Tymczasowa Komisja Koordynacyjna –
narodziny podziemnej „Solidarności”
czas czytania:
W kwietniu 1982 r., kilkanaście tygodni po wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego, ukrywający się liderzy Solidarności powołali do życia Tymczasową Komisję Koordynacyjną. Komisja miała pełnić funkcję nowego ogólnopolskiego kierownictwa związku – jej członkowie działali w głębokiej konspiracji, niektórzy ukrywali się przez lata.
W grudniu 1981 r. władze komunistyczne – naciskane przez sowieckie Politbiuro – przystąpiły do zdecydowanej rozprawy z Solidarnością. Wprowadziły stan wojenny, a czołowych działaczy związku zatrzymały i internowały. Na korzyść władz działało to, że w dniu rozpoczęcia operacji wojskowej wszyscy członkowie Komisji Krajowej, czyli ogólnopolskiego kierownictwa Solidarności, spotkali się na obradach w Gdańsku. Ponieważ zjechali się z całej Polski, wielu z nich nocowało w jednym hotelu – wystarczyło go otoczyć.
„Wszystkich nas bezmyślnie zakwaterowano w Grand Hotelu – wspominał Karol Modzelewski, działacz Solidarności i opozycjonista. – Ledwie wszedłem do pokoju, ujrzałem przez okno, jak podjeżdżają nyski i wzdłuż ulicy ustawiają się rzędem milicjanci”.
Zatrzymanych transportowano do obozów internowania. Wyjątek zrobiono dla przewodniczącego związku, Lecha Wałęsy, którego przetrzymywano w miejscu odosobnienia bez kontaktu ze współpracownikami. Władze były przekonane, że Solidarność została sparaliżowana.
Most wanted
Służba Bezpieczeństwa była jednak zaniepokojona tym, że część przywódców związku wymknęła się z zasadzki – na liście „Most wanted” znalazło się prawie trzydzieści osób. Wystawiono za nimi listy gończe, organizowano obławy, szukały ich wojsko, milicja i tajna policja.
Wśród tych osób był Władysław Frasyniuk, który w dniu wprowadzania stanu wojennego wracał nocnym pociągiem z Gdańska do Wrocławia.
Wśród tych osób był Władysław Frasyniuk, który w dniu wprowadzania stanu wojennego wracał nocnym pociągiem z Gdańska do Wrocławia.
„Do przedziału zajrzał konduktor – siedzieliśmy wygodnie w pierwszej klasie, choć nasze bilety były drugiej – my do niego od razu z przeprosinami i pieniędzmi na dopłatę. A on: »Panowie, w tej chwili nic się nie liczy, żadne bilety, ja wiem, kto wy jesteście i mam wiadomość, że czekają na was we Wrocławiu; musicie wysiąść na najbliższej stacji«”.
Kiedy pociąg zwolnił, Frasyniuk i jego koledzy wyskoczyli, przedostali się do miasta, w którym potem pomagali zorganizować strajki w największych zakładach.
Jednak bezsprzecznym numerem jeden na liście „Most wanted” był Zbigniew Bujak, lider mazowieckiej Solidarności. Był to młody, charyzmatyczny robotnik, na dodatek wyszkolony komandos – służył wcześniej w 6. Dywizji Powietrzno-Desantowej, polskim odpowiedniku amerykańskich marines. Bujak ukrył się w Gdańsku, potem potajemnie przedostał się do Warszawy: „Równo w siedem dni po wprowadzeniu stanu wojennego wyruszyłem pociągiem. Pomogli mi kolejarze, załatwiając odpowiednie ubranie: szynel, spodnie, czapkę, dobre buty”. W mundurze kolejarskim chodził jeszcze kilka dni, potem zorganizował fałszywe dokumenty i zmienił przebranie.
Początkowo nikt z ukrywających się nie przewidywał, że taka sytuacja potrwa dłużej niż kilka miesięcy. Działający w Gdańsku Bogdan Borusewicz wspominał: „Nikt z nas nie sądził, kiedy rozpoczęliśmy działalność podziemną w ukryciu, że ten czas będzie aż tak długi. Ja sądziłem, że będzie to czas ukrywania się ograniczony do roku, a wróciłem do domu po prawie pięciu latach”. Zbigniew Bujak był pesymistą. „Byłem przekonany, że nas wyłapią” – wspominał. Tymczasem ukrywał się pięć lat. Stał się legendą podziemnej Solidarności i mistrzem ucieczek. W 1983 r. Bujak wpadł w ręce funkcjonariuszy, którzy zabrali go do samochodu.
