Zbigniew Stawrowski: na naszych oczach dokonuje się drugi cud solidarności

Wielu badaczy opisuje „Solidarność” w kategoriach cudu, który nie miał prawa się wydarzyć i który nie ma precedensu w najnowszej historii. Na czym polegał szczególny charakter wspólnoty solidarnościowej? W jaki sposób idee, leżące u jej podstaw, urzeczywistniają się w dzisiejszych czasach? O tym o opowiada Zbigniew Stawrowski – filozof polityki, profesor w Instytucie Politologii Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.


Muzeum Historii Polski, Natalia Pochroń: Mało jest idei, które na przestrzeni lat oddziaływałyby na nas równie mocno jak pojęcie wolności. Ma ono ponadczasowe znaczenie. Cała nasza historia jest w zasadzie historią walk o wolność. Czym jest właściwie ta idea, dla której tylu ludzi przelewa krew?

Zbigniew Stawrowski: To wartość absolutnie fundamentalna, która dotyka istoty człowieczeństwa i definiuje je. Gdybyśmy nie byli wolni, nie bylibyśmy ludźmi. Oczywiście, nie chodzi tu wyłącznie o wolność zewnętrzną, rozumianą jako brak przeszkód istniejących poza nami i ograniczających nasze działania. Istotne znaczenie ma również wolność w wymiarze wewnętrznym.

Bardzo ważne rozróżnienie wprowadził tu niemiecki filozof Immanuel Kant. Wyróżnił on niezależność, rozumianą jako zdolność mówienia „nie”, pierwsze doświadczenie wolności rodzące się jeszcze w dzieciństwie oraz autonomię, czyli umiejętność mówienia „tak” temu, co uznaje się za słuszne, związaną z poczuciem sprawczości. Mnie jednak najbardziej podoba się określenie wolności, które zaproponował inny filozof – Georg Wilhelm Friedrich Hegel. Uważał on, że wolność to „bycie sobą u siebie w tym co inne”. To innego typu definicja, ale uwzględnia wszystkie aspekty ważne dla wolności.

MHP: Nowożytność w Europie rozpoczęła się od odkrycia wolności i fascynacji tą ideą. W XX wieku ów entuzjazm wolnościowy znacznie jednak osłabł, a do głosu doszli tacy filozofowie, jak Jean-Paul Sartre, który zaczął dostrzegać jej inną, mniej pozytywną stronę. Czy wolność jest naszym przywilejem, jak przekonywał Kartezjusz, czy ciężarem, jak postrzegał ją Sartre?

Zbigniew Stawrowski: W zasadzie jednym i drugim. Gdybyśmy nie mieli wolności, nie mielibyśmy poczucia człowieczeństwa. Przekonanie, że nic nie możemy i nic od nas nie zależy jest czymś straszliwym. Natomiast wolność bywa również ciężarem, a to dlatego, że w parze z nią idzie odpowiedzialność. Jeśli jestem sprawcą pewnych czynów, jestem również sprawcą ich skutków, a te mogą być bolesne zarówno dla mnie, jak i dla innych. Ten ciężar sprawia, że czasem ludzie wolą uciec od wolności, byle tylko nie musieć brać odpowiedzialności za swoje czyny.

MHP: O tym pisał Erich Fromm w swojej książce „Ucieczka od wolności”?

Zbigniew Stawrowski: Tak. Fromm w swojej książce z 1941 roku opisał Niemców w czasach Hitlera. Według niego popularność nazizmu wynikała z tego, że społeczeństwo niemieckie „uciekło” od wolności, zrzekło się jej na rzecz bezpieczeństwa. Ta refleksja nie odnosi się tylko do totalitaryzmu. Dziś również, szczególnie w czasie poważniejszych kryzysów lub zagrożeń, pojawia się dylemat – czy można ograniczać wolność obywateli w celu zapewnienia im bezpieczeństwa? Czy jest ona wartością nadrzędną i niepodważalną? To pytania, na które odpowiedzi szukamy od lat. Nierzadko zdarza się, że wolimy zrezygnować z tej wolności, byle tylko uciec od odpowiedzialności.

MHP: Czy to znaczy, że totalitaryzm jest konsekwencją ucieczki od wolności?

