Mocarstwa zwycięskie wobec sprawy polskiej u kresu Wielkiej Wojny
Kiedy przed stu laty, 11 listopada 1918 r., ustały działania wojenne i doszedł do skutku rozejm kończący Wielką Wojnę – świat czekał na uchwały Konferencji Pokojowej. Miała ona zebrać się rychło i rozstrzygać o przyszłości świata. Powstaje pytanie, co naonczas główne mocarstwa – te zwycięskie – dawały Polakom?
Przypomnijmy, że 3 czerwca 1918 r. trzy mocarstwa sprzymierzone (Francja, Wielka Brytania i Włochy), ustami swych szefów rządów wydały w Wersalu deklarację polityczną, która stwierdzała, iż „Polska niepodległa i zjednoczona, z wolnym dostępem do morza, stanowi konieczny warunek trwałego i sprawiedliwego pokoju oraz rządów prawa w Europie”. Roman Dmowski uznał później oświadczenie szefów rządów Ententy w Wersalu za największy triumf swej dyplomacji, za rozstrzygający dowód przełomu w staraniach o związanie losów sprawy polskiej z polityką Mocarstw Sprzymierzonych. Przyznano narodowi polskiemu prawo do niepodległości, ale granice państwa były w dalszym ciągu przedmiotem sporu i walki. Możliwa była taka regulacja terytorialna, która oznaczałaby stworzenie państwa małego, okrojonego na zachodzie i na wschodzie, pozbawionego terytorialnego dostępu do morza a jedynie nieskrępowane użytkowanie Portu Gdańskiego.
Celowo chciałbym skupić się w niniejszym szkicu na komentarzach i opiniach zachodnich mężów stanu z II połowy i końca 1918 r. – powstałych przed zwołaniem Konferencji Pokojowej, a po Deklaracji Wersalskiej z 3 czerwca 1918 r., mając oczywiście świadomość, że dużo już na ten temat napisano.
I.
Zacznijmy ów przegląd od Francji – a więc mocarstwa najbardziej nam przyjaznego. Po upadku imperium rosyjskiego i wyprowadzeniu Rosji przez bolszewików z obozu Ententy – potrzebne było jakieś inne państwo na wschodzie, które z powodu swych obiektywnych interesów (a nie sentymentów) zwracałoby się przeciw Niemcom. Mogła nim być tylko odradzająca się Polska. Zgodnie z powyższymi założeniami, w sporządzonym w MSZ na Quai d’Orsay 20 grudnia 1918 r. memorandum w sprawie Polski spotkamy wyraźne stwierdzenie, że „bezpieczeństwo Francji wymaga, aby u wschodnich granic Niemiec znajdowało się silne mocarstwo”.
Ówczesny rząd francuski kierował się podstawowym nakazem racji swej ojczyzny. Streszczała się ona w dążeniu do maksymalnego osłabienia Niemiec – na ile to tylko będzie możliwe. Wszystko to po to, aby nie odzyskały one wiodącego stanowiska w kontynentalnej Europie i aby trudniej im było pomyśleć w przyszłości o skutecznym rewanżu za klęskę poniesioną w roku 1918. Nie mogło to nastąpić inaczej jak na drodze przyłączenia przynajmniej dużej części ziem polskich zagarniętych w rozbiorach przez Prusy do odrodzonej Polski, a ponadto przyznanie jej jeszcze Górnego Śląska. Oczywiście taka Polska musiałaby mieć własne wybrzeże morskie, aby nie korzystać z łaski Niemiec jako posiadacza Gdańska. Minister spraw zagranicznych Republiki Francuskiej Stephen Pichon powiedział w jednym ze swoich memorandów, że przyszła Polska musi być „bardzo silna i bardzo wielka” („très grande et très forte”).
Na rzecz Polski działał jeszcze jeden czynnik. Otóż stanowiła ona geopolityczny bufor między bolszewicką Rosją a ogarniętą przez zbrojne wystąpienia komunistyczne Rzeszą Niemiecką. Połączenie sił obydwu tych rewolucji niosło Europie duże niebezpieczeństwo. Jesienią 1918 r. w Paryżu dostrzeżono więc, iż „Polska stanowi obecnie przegrodę między bolszewizmem a rewolucją niemiecką”. Tak oto idea odnowienia „bariery wschodniej” (barrière de l’Est) miała dla Francuzów doniosłe znaczenie, oprócz nakazu utrzymania „fundamentalnej solidarności z Anglią” jako głównym sojusznikiem. Dopiero z czasem miało okazać się, że obydwa założenia będzie niezmiernie ciężko pogodzić.