Jednak bezsprzecznym numerem jeden na liście „Most wanted” był Zbigniew Bujak, lider mazowieckiej Solidarności. Był to młody, charyzmatyczny robotnik, na dodatek wyszkolony komandos – służył wcześniej w 6. Dywizji Powietrzno-Desantowej, polskim odpowiedniku amerykańskich marines. Bujak ukrył się w Gdańsku, potem potajemnie przedostał się do Warszawy: „Równo w siedem dni po wprowadzeniu stanu wojennego wyruszyłem pociągiem. Pomogli mi kolejarze, załatwiając odpowiednie ubranie: szynel, spodnie, czapkę, dobre buty”. W mundurze kolejarskim chodził jeszcze kilka dni, potem zorganizował fałszywe dokumenty i zmienił przebranie.
Początkowo nikt z ukrywających się nie przewidywał, że taka sytuacja potrwa dłużej niż kilka miesięcy. Działający w Gdańsku Bogdan Borusewicz wspominał: „Nikt z nas nie sądził, kiedy rozpoczęliśmy działalność podziemną w ukryciu, że ten czas będzie aż tak długi. Ja sądziłem, że będzie to czas ukrywania się ograniczony do roku, a wróciłem do domu po prawie pięciu latach”. Zbigniew Bujak był pesymistą. „Byłem przekonany, że nas wyłapią” – wspominał. Tymczasem ukrywał się pięć lat. Stał się legendą podziemnej Solidarności i mistrzem ucieczek. W 1983 r. Bujak wpadł w ręce funkcjonariuszy, którzy zabrali go do samochodu.
„Podjechaliśmy krętymi alejkami pod nieznany mi budynek i wiedziałem, że zbliża się moja szansa. Na nogi mogłem liczyć – w wojsku biegałem długie dystanse – musiałem tylko zdobyć przewagę w pierwszym skoku. Wysiedliśmy. Mówię do nich szarmancko: »Proszę bardzo, do klatki schodowej«. Ale oni: »Nie, nie, pan pierwszy«. Aaa, jak pierwszy, to dałem trzy długie kroki, potem nagły sus w bok i szpula! Zsunąłem jeszcze tylko kożuch i wtedy już na przełaj. Ubecy runęli za mną – stukot, wrzask: »Stój, bo strzelam!« – ale gdy obejrzałem się po czterystu metrach sprintu, zawracali truchtem do samochodu”.
Bujak uciekł, w rękach funkcjonariuszy został tylko jego kożuch, który właściciel odebrał z magazynu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych już w 1989 r., kiedy komunizm w Polsce upadał.
Zaraz po wprowadzeniu stanu wojennego ukrywający się liderzy pomagali organizować strajki i tworzyli siatki konspiracyjne, powoli budowali struktury nielegalne. W Krakowie powstał Regionalny Komitet Strajkowy „Solidarności” Regionu Małopolska, w którym działali Stanisław Handzlik, Jan Ciesielski i Władysław Hardek. Na Dolnym Śląsku utworzono Regionalny Komitet Strajkowy, m.in. z Władysławem Frasyniukiem, Piotrem Bednarzem, Józefem Piniorem. W Gdańsku zaczęła funkcjonować Regionalna Komisja Koordynacyjna, w której działali m.in. Bogdan Borusewicz i Bogdan Lis. Wśród ukrywających się liderów coraz częściej zaczęto zadawać sobie pytanie, co dalej. Czy budować coś na kształt konspiracji ogólnokrajowej?
Zaraz po wprowadzeniu stanu wojennego ukrywający się liderzy pomagali organizować strajki i tworzyli siatki konspiracyjne, powoli budowali struktury nielegalne. W Krakowie powstał Regionalny Komitet Strajkowy „Solidarności” Regionu Małopolska, w którym działali Stanisław Handzlik, Jan Ciesielski i Władysław Hardek. Na Dolnym Śląsku utworzono Regionalny Komitet Strajkowy, m.in. z Władysławem Frasyniukiem, Piotrem Bednarzem, Józefem Piniorem. W Gdańsku zaczęła funkcjonować Regionalna Komisja Koordynacyjna, w której działali m.in. Bogdan Borusewicz i Bogdan Lis. Wśród ukrywających się liderów coraz częściej zaczęto zadawać sobie pytanie, co dalej. Czy budować coś na kształt konspiracji ogólnokrajowej?