Zbigniew Stawrowski: Myślę, że z totalitaryzmem sprawa jest dużo bardziej skomplikowana. Koncepcja Fromma jest ciekawa i po części prawdziwa, ale nie dotyka tego, co najistotniejsze – sprawców totalitaryzmu. Ci, którzy oddają im swoją wolność, są niejako ofiarami. Ci zaś, którzy sami z wolności korzystają po to, by pozbawić jej innych – to właśnie oni ponoszą odpowiedzialność za powstanie totalitaryzmu.

Oni również kierują się wolnością, ale w ich wyobrażeniu wolność jest utożsamiana z mocą. Dobrze opisał to już w XVII wieku angielski myśliciel Thomas Hobbes, przekonując, że najsilniejszą skłonnością człowieka jest „nieprzerwane i nienasycone pragnienie coraz to większej mocy” (desire of power after power). Dopiero bowiem posiadana moc pozwala realizować wszystkie inne pragnienia i pożądania. Po części ta obserwacja jest słuszna. Gdy jednak owo pragnienie mocy jest absolutyzowane i staje się ono najważniejszym motywem naszego działania, wtedy pojawiają się różne autorytarne koncepcje świata. Ich zwieńczeniem jest totalitaryzm.

MHP: Przywołany przez Pana Hegel uważał, że zniewolenie zewnętrzne jest możliwe tylko wobec człowieka, który nie jest wolny wewnętrznie. Co zatem zniewoliło ludzkość wewnętrznie w XX wieku?

Zbigniew Stawrowski: Hegel mówił to przede wszystkim o jednostkach – uważał, że człowiek wewnętrznie wolny nie podlega zniewoleniu, bo zawsze może uciec w świat swoich myśli, jest wtedy doskonale sobą u siebie. Będąc tak wolnym, jest w stanie znieść wiele opresji zewnętrznych.

Co jednak zniewoliło nas jako naród? My jako Polacy mamy doświadczenie szczególne, które niesiemy w sobie po dziś dzień – dwóch totalitaryzmów i niezwykłej kruchości istnienia narodowego. Dopiero w 1918 roku odrodziliśmy się jako kraj po latach zaborów i już od początku musieliśmy walczyć o przetrwanie – najpierw z nawałą bolszewicką, później doszedł do tego nazizm. Dwa totalitaryzmy połączyły się, żeby nas zniszczyć w dokładnie przemyślanej i zaplanowanej akcji.

MHP: Jak w takiej sytuacji ocalić wolność?

Zbigniew Stawrowski: Niektórzy walczyli bezpośrednio, najpierw z Niemcami, później z Sowietami – mamy choćby przykład Żołnierzy Niezłomnych. Kiedy ich zbrojny opór został przełamany i zdławiony, pojawiła się walka pośrednia. Cały PRL to w zasadzie czas zmagań o wolność. Nie zawsze udanych. Wielu ludzi poddało się, poświęciło wolność dla bezpieczeństwa. Byli też jednak i tacy, dla których była ona wartością najwyższą i nie ustawali w próbach jej odzyskania. O tym świadczą różne zrywy, począwszy od 1956 roku, przez strajki roku 1968, 1970, 1976. No i w końcu nadszedł rok 1980 – prawdziwa erupcja wolności.

MHP: Wielu badaczy opisuje fenomen „Solidarności” w kategoriach cudu. Czy rzeczywiście w sierpniu 1980 roku w komunistycznej Polsce wydarzył się cud?

Zbigniew Stawrowski: Tak, w pewnym sensie można nazwać to cudem – czymś absolutnie nieprzewidywalnym, co nie miało prawa się wydarzyć. Lata siedemdziesiąte były w Polsce czasem rezygnacji i beznadziei. Świat od blisko trzydziestu lat dzieliła żelazna kurtyna, wyznaczająca dwie zamknięte na siebie strefy wpływów. Zachód stopniowo integrował się w ramach NATO, odbudowywał po wojnie. Choć trwała walka ideologiczna. Sowieci wspierali   na przykład ruchy pacyfistyczne sprzeciwiające się zbrojeniom na Zachodzie. Better red than dead – takie hasła zaczęły pobrzmiewać w przestrzeni publicznej zachodniej Europy.