Francuski dyskurs polityczny z lat 1918—1919 zawierał pojęcie „kordonu sanitarnego” wokół „chorej” Rosji. Polska miała być jego najważniejszym elementem składowym. Nie przecząc, że niedopuszczenie do ekspansji bolszewizmu grało swą znaczącą rolę w postępowaniu rządu w Paryżu, trzeba dodać, iż jego najważniejszym zadaniem było jednak wzniesienie antyniemieckiej „bariery wschodniej”.
Nie jest znany konkretny dokument dyplomacji francuskiej w przedmiocie przyszłego rozgraniczenia między nową Polską a Niemcami z końca Wielkiej Wojny. Można wszakże bez obawy błędu przyjąć, iż uchwały Komisji do Spraw Polskich (kierowanej przez b. ambasadora Julesa Cambona), powzięte podczas paryskiej Konferencji Pokojowej w marcu 1919 r. odpowiadają mniej więcej francuskim życzeniom w tej sprawie, skonkretyzowanym już wcześniej. Jak wiadomo, komisja ta postulowała inkorporację do Polski całej Wielkopolski z Poznaniem, Górnego Śląska (bez plebiscytu), Pomorza Gdańskiego i samego Gdańska bez żadnych zastrzeżeń oraz plebiscyt na Warmii i Mazurach. Było to z pewnością dużo. Jeszcze w r. 1917 żaden polski mąż stanu nie mógł marzyć o inkorporacji takich obszarów.
W przedmiocie wschodnich granic państwa polskiego Francuzi zachowywali za to dużą wstrzemięźliwość. Oglądali się na Rosję – oczywiście nie-komunistyczną. Ufali, że sowiecka tyrania jest sprawą chwili. Przypomnijmy, iż jeszcze 10 stycznia 1917 r., a więc w na kilka tygodni przed wybuchem Rewolucji Lutowej, miała miejsce deklaracja premiera Brianda, która sprawę polską pozostawiała Rosji jako jej problem wewnętrzny.
Jesienią 1918 r. oczekiwania francuskie w sprawie przyszłego rozgraniczenia między Polską a Rosją dałyby się streścić w dwóch punktach. Po pierwsze, miało ono być tak przeprowadzone, aby nie utrudnić w przyszłości sojuszu francusko-rosyjskiego i nie uniemożliwić pożądanego porozumienia polsko-rosyjskiego. Po drugie, Francuzi z całą pewnością pragnęli niedopuszczenia do upadku nowego państwa polskiego pod ciosami Sowietów i jej przetrwania jako komponentu francuskiej „bariery wschodniej” oraz „kordonu sanitarnego”. Miała Polska odgradzać Europę od bolszewickiej Rosji, ale jeszcze bardziej służyć jako wschodni sojusznik zastępczy – zamiast Rosji, do czasu jej odrodzenia, już bez Lenina u władzy. Jedno pozostaje bezsporne: kolizja między postulatem odbudowy „Rosji narodowej” a koncepcją „Polski silnej” w wersji George’a Clemenceau i Pichona — jest oczywista. Nie była jednak przez Francuzów wyjawiana.
II.
Brytyjski imperialny punkt widzenia sprzeciwiał się tworzeniu małych państw narodowych. Akceptowano je z przymusu, jeśli już stały się nieuniknioną rzeczywistością. Zasadniczą motywacją rządu brytyjskiego, którego stanowisko w przedmiocie wielkich zagadnień międzynarodowych zostało silnie podporządkowane zapatrywaniom osobistym premiera Lloyd George’a, była nie tyle obrona „równowagi sił” w Europie, ile przede wszystkim niedopuszczenie do nadmiernego osłabienia Niemiec, tak aby nie stworzyć z nich „zdegradowanego mocarstwa” i nie przygotować w ten sposób nowej wojny europejskiej.