Tymczasowa Komisja Koordynacyjna
Pierwsza próba stworzenia organizacji ogólnopolskiej była niewypałem. W Gdańsku, zaraz po wprowadzeniu stanu wojennego, kilku członków krajowych władz Solidarności założyło Krajowy Komitet Strajkowy. Jeden z jego organizatorów, Eugeniusz Szumiejko, zdecydował później o powołaniu Ogólnopolskiego Komitetu Oporu. Jego założyciele, ukryci pod pseudonimem „Mieszko”, deklarowali, że biorą na siebie koordynowanie działalności konspiracyjnej na terenie kraju.
Inicjatywa była nieprzemyślana i nie wzbudziła zaufania. Ludzie nie tego potrzebowali – ukrywający się lider Solidarności powinien być symbolem oporu przeciw władzy, jasnym znakiem, że związek funkcjonuje. Zaufania nie wzbudzało podpisywanie się pseudonimem. Frasyniuk był wobec kolegów bardzo krytyczny, przez łączników wysłał wiadomość do Bujaka:
Inicjatywa była nieprzemyślana i nie wzbudziła zaufania. Ludzie nie tego potrzebowali – ukrywający się lider Solidarności powinien być symbolem oporu przeciw władzy, jasnym znakiem, że związek funkcjonuje. Zaufania nie wzbudzało podpisywanie się pseudonimem. Frasyniuk był wobec kolegów bardzo krytyczny, przez łączników wysłał wiadomość do Bujaka:
„Oświadczenie i uchwały OKO są fatalnie pisane, brak [im poczucia] rzeczywistości, brak pomysłu co do form i taktyki działania [...] Musisz też pamiętać, że ci ludzie nie mają kontaktu z zakładami, nie mają rozeznania w trudnościach organizowania nowych struktur”.
Wiele osób zastanawiało się nad sensem tworzenia ogólnopolskiego kierownictwa podziemnej Solidarności. Zbigniew Bujak, jak sam tłumaczył, był przeciwnikiem „wszelkiej centralizacji władzy podziemnej, bowiem aresztowanie tajnego kierownictwa solidarnościowego byłoby ciosem dla związku i opinii publicznej”. Jednak jego koledzy z innych miast nie podzielali tej opinii. Bogdan Borusewicz wspominał: „Wspólnie [z Frasyniukiem] przycisnęliśmy Bujaka [...] Tłumaczyliśmy, że jeśli nie będzie poważnej inicjatywy, zaczną się niepoważne – i to go wreszcie przekonało”. Przy zachowaniu zasad ścisłej konspiracji, z wykorzystaniem zaufanych łączników zorganizowano w kwietniu w Warszawie spotkanie. Miało ono miejsce najprawomocniej 20 kwietnia, o powstaniu Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej poinformowano dwa dni później – 22 kwietnia 1982 r.
W tym tajnym spotkaniu założycielskim wzięli udział Zbigniew Bujak, Władysław Frasyniuk, Bogdan Lis i Władysław Hardek. W czasie dyskusji rozważali dwie koncepcje: centralistyczną, która zakładała organizację hierarchiczną i podporządkowanie regionalnych grup kierownictwu ogólnopolskiemu oraz federalistyczną, w której regiony miałyby dużą autonomię. Oba rozwiązania miały plusy i minusy. Centralizm wydawał się wskazany do organizowania akcji ogólnopolskich czy utrzymywania kontaktów z zagranicą. Federacja była z kolei odporna na próby rozbicia i infiltracji ze strony tajnej policji.