Kraje na Wschodzie zostały natomiast zostawione same sobie – a dokładniej Rosji, która coraz bardziej rozszerzała swoją strefę wpływów, realizując plan rewolucji komunistycznej, jakiego nie udało jej się dokonać w 1920 roku. Ludzie żyli w przekonaniu, że taki układ polityczny utrzyma się zawsze, że nic się nie zmieni, bo z komunizmem można wygrać jedynie siłą, której Polakom brakowało.

Aż tu nagle, pośród tego poczucia bezradności i braku perspektyw, pojawiła się „Solidarność”. Ona obalała wszystkie dotychczasowe politologiczne interpretacje komunizmu. W państwie totalitarnym, w którym nie było dotąd miejsca na jakiekolwiek organizacje niezależne od władzy, wyrósł ruch gromadzący 10 milionów osób. Rzecz absolutnie niespotykana i bez precedensu w najnowszej historii.

MHP: Co gromadziło Polaków w „Solidarności”? Czym była idea poruszająca Polskę, a za jej pośrednictwem również świat?

Zbigniew Stawrowski: Tu również mamy do czynienia z fenomenem.. W przypadku większości ruchów społecznych zwykle pojawia się jakaś charyzmatyczna osoba, która głosi chwytliwe hasła i w ten sposób porywa ludzi, jednoczy ich wokół jakichś idei czy wartości. W przypadku „Solidarności” było zupełnie inaczej. Jej nikt nie głosił, nikt w żaden sposób nie agitował, nie przekonywał. Ona pojawiła się sama, wyrosła z ludzkiej wolności. Całą „pierwszą Solidarność” – od momentu jej założenia do czasu wprowadzenia stanu wojennego – możemy tak właśnie rozmieć – jako potężną manifestację wolności w wielu wymiarach.

MHP: Przyznał Pan, że lata siedemdziesiąte były czasem zwątpienia i niewiary we własny siły, możliwość zmiany systemu. Co więc sprawiło, że Polacy nagle uwierzyli, że jednak mogą coś zmienić? Że na powrót poczuli się ludźmi wolnymi?

Zbigniew Stawrowski: Kluczowe znaczenie w przebudzeniu wolnościowych pragnień Polaków miała bez wątpienia pielgrzymka Jana Pawła II do Polski. Przypomniał on rodakom, że niezależnie od systemu politycznego mają oni swoją godność i są ludźmi wolnymi. Z tą wolnością wiąże się jednak również odpowiedzialność – za życie swoje i losy ojczyzny.

Chociaż nikt przewidywał wówczas, że sytuacja w kraju może się zmienić, Ojciec Święty zmienił nastawienie. Przypomniał, że Polska jako kraj istnieje nieprzerwanie od tysiąca lat, że na przestrzeni tego czasu przetrwała wszelkie zawirowania, rozbiory, więc przetrwa i komunizm, który jest tylko krótki przemijającym epizodem w historii. Ludzie to usłyszeli i poczuli, że faktycznie coś mogą. Oczywiście, nie nastąpiło to od razu. To ziarno kiełkowało i w końcu wydało swój owoc – w sierpniu 1980 roku. Można powiedzieć, że „Solidarność” narodziła się tak naprawdę w czasie pielgrzymki Jana Pawła II do Polski, chociaż ludzie nie zdawali sobie jeszcze z tego sprawy.

MHP: Na czym polegał szczególny charakter wspólnoty solidarnościowej?

Zbigniew Stawrowski: „Solidarność” była przede wszystkim doświadczeniem wyzwalania się z kłamstwa – bo na nim głównie opierał się system komunistyczny. Swoją postawą Jan Paweł II pobudził w ludziach samoświadomość, zrozumieli oni, że mają swoje prawa i zaczęli się o nie upominać. Podpisanie porozumień sierpniowych było niezwykle ważnym momentem – spowodowało zmianę dotychczasowej represyjnej przestrzeni, związanej z fałszem i przemocą, w przestrzeń otwartą. Zaczął się czas twórczej wolności i przejmowania odpowiedzialności za życie swoje i swojej wspólnoty.

