi. W odpowiedzi otrzymał posiłki.
Bidziński zaniechał wszelkich środków ostrożności. Nie przeprowadził rozpoznania, a część jego dragonów maszerowała bez zapalonych lontów przy muszkietach. Strażnik koronny otrzymał wyraźny rozkaz królewski – nie podejmować żadnych samodzielnych akcji zaczepnych. Miał on dotrzeć do Parkan i zaczekać na resztę wojsk. Uderzyć miał jedynie wtedy, gdyby ujrzał uciekającą załogę forteczki, kierującą się na Ostrzyhom i próbującą podpalić most. W żadnym wypadku nie miał nacierać na przypadkowo napotkane oddziały tureckie, ale wysłać gońca do reszty wojsk.
Było wczesne przedpołudnie. Straż Bidzińskiego weszła między pagórki w pobliżu Parkan. Stamtąd dostrzegła niewielki oddział turecki (według źródeł ok. 500 ludzi). Polski dowódca, niewiele myśląc, nakazał szarżę. Turcy nie dotrzymali pola i rzucili się do odwrotu. Polacy rzucili się w pościg. Jednak ku ich przerażeniu w najbliższej kotlinie znajdowały się główne siły tureckie – blisko 10–15 tys. ludzi. Polskie oddziały dostały się pod ogień z Parkan, a od przodu szarżowały oddziały Mehmeda Paszy. Strażnik koronny wydał rozkaz odwrotu. Ale było za późno. Polscy kawalerzyści musieli przebijać się przez własnych spieszonych dragonów, którzy nie zdołali nawet oddać salwy. Polskie oddziały całkowicie się zmieszały i rozpoczęły paniczną ucieczkę.
Hetman Jabłonowski, słysząc odgłosy bitwy, pośpieszył ku Parkanom. Jednakże w jego szeregi wpadły polska straż przednia i siedzący na jej plecach Turcy. Jabłonowski wydał rozkaz sformowania linii bojowej i nakazał też spieszyć się dragonom, aby ogniem odeprzeć szarżę przeciwnika.
Salwa polskich dragonów tylko na chwilę wstrzymała Turków. Hetman, korzystając z okazji, rzucił oddziały jazdy do kontrataku. Polacy zepchnęli przeciwników. Jednak turecki dowódca ściągnął posiłki i rzucił je do walki. Polskie chorągwie uległy przewadze przeciwnika i zaczęły się cofać w nieładzie. Dragoni, pozostawieni sami sobie, zostali otoczeni i wycięci w pień.
Nie minęło wiele czasu, gdy zza wzgórz wyszły oddziały grupy Jana III Sobieskiego. Król natychmiast zrozumiał powagę sytuacji. Szybko wysłał posłańców z prośbą o pomoc do idących za nim Kątskiego i księcia Karola Lotaryńskiego. Sam postanowił zatrzymać przeciwnika. Zamierzał uformować linię bojową, prawe skrzydło pozostawiając dla cofającego się Jabłonowskiego, na lewym umieszczając Szczęsnego Potockiego, a w centrum Marcina Zamoyskiego, wojewodę lubelskiego. Ledwie Polacy zdołali ustawić się w szyku, wpadli na nich tureccy kawalerzyści. Kara Mehmed wiedział już, że ma do czynienia wyłącznie z polskimi oddziałami. Postanowił więc maksymalnie wykorzystać sprzyjające warunki (zaskoczenie i przewagę liczebną) i rozbić Polaków, nim nadciągną oddziały cesarskie.
Chorągwie polskie odparły atak przeciwnika. Zapanowało zamieszanie. Rozkazy krzyżowały się, dragonia nie chciała zejść z koni. Turcy ruszyli do odwrotu. Sobieski zakazał kontrataku, obawiając się podstępu. Jednak ucieczka Turków skłoniła oddziały Jabłonowskiego do pościgu. Tym samym szyk został rozerwany.
Turecki dowódca tylko na to czekał. Turcy dokonali zwrotu i uderzyli na rozciągnięte skrzydło Jabłonowskiego. Część Turków wdarła się w lukę i uderzyła od tyłu na pozostałe polskie oddziały. Jan III Sobieski zebrał kilka chorągwi i próbował przeciwstawić się nowemu zagrożeniu, lecz reszta polskich sił uznała to za znak odwrotu i rzuciła się do ucieczki.