Niemcy i Rosja (w przyszłości niekomunistyczna) nie powinny być nadmiernie poszkodowane na rzecz nowego państwa polskiego. To poszkodowanie – im większe by ono było – jawiło się twórcom polityki brytyjskiej podstawową przesłanką do zbliżenia Berlin-Moskwa w przyszłości. Zbliżenie takie zaś oznaczałoby nieuniknioną wojnę na wielką skalę.
Od wiosny 1917 r. było już oczywiste, że nie będzie możliwe pokojowe uregulowanie ładu w Europie bez powołania do życia jakiegoś państwa polskiego. Sama Rosja – uwolniona od caratu – zgodziła się na niepodległość Polski, chociaż pod warunkiem zawarcia przez nią „wolnego sojuszu” ze swym wschodnim sąsiadem i określenia jej wschodniej granicy przez przyszłą konstytuantę rosyjską. Negatywne stanowisko Londynu w przedmiocie odbudowania Polski odeszło więc w przeszłość. Przypomnijmy jedynie, iż jeszcze jesienią 1916 r. brytyjski minister spraw zagranicznych lord Balfour (poprzednik Curzona) opowiedział się w zasadzie przeciwko niepodległości, ale za „pewnym rodzajem samorządu dla Polski” (some kind of home rule for Poland) i tak wyraził się w memorandum dla rządu z 4 października tego roku.
Zapatrywania Lloyd George’a prowadziły jednak do koncepcji stworzenia Polski małej, zamkniętej ściśle w granicach „etnograficznych” – a więc pozbawionej zarówno prowincji wschodnich jak i nierozszerzonej terytorialnie na koszt Niemiec. Taka Polska miała przede wszystkim nie przeszkadzać w uporządkowaniu europejskiego układu sił. Dla Brytyjczyków nie było potrzeby degradować Niemcy, usuwając je z grona wielkich mocarstw, skoro przegrały wojnę, utraciły flotę wojenną i miały oddać swego kolonie.
Za szczególnie niebezpieczne dla pokoju w Europie postrzegali brytyjscy politycy ustanowienie polskiego „korytarza” do morza. Jawił się on im anomalią, która nie przyniesie pożytku. Wolny port w Gdańsku do dyspozycji państwa polskiego uważano w Londynie za rozwiązanie praktyczne i jedyne z możliwych.
W oczach brytyjskich mężów stanu, Polsce nie należał się Górny Śląsk. Jako jedno z najbardziej uprzemysłowionych terytoriów Europy powinien on pozostać przy Niemczech, chociażby po to, aby miały one z czego zapłacić odszkodowania za wywołanie wojny.
Możemy ogólnie powiedzieć, iż tylko Wielkopolska z Poznaniem mogłaby przypaść Polsce, gdyby to rząd brytyjski jednostronnie układał warunki pokoju. Tak na szczęście się nie stanie.
Nie było oczywiście zgody brytyjskich polityków i dyplomatów na to, aby nowa Polska mogła dostać jakiekolwiek terytoria na wschodzie. Obowiązywała doktryna małej Polski – „etnograficznej”. Rozszerzone na wschód granice państwa polskiego nie były pożądane z innej jeszcze przyczyny. Otóż w brytyjskich zapatrywania na przyszły ład światowy nie było pożądane zmniejszenie roli Rosji w Europie. „Wypchnięta” z Europy, musiałaby się ona zwrócić ku Azji Środkowej, a to godziłoby w brytyjskie interesy strategiczne.
Wśród powodów dystansu do polskich aspiracji terytorialnych nie na ostatnim miejscu wymienić trzeba brytyjskie obawy o to, że nowa Polska stanie się państwem „klientalnym” w stosunku do Francji. Z chwilą kiedy umilkły w Europie armaty, rosły coraz większe brytyjskie obawy z powodu groźby francuskiej hegemonii kontynentalnej. Na wyobraźnię polityczną ówczesnej generacji oddziaływała historia. Pamięć o poczynaniach Ludwika XIV oraz obu cesarstw Napoleonów I i III – nie wygasła.
III.
Wysoki poziom sympatii dla ujarzmionej Polski był bezspornym faktem. Jednakże zapatrywania włoskich mężów stanu na sprawę polską cechowała ogólna ostrożność. W kwestii granic Polski stanowisko rządu w Rzymie kształtowało się ogólnie w relacji do polityki Francji i Wielkiej Brytanii. Tak też było od pierwszych dni Wielkiej Wojny, kiedy Italia pozostawała jeszcze neutralna. W wielu sprawach stanowisko rządu w Rzymie (premiera Vittorio Orlando i ministra spraw zagranicznych Sidneya Sonnino) było ogólnie bliższe zapatrywaniom brytyjskim niż francuskim.