Ludzie zaczęli sobie pomagać i wspierać się, bo wiedzieli, że nic złego za takie gesty już ich nie spotka. Na tym też polega cud „pierwszej Solidarności” – zwykła, codzienna solidarność nagle wypłynęła na powierzchnię i to w masowej skali. Wszelkie inne działania zeszły na plan dalszy. Po latach niemocy i bezradności, Polacy zajęli się porządkowaniem własnego domu i stopniowo przejmowali odpowiedzialność za kolejne jego piętra.  Mimo że kontrola nad jego całością – władza ściśle polityczna –  pozostawała wciąż w rękach komunistów.

MHP: Czy już wtedy Polacy poczuli się sobą u siebie?

Zbigniew Stawrowski: Myślę, że tak. Porozumienia sierpniowe sprawiły, że przestrzeń, która wcześniej była dla nich wroga i obca, stała się nagle dostępna, zmieniła się w pole twórczego działania. Było oczywiście mnóstwo do zrobienia, ale nikogo to nie demotywowało – przeciwnie. Polacy w końcu poczuli, że są u siebie, że to ich ogródek i nie mogą już dłużej patrzeć na bałagan, który w nim panuje.

MHP: Wyróżnił Pan kiedyś dwa rodzaje więzi spajających wspólnotę: polityczną i etyczną. O której z nich więzi możemy mówić w przypadku „Solidarności”?

Zbigniew Stawrowski: Zdecydowanie o więzi etycznej, to znaczy takiej, która łączy ludzi wyznających wspólne wartości, dla których czasem trzeba, ale i warto zaryzykować. Takimi wartościami w przypadku „Solidarności” były prawda, sprawiedliwość, wolność i właśnie sama solidarność.  To wokół nich wokół nich powstała wspólnota.

Innego typu więzią jest więź, która nazywam więzią polityczną albo – precyzyjniej –  więzią negatywną. Ludzie nią połączeni nie dzielą ze sobą wspólnych wartości, nie ma między nimi żadnych podobieństw, nic ich w zasadzie nie łączy – poza wspólnym wrogiem. Tak stworzona „wspólnota” istnieje dopóty, dopóki istnieje wspólny przeciwnik, którego trzeba zniszczyć lub przed którym należy się obronić. Jeśli to się uda i ów wróg zniknie, ludzi przestaje cokolwiek łączyć, stają się dla siebie całkowicie obcy.

MHP: Czy „Solidarność” nie miała takiego wspólnego wroga w postaci komunizmu? Nie była z istoty antykomunistyczna?

Zbigniew Stawrowski: Nie do końca. Przypomnijmy chociażby kazania Jana Pawła II w czasie pierwszej pielgrzymki do Polski. Nie ma w nich ani słowa potępienia ówczesnych władz czy nawoływania do obalenia komunizmu. W swoim przesłaniu Ojciec Święty skupił się na Polakach, próbował pobudzić ich świadomość i pragnienie wolności, stłamszone przed totalitaryzm. Tak samo było z „Solidarnością”. Jej działania, przynajmniej w początkowym okresie, nie były skierowane przeciwko komukolwiek, miały niesłychanie pozytywny wydźwięk. Nikt nie podnosił postulatów zmiany władzy. Chociaż wszyscy tego pragnęli, mieli w tym momencie ważniejsze rzeczy do zrobienia. Organizowali się po to, aby bronić praw pracowników, walczyć o poprawę warunków pracy, pomagać sobie wzajemnie przetrwać w niełatwym systemie. Bonum est diffusivum sui – dobro rozprzestrzenia się samo przez się. „Solidarność” była wyborem dobra, które samoistnie się rozprzestrzeniało i pociągało innych.

MHP: Lata osiemdziesiąte to jednak proces stopniowego zapominania doświadczenia etycznego „pierwszej Solidarności” i wypierania go przez doświadczenia wspólnoty walki politycznej. Czy wobec tego obraz „pierwszej Solidarności” jako etycznej wspólnoty ludzi nie był fikcją? Skoro ta wspólnota była tak wewnętrznie silna, to dlaczego doraźnie przegrała w starciu z zagrożeniem zewnętrznym?