Ostatecznie zadecydowali, że Tymczasowa Komisja Koordynacyjna – w której skład wchodzili reprezentanci organizacji regionalnych, nieukrywający imienia i nazwiska – będzie miała prawo wydawać oświadczenia w imieniu całej Solidarności oraz wzywać do strajku ogólnopolskiego. Na rzecz ukrywających się liderów działał mały sztab ludzi. Bogdan Lis wspominał:
W tym tajnym spotkaniu założycielskim wzięli udział Zbigniew Bujak, Władysław Frasyniuk, Bogdan Lis i Władysław Hardek. W czasie dyskusji rozważali dwie koncepcje: centralistyczną, która zakładała organizację hierarchiczną i podporządkowanie regionalnych grup kierownictwu ogólnopolskiemu oraz federalistyczną, w której regiony miałyby dużą autonomię. Oba rozwiązania miały plusy i minusy. Centralizm wydawał się wskazany do organizowania akcji ogólnopolskich czy utrzymywania kontaktów z zagranicą. Federacja była z kolei odporna na próby rozbicia i infiltracji ze strony tajnej policji.
Ostatecznie zadecydowali, że Tymczasowa Komisja Koordynacyjna – w której skład wchodzili reprezentanci organizacji regionalnych, nieukrywający imienia i nazwiska – będzie miała prawo wydawać oświadczenia w imieniu całej Solidarności oraz wzywać do strajku ogólnopolskiego. Na rzecz ukrywających się liderów działał mały sztab ludzi. Bogdan Lis wspominał:
„Członkowie TKK to minimum 4–5 osób, sekretariat – czyli ludzie, którzy musieli pisać uchwały: Konrad Bieliński, Ewa Kulik, Helena Łuczywo – czasem dwie osoby, czasem trzy. Łącznicy merytoryczni – 2–3 osoby, do tego obsługa, która przygotowywała jedzenie i inne rzeczy. W sumie 15–16 osób. Ochrona zazwyczaj 6–7 osób”.
TKK miała utrzymywać kontakty z zagranicą oraz nadzorować dystrybucję przesyłanych z stamtąd środków. Z czasem to zadanie stało się bardzo ważne. W Brukseli powołano Biuro Koordynacyjne NSZZ „Solidarność” za Granicą, kierowane przez Jerzego Milewskiego. Był to kanał, którym do Polski płynęły pieniądze na finasowanie podziemnej aktywności politycznej, wydawanie prasy oraz książek, działalność kształceniową oraz niezależną kulturę. Środki te pozyskiwano od zagranicznych darczyńców, międzynarodowej federacji związków zawodowych, a także – co ujawniono po latach – amerykańskiej Centralnej Agencji Wywiadowczej.
W nazwie TKK warto zwrócić uwagę na człon podkreślający jej tymczasowość. Grupa ta miała istnieć do czasu ponownego jawnego przywrócenia Solidarności przez formalnie wybrane kierownictwo z Lechem Wałęsą na czele. W momencie powstania TKK Wałęsa był internowany, uważano go jednak nadal za przywódcę związku. Zbigniew Bujak obawiał się, że powołanie nowego kierownictwa mogłoby być przez Wałęsę „odebrane jako swoisty zamach stanu, zwłaszcza że zawsze ja czy Władek Frasyniuk byliśmy podejrzewani jako ci, którzy kiedyś będą chcieli Lecha wysadzić z siodła” – tłumaczył po latach.
Władze komunistyczne zdawały sobie sprawę z podziałów w Solidarności i starały się zasiać niezgodę w szeregi opozycji. Bujak, oficjalnie poszukiwany, dostał od ministra spraw wewnętrznych zaproszenie do negocjacji:
W nazwie TKK warto zwrócić uwagę na człon podkreślający jej tymczasowość. Grupa ta miała istnieć do czasu ponownego jawnego przywrócenia Solidarności przez formalnie wybrane kierownictwo z Lechem Wałęsą na czele. W momencie powstania TKK Wałęsa był internowany, uważano go jednak nadal za przywódcę związku. Zbigniew Bujak obawiał się, że powołanie nowego kierownictwa mogłoby być przez Wałęsę „odebrane jako swoisty zamach stanu, zwłaszcza że zawsze ja czy Władek Frasyniuk byliśmy podejrzewani jako ci, którzy kiedyś będą chcieli Lecha wysadzić z siodła” – tłumaczył po latach.
Władze komunistyczne zdawały sobie sprawę z podziałów w Solidarności i starały się zasiać niezgodę w szeregi opozycji. Bujak, oficjalnie poszukiwany, dostał od ministra spraw wewnętrznych zaproszenie do negocjacji:
„Oni z Wałęsą rozmawiać nie będą, bo nie mają z kim, ale ze mną to by pogadali – wspominał Bujak – Kiszczak [szef MSW] nawet wystawił list żelazny od 1 do 3 maja 1982 r., glejt, że mnie nie aresztują, jeżeli w tym czasie będzie cicho i spokojnie. Prymitywna przebiegłość”.