Historyk musi jednak odnotować, że po manifeście rosyjskiego Rządu Tymczasowego z 29 marca 1917 r. (w którym przyznał on narodowi polskiemu prawo do niepodległości), rząd włoski uznał, iż odbudowa Polski pozostaje „niezawodną rękojmią trwałego pokoju w odnowionej Europie”. Już w czerwcu 1917 r. – wyprzedzając Francuzów i Brytyjczyków – Sonnino oświadczył się w rzymskiej Izbie Deputowanych za niepodległością Polski. Życzył nam „odbudowania Polski zjednoczonej i niepodległej”, a było to pierwsze tak jasne oświadczenie alianckiego szefa rządu. Przemawiając podczas uroczystości ku czci Kościuszki 25 października 1917 r. (a było to stulecie jego śmierci) powtórzył to samo publicznie.
Początkowo Włosi z entuzjazmem oświadczali się za koncepcją samostanowienia narodów. Sądzili, że wyciągną z niej korzyści. W kwietniu 1918 r. Rzym gościł Kongres Narodów Uciskanych. Byli na nim obecni przedstawiciele narodów Austro-Węgier, ale też i delegaci Komitetu Narodowego Polskiego. Kiedy jednak Włosi dostrzegli, że zasada samostanowienia narodów działa przeciw ich dążeniom do realizacji za wszelką cenę postanowień Traktatu Londyńskiego z 26 kwietnia 1915 r. – zaczęli nabierać do niej dużego dystansu. Chcieli wyprowadzić swój kraj z wojny osiągając zdobycze terytorialne. Ale tych im nie przyznano. Najmocniej przeciw Włochom zwrócił się amerykański prezydent Woodrow Wilson, będący zarazem pierwszym orędownikiem odbudowy Polski.
We włoskiej myśli politycznej od czasów Wiosny Ludów powracała myśl, aby wspierać koncepcje odbudowy Polski jako państwa należącego do cywilizacji łacińskiej i zwróconego przeciw despotycznej Rosji. O słuszności polskich aspiracji do niepodległości mówił publicznie największy włoski mąż stanu XIX stulecia Camillo Cavour. Jednak w realiach końca I wojny światowej rosło przekonanie, że przyszła Polska będzie podporządkowanym aliantem Francji. Stosunki włosko-francuskie pogarszały się zaś wyraźnie.
Politykiem szczególnie nieprzyjaznym Polsce okazał się centro-lewicowy następca Vittorio Orlando Francesco Nitti, co jednak okaże się dopiero później, po Konferencji Pokojowej. Powielał on całkowicie koncepcję Lloyd George’a w sprawie „etnograficznej Polski”, a w książce Europa bez pokoju poddał ambicje Polaków do dużego państwa niemniej ostrej krytyce niż uczynił to John Maynard Keynes w głośnych Ekonomicznych konsekwencjach pokoju. To wszystko jednak pokaże dopiero dalszy rozwój wypadków.
Italia była niewątpliwie najsłabszym w gronie „mocarstw sprzymierzonych i stowarzyszonych”. Jej głos mógł zaważyć jedynie w sytuacji rozbieżność zdań silniejszych państw w tym gronie w jakiejś sprawie postaci. Mógł też być cenny jako oferta kompromisowa wówczas, kiedy brak zgody mocarstw. Pokaże to już po Konferencji Pokojowej sprawa przynależności Górnego Śląska, w której znaczącą rolę odegra Carlo Sforza.
IV.
Pierwszym cudzoziemskim mężem stanu, który publicznie przyznał narodowi polskiemu prawo do niepodległości, był oczywiście prezydent Stanów Zjednoczonych Woodrow Wilson, a uczynił to w wystąpieniu z 22 stycznia 1917 r. Przygotowując swój kraj do wojny po stronie mocarstw Ententy (6 kwietnia 1917) ostatecznie porzucił on swoją dotychczasową koncepcję „pokoju bez aneksji”, który byłby dla nas bardzo niekorzystny, gdyż sprowadzałby się do prolongowania niewoli.