Szyk polski pękł w jednej chwili. Oddziały przemieszały się ze sobą. Rozpoczęła się rzeź. Sobieski ledwie zdołał odesłać swojego ukochanego syna, Jakuba, na tyły, gdy nagle znalazł się pośrodku ogarniętego przerażeniem tłumu. Przy królu pozostało ledwie siedmiu towarzyszy, w tym nieznany z imienia rajtar. Ten ostatni osłonił króla kosztem własnego życia. Zabił dwóch nacierających na monarchę Turków, jednego zastrzelił z pistoletu, drugiego pchnął rapierem. Został jednak rozsiekany przez kolejnych.
Pościg turecki prowadzony był przez kilkanaście kilometrów. Zatrzymał go dopiero widok nadciągających oddziałów austriackich. Kara Mehmed nakazał odwrót w kierunku Parkan.
Wśród sprzymierzonych zapanowała panika. Rozprzestrzeniła się plotka, że król zginął. Jednak chwilę później pojawił się sam Jan III Sobieski, poturbowany, ale zdrowy. Monarcha nie stracił ducha, wściekły i żądny rewanżu zaproponował nawet cesarskiemu dowódcy wznowienie bitwy. Ten jednak przytomnie odmówił. Straty polskie były spore, mogły sięgnąć nawet tysiąca ludzi. Ważny był również uszczerbek na morale polskich oddziałów i prestiżu królewskim. Podczas narady po bitwie głowy podnieśli przeciwnicy królewscy. Pojawiły się głosy domagające się odwrotu sprzymierzonych. Król wyraził sprzeciw, w czym poparł go Karol Lotaryński. Ten ostatni zauważył, że odwrót groziłby jeszcze większym ryzykiem niż podjęcie kolejnej bitwy.
O ile w obozie polskim panowały minorowe nastroje, o tyle w tureckim euforia. Dowódcy osmańskiemu udało się nie tylko powstrzymać, ale i pobić Lwa Lechistanu. Na znak zwycięstwa jego podkomendni obcięli głowy zabitym i zatknęli je na blankach Parkan. Turkom wydawało się nawet, że polski król poległ. Znaleźli bowiem ciało podobnego do niego wojewody pomorskiego Władysława Denhoffa. Kara Mehmed nakazał wysłać głowę wielkiemu wezyrowi. W odpowiedzi otrzymał posiłki.
Parkany, 9 października 1683 r. – dzień zwycięstwa
Przez cały dzień 8 października obie strony odpoczywały i przygotowywały się do kolejnego starcia. Turcy po otrzymaniu wzmocnień mieli siły liczące 20 tys. ludzi. Wojsko to składało się jednak wyłącznie z jazdy, nie dysponowało ani piechotą, ani artylerią, poza tymi umieszczonymi w Parkanach i Ostrzyhomiu. Kara Mehmed ustawił swoje oddziały na wzgórzach, równolegle do rzeki Hron (położonej na tyłach wojsk tureckich). Front oddziałów tureckich był nieco skośny w stosunku do drogi z Komarna do Parkan. Prawe skrzydło było silniejsze i zbliżone do wojsk sprzymierzonych. Nietrudno było odgadnąć, że zamiarem tureckiego dowódcy było rozbicie lewego skrzydła przeciwnika i zepchnięcie reszty jego sił do Dunaju.
Jan III Sobieski zajął się przywracaniem dyscypliny wśród swoich oddziałów. Wielu żołnierzy znajdujących się w taborach zostało włączonych do chorągwi i regimentów. Wojsko polskie liczyło 14–15 tys. ludzi (6 tys. piechoty, 2 tys. dragonów, 7–8 tys. jazdy). Podobnie liczna była armia cesarska (6 tys. piechoty oraz 9 tys. jazdy i dragonów). Sprzymierzeni posiadali 56 dział.
Sobieski widział jasno, że pozycja Turków miała znaczne wady. W razie klęski Kara Mehmed nie miał prawie żadnej drogi odwrotu. Jedyna bezpieczna przeprawa przez Dunaj znajdowała się w zasięgu sprzymierzonych. Z kolei wzgórza i głęboka, urwista dolina rzeki Hron za plecami uniemożliwiały zorganizowany odwrót na północ. Polski monarcha zdecydował się więc oprzeć lewe skrzydło o pagórki, w centrum ustawić głównie piechotę i tam przyjąć główne uderzenie przeciwnika. Ofensywnie miało działać prawe skrzydło. Jego celem było odcięcie Turków od przeprawy mostowej do Ostrzyhomia i rozbić stłoczonych nad rzeką Hron.