Lech Wałęsa, już po zwolnieniu z internowania, współpracował z Tymczasową Komisją Koordynacyjną. On sam, uhonorowany w 1983 r. Nagrodą Nobla, pełnił funkcję symbolu Solidarności, jej rzecznika i zwornika ruchu. Ukrywający się liderzy zajmowali się tymczasem organizacją działalności podziemnej.
Pojedynczy skok czy długi marsz?
Pierwszym wyzwaniem stojącym przed Tymczasową Komisją Koordynacyjną było ustalenie strategii w obliczu stanu wojennego. Szybko zarysowały się dwie skrajne koncepcje. Pierwszą nazwano strategią „pojedynczego skoku”. Część liderów „Solidarności” – m.in. Władysław Frasyniuk, Kornel Morawiecki oraz internowany Jacek Kuroń – byli zwolennikami organizacji strajku generalnego. W swoim słynnym tekście Tezy o wyjściu z sytuacji bez wyjścia Kuroń przekonywał:
„Kierownictwo ruchu oporu musi przygotować społeczeństwo polskie do zlikwidowania okupacji w zbiorowym, zorganizowanym wystąpieniu, a jednocześnie do nawet najdalej idących ustępstw w kompromisie z władzą. Sądzę, że wystąpienie takie może polegać na równoczesnym uderzeniu na wszystkie ośrodki władzy i informacji w całym kraju. Trzeba, żeby ludzie obozu rządowego wiedzieli, że na inicjatywę kompromisu pozostał im jeszcze ściśle wyznaczony czas”.
Innymi słowy – społeczeństwo, pod wodzą liderów Solidarności, miało siłą doprowadzić wojskową juntę do negocjacji.
Alternatywną strategią był „długi marsz”, propagowany m.in. przez Zbigniewa Bujaka. Nie wierzył on, że społeczeństwo sterroryzowane przez wojsko przystąpi do strajku generalnego – kolejne protesty pokazały, że miał rację. Był także przekonany, że po sukcesie militarnym, którym było wprowadzenie stanu wojennego, władze nie ugną się pod naciskiem społecznym. Bujak marzył w 1982 r., żeby powiedzieć Kuroniowi: „daj mi dwie dywizje, to z przyjemnością zajmę Komitet Centralny, Urząd Rady Ministrów, Radiokomitet, ministerstwa”. Bujak myślał jak komandos, ale proponowana przez niego odpowiedź polityczna była daleka od mentalności wojskowej. Jego „długi marsz” miał polegać na budowie podziemnych struktur Solidarności i tworzeniu społecznej tkanki otaczającej konspiratorów.
„Długi marsz” opierał się na pomyśle pielęgnowania inicjatyw prowadzących do podtrzymywania mitu Solidarności i budowania społeczeństwa obywatelskiego. W pierwszej kolejności polegało to na organizowaniu pomocy dla internowanych oraz ich rodzin. Jednak bardzo szybko najważniejszym aspektem stało się przełamywanie informacyjnego monopolu władz komunistycznych przez wydawanie własnej prasy. Bujak w interesujący sposób pokazywał rolę prasy, polegającą nie tylko na informowaniu społeczeństwa, ale także na tworzeniu siatki konspiracyjnej:
Alternatywną strategią był „długi marsz”, propagowany m.in. przez Zbigniewa Bujaka. Nie wierzył on, że społeczeństwo sterroryzowane przez wojsko przystąpi do strajku generalnego – kolejne protesty pokazały, że miał rację. Był także przekonany, że po sukcesie militarnym, którym było wprowadzenie stanu wojennego, władze nie ugną się pod naciskiem społecznym. Bujak marzył w 1982 r., żeby powiedzieć Kuroniowi: „daj mi dwie dywizje, to z przyjemnością zajmę Komitet Centralny, Urząd Rady Ministrów, Radiokomitet, ministerstwa”. Bujak myślał jak komandos, ale proponowana przez niego odpowiedź polityczna była daleka od mentalności wojskowej. Jego „długi marsz” miał polegać na budowie podziemnych struktur Solidarności i tworzeniu społecznej tkanki otaczającej konspiratorów.