Powszechnie znane orędzie Wilsona do połączonych Izb Kongresu z 8 stycznia 1918 r. przyniosło czternaście punktów poświęconych warunkom przyszłego pokoju. Przedostatni z nich zapowiadał powstanie niezawisłego państwa polskiego, obejmującego terytoria „bezspornie polskie” i posiadającego „wolny dostęp do morza”, a byt przyszłej Polski zagwarantować miał specjalny traktat międzynarodowy, zapewne na wzór rozwiązania, które w XIX wieku zastosowały mocarstwa w przypadku wyzwolonej Belgii. Z pewnością więc nowa Polska musiałaby mieć status państwa neutralnego, co uniemożliwiałoby mu zawieranie sojuszów.
Oświadczenie Wilsona z 8 stycznia 1918 r., chociaż niezmiernie ważne, nie określało ani granic zachodnich, ani wschodnich nowej Polski, ani wreszcie nie przesądzało o sposobie zapewnienia jej dostępu do morza – poprzez przyznanie własnego wybrzeża, czy wolnego portu w Gdańsku. Najogólniej rzecz ujmując, powiedzieć można, iż amerykański mąż stanu opowiadał się za możliwie najściślej przeprowadzoną „etnograficzną” delimitacją terytorium nowego państwa polskiego. Takie samo podejście demonstrował w sprawie określenia wszystkich innych spornych granic na kontynencie europejskim.
Nie tylko historyk wiedzieć powinien, że „zasada etnograficzna” działała na korzyść narodu polskiego w jego staraniach o korzystne ustalenie granicy z Niemcami, ale to samo kryterium uderzało w polskie aspiracje terytorialne na wschodzie. Wilsonowska idea „samostanowienia narodów” działała bezwzględnie na rzecz przywrócenia do życia państwa polskiego, lecz jej konsekwentne zastosowanie prowadziło logicznie do przyjęcia modelu „Polski etnograficznej” — a więc Polski małej, słabej i w oczach samych Polaków do życia nie zdolnej. Tu powstawała sprzeczność sama w sobie. Ale innej Polski niż etnograficzna nie dało się uzasadnić na gruncie wilsonowskich zasad uzdrowienia stosunków międzynarodowych.
Ustosunkowanie amerykańskiego męża stanu do problemów terytorialnych Polski było w znaczącej mierze funkcją jego zapatrywań na przyszłość powojennego świata. Tu zaś na pierwszym planie trzeba odnotować jego wiarę w skuteczność Ligi Narodów. Wilson naprawdę wierzył, że nie należy poświęcać nadmiernej uwagi sprawom granic. Sądził, iż nowa, wielka instytucja da światu środki rozwiązywania sporów i zapewni ochronę praw człowieka i obywatela. Granice państw – patrząc z takiej perspektywy – nie będą tak bardzo doniosłe jak dotychczas. Wiemy dzisiaj, że te założenia okazały się wybitnie bezpodstawne.
Rozpatrując światowe koncepcje Wilsona zbyt mało akcentuje się jego poglądy na temat Rosji. „Dopóki Rosja nie stanie się żywą częścią Europy – nie będzie ani pokoju ani zwycięstwa” – mówił najbliższy współpracownik prezydenta płk Edward House. Przepowiadał on także, że jeśli pokrzywdzona zostanie Rosja to w przyszłości sprzymierzy się z Niemcami a to sprawi, że „wszystkie narody na wschód od Renu zostaną rzucone przeciwko Francji, Wielkiej Brytanii i Stanom Zjednoczonym”. Amerykański biograf House’a (G. Hogdson) uznał te słowa za proroctwo paktu Hitler-Stalin. Poglądy te brzmią bardzo podobnie do streszczonych powyżej wywodów brytyjskich.
Jak bardzo amerykańska dyplomacja przywiązana była do idei niepodzielnej Rosji, przypomni sekretarz stanu Bainbridge Colby w swojej nocie z 10 września 1920 r. Rząd amerykański jesienią 1918 r. opowiadał się za koniecznością jedynie trzech ustępstw terytorialnych ze strony Rosji: Królestwa Kongresowego dla Polski (co uznał rosyjski Rząd Tymczasowy deklaracją z 29 marca 1917) oraz Finlandii, która ogłosiła niepodległość 6 grudnia 1917 i Armenii, której naród padł ofiarą pierwszego ludobójstwa w XX wieku. Rosja miała przyjąć formę konfederacji, co postulował w swoim memorandum dla prezydenta sekretarz stanu (poprzednik Colby’ego) Robert Lansing z 21 września 1918 r. Organizm taki dawałby narodom imperium rosyjskiego jakieś rodzaj samorządu, ale w ramach niepodzielnej Rosji.