Zbigniew Stawrowski: Fundamentalne znaczenie mają tu dwie daty. Pierwsza to 13 grudnia 1981 roku i wprowadzenie stanu wojennego. Neutralna, otwarta przestrzeń, w której ludzie mogli się angażować, pomagać sobie, troszczyć się o swój dom, nagle została zablokowana i zniszczona. Wszelkie tego typu działania były surowo karane. Najbardziej zaangażowanych działaczy internowano, znaczną część zmuszono do opuszczenia kraju. „Solidarność” zeszła wtedy do podziemi, a międzyludzka solidarność wyrażała się przede wszystkim jako czyn miłosierdzia, zorganizowanej  pomocy potrzebującym.

Wtedy właśnie pojawiło się przekonanie, że nie sposób nic w kraju zmienić, dopóki nie obali się władzy komunistów. Co prawda, udało się na pewien czas „wyrwać” kęs wolności, ale jak tylko komuniści się wzmocnili musieli znowu ją zniszczyć. Wniosek wydawał się jasny - bez zmiany władzy i usunięcia wroga, żadnych pozytywnych i trwałych zmian w Polsce nie należy oczekiwać. W takiej sytuacji więź etyczna łącząca ludzi „Solidarności” zaczęła schodzić na plan dalszy, a do głosu doszło myślenie w kategoriach stricte politycznych, co osłabiło etyczny wymiar wspólnoty solidarnościowej. Drugą zaś ważną datą, będącą bezpośrednią konsekwencją tej zmiany, jest rok 1989 i czas transformacji ustrojowej.

MHP: Czy nie do tego dążyli właśnie działacze „Solidarności” – by stać się w pełni sobą u siebie, gospodarzami własnej przestrzeni?

Zbigniew Stawrowski: Owszem, ale transformacja ustrojowa nie została przeprowadzona tak, jak powinna. Nie tylko nie zrywała do końca z dziedzictwem komunizmu, lecz co gorsza dawnym zarządcom tego systemu dała możliwość łagodnego przejścia do nowego systemu. III Rzeczpospolita została zbudowana na grzechu pierworodnym zaniechania. Zostały podeptane dwie najważniejsze wartości, którymi kierowała się „Solidarność”: prawda i sprawiedliwość. Nie nazwano po imieniu oprawców, nie ukarano winnych przestępstw, nie rozliczono się z przeszłością.

W szczytowym okresie upartyjnienia, przypadającym na 1980 rok,  do PZPR  należało 3 miliony Polaków. Nie u wszystkich oczywiście było to motywowane ideologicznie, większość zapisywała się do partii z czystego konformizmu. Rezygnowali z wolności na rzecz wygody życia, choć niekoniecznie identyfikowali się z komunistami ideowo i politycznie. Wielu partyjnych po kryjomu chodziło do kościoła, chrzciło swoje dzieci. Choć konformizm nie przynosi chluby, trudno jednak zakwalifikować go jako coś, co powinno być karane. Inaczej ma się rzecz w stosunku do  tych, co należeli do „partii wewnętrznej” - pracowników aparatu partyjnego różnych szczebli, którzy niczym innym się nie zajmowali, jak utrwalaniem przodującego ustroju i zarządzaniem nim zgodnie z wytycznymi zwierzchników Moskwie. To ci wszyscy, którzy dobrowolnie wybrali służbę na rzecz obcego mocarstwa.

Wielu z nich nie zostało w żaden sposób pociągniętych do odpowiedzialności. Przeszli do III RP bez żadnych konsekwencji, a z dodatkowymi przywilejami. Obecność takich ludzi stawiała pod znakiem zapytania znaczenie „Solidarności” i cudu, jaki dokonał się w świadomości Polaków. 

MHP: Czyli nie udało się odkreślić przeszłości komunistycznej „grubą linią”, jak zapowiadał Tadeusz Mazowiecki?

Zbigniew Stawrowski: Nie. Mimo prawdopodobnie dobrych intencji samego Mazowieckiego, myślenie w stylu „nie patrzymy w przeszłość, bierzemy odpowiedzialność za to, co będzie” było dość naiwne. Nigdy nie startuje się od zera, przeszłość zawsze w jakiś sposób determinuje nasze obecne działania – szczególnie, gdy nie została odpowiednio przepracowana i rozliczona. Rząd Mazowieckiego ewidentnie tego nie zrobił, a w ten sposób nie wziął też do końca odpowiedzialności za przyszłość. Bardzo przydałaby się prawdziwa  gruba kreska zrywająca ostatecznie z komunizmem. Musiałaby ona jednak polegać na nazwaniu rzeczy po imieniu i sprawiedliwym rozliczeniu się z przestępstwami i niegodziwościami PRL-u

MHP: Czego to doświadczenie totalitaryzmu może nas nauczyć? Jaką lekcję możemy z niego wyciągnąć na dzisiejsze czasy?