„Długi marsz” opierał się na pomyśle pielęgnowania inicjatyw prowadzących do podtrzymywania mitu Solidarności i budowania społeczeństwa obywatelskiego. W pierwszej kolejności polegało to na organizowaniu pomocy dla internowanych oraz ich rodzin. Jednak bardzo szybko najważniejszym aspektem stało się przełamywanie informacyjnego monopolu władz komunistycznych przez wydawanie własnej prasy. Bujak w interesujący sposób pokazywał rolę prasy, polegającą nie tylko na informowaniu społeczeństwa, ale także na tworzeniu siatki konspiracyjnej:
„Moment kończący okres mobilizacji podziemia w stolicy, uruchamiania inicjatyw, nawiązywania kontaktów i tak dalej – to wyjście pierwszego numeru »Tygodnika Mazowsze« [...]. Ukończono pracę nad poligrafią i kolportażem. Kanały przerzutowe, skrzynki, osoby odpowiedzialne – wszystko było dopięte [...]. Zaryzykuję nawet twierdzenie, że historia początków podziemia warszawskiego to historia prasy”.
Nie wszystkim to wystarczało. Przyjęcie strategii „długiego marszu” doprowadziło do rozłamów w podziemnej Solidarności. W połowie 1982 r. we Wrocławiu powstała zorganizowana wokół Kornela Morawieckiego grupa „Solidarność Walcząca”, która postulowała sięgnięcie po ostrzejsze środki w walce z władzami i przekreślała ideę kompromisu. W kolejnych latach lokalne organizacje „Solidarności Walczącej” powstały w kilku miastach, niektóre grupy zbierały broń oraz materiały wybuchowe.
Jednak TKK wraz ze zdecydowaną większością działaczy podziemnej Solidarności hołdowała zasadzie walki bez przemocy. Zgadzał się z tym nawet Frasyniuk, uważany za radykalnego, który wspominał:
Jednak TKK wraz ze zdecydowaną większością działaczy podziemnej Solidarności hołdowała zasadzie walki bez przemocy. Zgadzał się z tym nawet Frasyniuk, uważany za radykalnego, który wspominał:
„W 1982 r. miałem właściwie nieograniczone możliwości do tego, by kupować broń, żeby otrzymywać broń z zagranicy. Otóż jednym z pierwszych kontaktów zagranicznych, jaki miałem, byli lewacy, trockiści. Oni byli gotowi przywieźć wszystko. Oni nawet nie byli w stanie zrozumieć, dlaczego ja nie chcę broni, ani ładunków wybuchowych”.
Dzięki takiej filozofii Solidarność przyciągała nie tylko radykałów, lecz także ludzi umiarkowanych. Co więcej, przyjęcie pokojowych sposobów walki ułatwiało promocję sprawy Solidarności za granicą, a władzom komunistycznym wybijało argument o „walce z politycznymi terrorystami”.
Tymczasowa Komisja Koordynacyjna, współpracująca z Wałęsą, była w latach osiemdziesiątych XX w. symbolem Solidarności. Funkcjonowała dłużej niż ktokolwiek się spodziewał, bo aż do 1987 r., kiedy to weszła w skład Krajowej Komisji Wykonawczej, powstającej pod patronatem Lecha Wałęsy. Legendy podziemnej Solidarności, takie jak Zbigniew Bujak czy Władysław Frasyniuk, w latach 1988–1989 wspierały swoim autorytetem negocjacje Solidarności z władzami prowadzone w czasie Okrągłego Stołu.
Tomasz Kozłowski
Tymczasowa Komisja Koordynacyjna, współpracująca z Wałęsą, była w latach osiemdziesiątych XX w. symbolem Solidarności. Funkcjonowała dłużej niż ktokolwiek się spodziewał, bo aż do 1987 r., kiedy to weszła w skład Krajowej Komisji Wykonawczej, powstającej pod patronatem Lecha Wałęsy. Legendy podziemnej Solidarności, takie jak Zbigniew Bujak czy Władysław Frasyniuk, w latach 1988–1989 wspierały swoim autorytetem negocjacje Solidarności z władzami prowadzone w czasie Okrągłego Stołu.
Tomasz Kozłowski