Wojska sprzymierzonych zaczęły formować się świtem 9 października. Na lewym skrzydle stanęły jazda i piechota polska w trzech rzutach pod dowództwem hetmana Jabłonowskiego. W pierwszym rzucie znalazły się chorągwie husarskie, przemieszane z regimentami piechoty, w drugim – pancerni i dragonia, w trzecim – słabe regimenty dragońskie. Na krańcu tego skrzydła stanęło 10 chorągwi lekkiej jazdy. Z tyłu oraz w przerwach między formacjami stanęła artyleria Kątskiego. W centrum znalazła się uformowana w dwie linie piechota cesarska pod komendą Starhemberga, przed nią ustawiono działa polowe. W trzecim rzucie znajdowała się dragonia. Po obydwu stronach piechoty stała kawaleria cesarska. Dowództwo nad centrum przypadło księciu Karolowi Lotaryńskiemu. Prawe skrzydło pod komendą Hieronima Lubomirskiego składało się z husarii w pierwszym rzucie, pancernych w drugim oraz pozostałych regimentów piechoty i dragonii w trzecim.
Około 9 rano, na sygnał trzech wystrzałów armatnich, siły sprzymierzonych ruszyły precyzyjnym marszem ku Parkanom. Marsz oddziałów sprzymierzonych przebiegał niezwykle powoli. Dowódcy mieli pilnować, aby nie powstały żadne luki. Dopiero po trzech godzinach siły polsko-austriackie zbliżyły się do Parkan. Ich szyk był skośny w stosunku do tureckiego ugrupowania. Lewe skrzydło zbliżyło się do przeciwnika szybciej.
Turcy rozmieścili swoje siły zgodnie z przewidywaniami polskiego monarchy. W pierwszym rzucie ustawił więc niemal połowę swoich sił, a poza centrum resztę w postaci trzech potężnych odwodów. Zgodnie ze swoim planem Kara Mehmed rozpoczął bitwę od rzucenia 10 tys. kawalerzystów na centrum i lewe skrzydło przeciwnika. Polska i austriacka piechota przywitały szarżujących Turków ogniem. Tuż po salwie do szarży ruszyła polska husaria, która odrzuciła przeciwnika. W centrum atak turecki zatrzymał się na kozłach hiszpańskich oraz ogniu muszkietów i dział. Kara Mehmed zareagował na sytuację, przeformowując szyk i kierując kolejne natarcie jedynie na lewe skrzydło sprzymierzonych. Zaangażowanie tureckie na lewym skrzydle sprzymierzonych wykorzystał książę Karol Lotaryński, który własną konnicą uderzył na skrzydło Turków. Prawe skrzydło osmańskie zaatakowane równocześnie od skrzydła i frontu poszło w rozsypkę.
Jan III Sobieski zajął się przywracaniem dyscypliny wśród swoich oddziałów. Wielu żołnierzy znajdujących się w taborach zostało włączonych do chorągwi i regimentów. Wojsko polskie liczyło 14–15 tys. ludzi (6 tys. piechoty, 2 tys. dragonów, 7–8 tys. jazdy). Podobnie liczna była armia cesarska (6 tys. piechoty oraz 9 tys. jazdy i dragonów). Sprzymierzeni posiadali 56 dział.
Sobieski widział jasno, że pozycja Turków miała znaczne wady. W razie klęski Kara Mehmed nie miał prawie żadnej drogi odwrotu. Jedyna bezpieczna przeprawa przez Dunaj znajdowała się w zasięgu sprzymierzonych. Z kolei wzgórza i głęboka, urwista dolina rzeki Hron za plecami uniemożliwiały zorganizowany odwrót na północ. Polski monarcha zdecydował się więc oprzeć lewe skrzydło o pagórki, w centrum ustawić głównie piechotę i tam przyjąć główne uderzenie przeciwnika. Ofensywnie miało działać prawe skrzydło. Jego celem było odcięcie Turków od przeprawy mostowej do Ostrzyhomia i rozbić stłoczonych nad rzeką Hron.
Wojska sprzymierzonych zaczęły formować się świtem 9 października. Na lewym skrzydle stanęły jazda i piechota polska w trzech rzutach pod dowództwem hetmana Jabłonowskiego. W pierwszym rzucie znalazły się chorągwie husarskie, przemieszane z regimentami piechoty, w drugim – pancerni i dragonia, w trzecim – słabe regimenty dragońskie. Na krańcu tego skrzydła stanęło 10 chorągwi lekkiej jazdy. Z tyłu oraz w przerwach między formacjami stanęła artyleria Kątskiego. W centrum znalazła się uformowana w dwie linie piechota cesarska pod komendą Starhemberga, przed nią ustawiono działa polowe. W trzecim rzucie znajdowała się dragonia. Po obydwu stronach piechoty stała kawaleria cesarska. Dowództwo nad centrum przypadło księciu Karolowi Lotaryńskiemu. Prawe skrzydło pod komendą Hieronima Lubomirskiego składało się z husarii w pierwszym rzucie, pancernych w drugim oraz pozostałych regimentów piechoty i dragonii w trzecim.