Zbigniew Stawrowski: Doświadczenie dwóch totalitaryzmów to – choć to niełatwa prawda – paradoksalnie nasz wielki skarb. Poznaliśmy na własnej skórze mechanizm działania ideologii totalitarnych. Wiemy, jak często wykorzystują one idee socjalistyczne, narodowe i wszelkie inne, do stworzenia struktur totalitarnych. Mają wiele twarzy i potrafią występować pod różnymi maskami. Wystarczy spojrzeć na obecną sytuację za naszą wschodnia granicą. My, Polacy nie potrzebowaliśmy czekać na wybuch wojny, aby wiedzieć, czego się można spodziewać po władzy w Rosji. Owszem, możemy prowadzić handel, utrzymywać kontakty dyplomatyczne - ale nic poza tym. Pamięć historyczna podpowiada nam, jak należy działać i na co uważać. Zachód tego spojrzenia nie ma, on teraz dopiero się tego powoli uczy.

To niezwykle ważne doświadczenie, ale i zobowiązanie. Doświadczyliśmy okrucieństwa totalitaryzmów, przetrwaliśmy je – powinniśmy wyciągnąć z niego wnioski i zrobić wszystko, by nigdy więcej do takiej sytuacji nie dopuścić.

MHP: Czy naszą tożsamość bardziej kształtuje dziś doświadczenie totalitaryzmu czy zryw wolnościowy „Solidarności”?

Zbigniew Stawrowski: I jedno, i drugie, Ostatecznie „Solidarność” jest polskim wynalazkiem, szczepionką na zarazę totalitaryzmu. Myślę także, że jako naród niesiemy w sobie głębokie poczucie kruchości rzeczywistości. To historyczne doświadczenie ludzi, pamiętających okupację a także zniewolenie w okresie PRL. Dzisiaj tej kruchości bytu mocno doświadczają Ukraińcy – z dnia na dzień ich dotychczasowe życie legło w gruzach. Historia praktycznie zatacza koło i domaga się kolejnego przebudzenia i zrywu wolności.  

Trzy lata temu, przygotowując jubileuszowe 20. Dni Tischnerowskie w Krakowie jako ich temat zaproponowałem hasło: „solidarność jest wciąż jeszcze przed nami”. Propozycja spotkała się z dużym zdziwieniem, wszyscy zastanawiali się, po co nam w obecnych czasach solidarność. Nie trzeba było długo czekać na odpowiedź. Najpierw pojawiła się pandemia, ludzie spontanicznie zaczęli jednoczyć się we wspólnych działaniach, pomocy, łączyli siły, by pokonać niewidzialne zagrożenie. Mieliśmy pierwsze doświadczenie solidarności

Dzisiaj mamy drugie, mocniejsze – w obliczu zagrożenia, które możemy dokładnie opisać i nazwać po imieniu. Mowa oczywiście o wojnie na Ukrainie. My doskonale znamy doświadczenie walki z totalitaryzmem, przeszliśmy tę drogę i możemy dziś pomóc ją przejść naszym wschodnim sąsiadom. I to też robimy. Ilu Polaków spontanicznie pojechało na granicę, by pomóc Ukraińcom uciekającym przed wojną? Ilu przyjęło ich pod własny dach, organizowało przeróżne zbiórki czy inne akcje pomocowe? Nikt do tego nie nawoływał, nie apelował, każdy wiedział, że po prostu tak trzeba. U podstaw takich działań leży dokładnie to samo, co przyczyniło się do powstania „Solidarności” – potrzeba serca, oczywistość niesienia pomocy, wsparcia walki o wolność. Śmiało możemy powiedzieć, że na naszych oczach rozgrywa się dziś kolejny jej akt – drugi wielki cud solidarności.

 Rozmawiała Natalia Pochroń

 

Fotografia w tle: prof. Zbigniew Stawrowski, fot. Jadwiga Hernas.

2022-05-03