*
Jesienią 1918 r. wielkie mocarstwa Zachodu kształtowały swoje stanowisko wobec sprawy polskiej nie w oparciu o sentymenty, ale na gruncie własnych interesów. Takie są niewzruszone prawa polityki międzynarodowej. Realia końca Wielkiej Wojny potwierdzają, że podejście mocarstw zachodnich do sprawy polskiej jest w zasadniczej mierze funkcją ich ustosunkowania do Niemiec i Rosji.
U francuskich i brytyjskich mężów stanu Polska zawdzięczała swój byt niepodległy jedynie zwycięstwu mocarstw sprzymierzonych, to myśl która utrwaliła się na Zachodzie. W wymowny sposób ilustrował to przekonanie list Clemenceau jako przewodniczącego Konferencji Pokojowej z 24 czerwca 1919 r. do polskiego premiera Ignacego Jana Paderewskiego, żądając podpisu pod traktatem o ochronie mniejszości narodowych. „(…) muszę przypomnieć Panu, że to dzięki wysiłkom tych państw, których imieniem mam zaszczyt do Pana się zwracać, naród polski odzyskuje swą niepodległość. (…) Od poparcia, jakie zasoby tych państw dadzą Lidze Narodów, zależeć będzie, czy Polska będzie te terytoria [które odzyskała — M.K.] spokojnie posiadać”. Uznanie, iż „Mocarstwa Sprzymierzone i Stowarzyszone, poprzez triumf ich armii, zwróciły Narodowi Polskiemu niepodległość, której był on niesprawiedliwie pozbawiony” — stanowiło swoisty kanon myślenia w Paryżu, Londynie i Waszyngtonie po roku 1918.
Jednak w rzeczywistości państwo polskie przywrócone zostało do życia nie z łaski zwycięskich mocarstw, lecz w rezultacie Wielkiej Wojny i katastrofy trzech mocarstw zaborczych, co na ich gruzach stworzyło geopolityczną próżnię. O tak rozległej skali przewrotu, jaki w ten sposób się dokonał, nie sposób było nawet pomyśleć u progu XX, a jednak stał się on rzeczywistością.
Nowa konfiguracja geopolityczna w Europie Środkowej i Wschodniej, stworzyła podstawy systemu państw narodowych. Mogła powstać „nowa Polska” w „nowej Europie”, chociaż nie udało się stworzyć systemu równowagi sił o cechach trwałości. Ale „Polska nie była widzem narodzin swej niepodległości” – jak słusznie mówił w Sejmie w lipcu 1919 r. poseł Maciej Rataj (późniejszy marszałek izby).
Polski znaczącej i stosunkowo rozległej terytorialnie, a przede wszystkim obejmującej wszystkie ważniejsze skupiska Polaków, nikt nie chciał w Europie i świecie Anno Domini 1918. Jednak stworzenie państwa, którego terytorium obejmowało prawie wszystkie postulaty terytorialne polskich elit politycznych okazało się możliwe. Nie było tak tylko dlatego, że Polacy podjęli walkę o swoje państwo orężem dyplomacji i siłami zbrojnymi. Najważniejsze stało się to, że równocześnie wojnę przegrały i Niemcy i Rosja.
Oczywiście nie doszłoby zapewne do tak wielkich i pomyślnych dla Polski przewartościowań polityki mocarstw sprzymierzonych gdyby nie „dyplomacja bez listów uwierzytelniających”, którą jakże umiejętnie prowadzili Dmowski i Paderewski – o czym jednak tu już nie wspominamy, bowiem jest to temat osobne omówienie. Sprawy te zresztą pozostają już od dawna zupełnie nieźle znane.
Prof. Marek Kornat – polski historyk, sowietolog, edytor źródeł, eseista, profesor nadzwyczajny i kierownik Zakładu Dziejów Dyplomacji i Systemów Totalitarnych w Instytucie Historii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie oraz na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.