Około 9 rano, na sygnał trzech wystrzałów armatnich, siły sprzymierzonych ruszyły precyzyjnym marszem ku Parkanom. Marsz oddziałów sprzymierzonych przebiegał niezwykle powoli. Dowódcy mieli pilnować, aby nie powstały żadne luki. Dopiero po trzech godzinach siły polsko-austriackie zbliżyły się do Parkan. Ich szyk był skośny w stosunku do tureckiego ugrupowania. Lewe skrzydło zbliżyło się do przeciwnika szybciej.
Turcy rozmieścili swoje siły zgodnie z przewidywaniami polskiego monarchy. W pierwszym rzucie ustawił więc niemal połowę swoich sił, a poza centrum resztę w postaci trzech potężnych odwodów. Zgodnie ze swoim planem Kara Mehmed rozpoczął bitwę od rzucenia 10 tys. kawalerzystów na centrum i lewe skrzydło przeciwnika. Polska i austriacka piechota przywitały szarżujących Turków ogniem. Tuż po salwie do szarży ruszyła polska husaria, która odrzuciła przeciwnika. W centrum atak turecki zatrzymał się na kozłach hiszpańskich oraz ogniu muszkietów i dział. Kara Mehmed zareagował na sytuację, przeformowując szyk i kierując kolejne natarcie jedynie na lewe skrzydło sprzymierzonych. Zaangażowanie tureckie na lewym skrzydle sprzymierzonych wykorzystał książę Karol Lotaryński, który własną konnicą uderzył na skrzydło Turków. Prawe skrzydło osmańskie zaatakowane równocześnie od skrzydła i frontu poszło w rozsypkę.

Jan III Sobieski podczas bitwy pod Parkanami w 1683 r. (autor nieznany, koniec XVIII w.) (Wikimedia Commons)
Tymczasem Sobieski nakazał prawemu skrzydłu powolny marsz naprzód. Husarze postępowali ze złożonymi kopiami, aby nie zwrócić na siebie uwagi przeciwnika. Lewe skrzydło tureckie nie wytrzymało i rzuciło się do ucieczki. Kara Mehmed miał dostrzec zagrożenie i nakazał odwodom powstrzymać manewr, ale bez skutku. Uciekające w popłochu lewe skrzydło zmieszało się z posiłkami. W zdezorganizowanego przeciwnika wpadły chorągwie Lubomirskiego. Rozpoczęła się rzeź.
Na ten widok do ataku przystąpiły pozostałe formacje sprzymierzonych. Kara Mehmed miał stracić głowę i pierwszy rzucić się do ucieczki. Część Turków dopadła mostu, ale szybko został on ostrzelany i zniszczony przez artylerię sprzymierzonych. Tylko Kara Mehmed z 800 żołnierzami zdołał przedostać się na prawy brzeg Dunaju. Inni próbowali przeprawić się wpław, ale zginęli w nurtach rzeki. Stłoczonych na brzegu rzeki bezlitośnie ostrzeliwały piechota i artyleria sprzymierzonych. Podobny los czekał Turków uciekających na północ, których zatrzymały urwiste brzegi rzeki Hron.
Na ten widok do ataku przystąpiły pozostałe formacje sprzymierzonych. Kara Mehmed miał stracić głowę i pierwszy rzucić się do ucieczki. Część Turków dopadła mostu, ale szybko został on ostrzelany i zniszczony przez artylerię sprzymierzonych. Tylko Kara Mehmed z 800 żołnierzami zdołał przedostać się na prawy brzeg Dunaju. Inni próbowali przeprawić się wpław, ale zginęli w nurtach rzeki. Stłoczonych na brzegu rzeki bezlitośnie ostrzeliwały piechota i artyleria sprzymierzonych. Podobny los czekał Turków uciekających na północ, których zatrzymały urwiste brzegi rzeki Hron.
Polscy dragoni i piechurzy rzucili się natychmiast ku Parkanom. Wściekłość atakujących wzmógł widok odciętych głów towarzyszy, poległych ledwie dwa dni wcześniej. Polacy szybko wdarli się na wały. Doszło do zażartej i bezlitosnej walki wewnątrz twierdzy, której obrońcom nie dawano pardonu. Walki i utarczki z Turkami trwały do późnego wieczora.
Bitwa zakończyła się pełnym zwycięstwem sprzymierzonych. Armia turecka została całkowicie rozbita. Na polu naliczono 10 tys. zabitych Turków. Sprzymierzeni mieli utracić od 400 do 1 tys. zabitych. Wzięto nielicznych jeńców, ok. 1,5 tys. Wśród nich znaleźli się Mustafa pasza i Halil paszowie, odpowiednio bejlerbejowie Sylistrii i Siwasu. Zwycięstwo przywróciło dominację sprzymierzonych oraz prestiż Jana III Sobieskiego, który po raz kolejny potwierdził swój kunszt i talent dowódczy.
Polski król nie popełnił błędu z 7 października, kiedy to nie docenił przeciwnika. Sobieski znakomicie wykorzystał przewagę w artylerii i piechocie, zmuszając przeciwnika do walki na swoich warunkach. Kara Mehmeda zawiedli sojusznicy, którzy nie pojawili się na polu bitwy. Można zarzucić tureckiemu dowódcy, że zbytnio osłabił lewe skrzydło. Atak na prawe skrzydło mógłby spowodować spore trudności sprzymierzonych. Jednak tym samym ułatwiłoby to atak lewego skrzydła sprzymierzonych. Choć z drugiej strony zaistniałaby szansa na ewakuację większej liczby wojsk przez Dunaj. Wydaje się jednak, że Turcy nie mieli żadnych szans na zwycięstwo.
Bitwa zakończyła się pełnym zwycięstwem sprzymierzonych. Armia turecka została całkowicie rozbita. Na polu naliczono 10 tys. zabitych Turków. Sprzymierzeni mieli utracić od 400 do 1 tys. zabitych. Wzięto nielicznych jeńców, ok. 1,5 tys. Wśród nich znaleźli się Mustafa pasza i Halil paszowie, odpowiednio bejlerbejowie Sylistrii i Siwasu. Zwycięstwo przywróciło dominację sprzymierzonych oraz prestiż Jana III Sobieskiego, który po raz kolejny potwierdził swój kunszt i talent dowódczy.
Polski król nie popełnił błędu z 7 października, kiedy to nie docenił przeciwnika. Sobieski znakomicie wykorzystał przewagę w artylerii i piechocie, zmuszając przeciwnika do walki na swoich warunkach. Kara Mehmeda zawiedli sojusznicy, którzy nie pojawili się na polu bitwy. Można zarzucić tureckiemu dowódcy, że zbytnio osłabił lewe skrzydło. Atak na prawe skrzydło mógłby spowodować spore trudności sprzymierzonych. Jednak tym samym ułatwiłoby to atak lewego skrzydła sprzymierzonych. Choć z drugiej strony zaistniałaby szansa na ewakuację większej liczby wojsk przez Dunaj. Wydaje się jednak, że Turcy nie mieli żadnych szans na zwycięstwo.
Po Parkanach
12 października sprzymierzeni rozpoczęli budowę przeprawy na drugi brzeg Dunaju. Dotarły do nich wzmocnienia w postaci oddziałów elektora pruskiego oraz sił bawarskich – łącznie ok. 6 tys. ludzi. Zasadniczym celem stało się zdobycie Ostrzyhomia. 20–21 października na prawy brzeg przeprawiły się siły cesarskie, bawarskie i pruskie. Dzień później rozpoczęto pierwsze prace oblężnicze, budowę stanowisk artyleryjskich i kopanie tuneli minerskich. Załoga broniła się dość dzielnie. Jednak 27 października po pierwszym ostrzale artyleryjskim komendant twierdzy, pod naciskiem ludności, skapitulował. Cztery dni później na leża zimowe wyruszył ze swoimi wojskami król polski, który nalegał, aby zimowały one w krajach cesarskich.
Klęska pod Parkanami, a przede wszystkim upadek Ostrzyhomia, przypieczętowały los wielkiego wezyra. Kara Mustafa udał się do Belgradu, skąd wcześniej wyjechał Mehmed IV. 25 grudnia odwiedziło go dwóch sułtańskich wysłanników, którzy odebrali z jego rąk pieczęć i sztandar proroka, po czym podarowali mu jedwabny sznur i zgodnie z obyczajem zadusili.
Klęska pod Parkanami, a przede wszystkim upadek Ostrzyhomia, przypieczętowały los wielkiego wezyra. Kara Mustafa udał się do Belgradu, skąd wcześniej wyjechał Mehmed IV. 25 grudnia odwiedziło go dwóch sułtańskich wysłanników, którzy odebrali z jego rąk pieczęć i sztandar proroka, po czym podarowali mu jedwabny sznur i zgodnie z obyczajem zadusili.
Cezary Wołodkowicz